Rozdział 25

148 14 40
                                    

Kiedy po powrocie Upton i Halsteada, okazało się, że niczego się nie dowiedzieli, a Burgess i Ruzek zostali, delikatnie mówiąc, wyproszeni z lokalu do którego wysłał ich sierżant, Voight nakazał wszystkim powrót do domów. To było dziwne, ale jak wyjaśnił, niczego nie zadziałają siedząc na posterunku zmęczeni, więc lepszą opcją wydawało mu się mieć wczesnym rankiem wyspanych podwładnych, z nowymi pomysłami gdzie szukać Willa. Oczywiście, jeśli jakikolwiek informator, albo ktoś z pubu odezwałby się do policjantów, od razu mają być w gotowości. Karen była zła, bo sama miała na tyle siły by jeszcze troche pogrzebać w aktach i innych dokumentach, ale jak obiecała Antonio, nie sprzeciwiła się rozkazowi sierżanta. 

Siedziała na kanapie w domu Hailey i Jaya. Patrzyła na kominek i zastanawiała się, czy teraz właśnie gdy ona marnuje czas, Will walczy z bólem? Sama trzymała w ręku pastylki jakie dostała od lekarza na swój ból. Myślała o tym czy jest cały? Dotknęła mimowolnie swojej rany na brzuchu. Czy i on będzie potrzebował takiej pomocy? Wiedziała co mogą mu zrobić i ta myśl ją przerażała. Pamiętała jak zobaczyła Willa pierwszy raz w bezpiecznym domu.  Był na pozór uśmiechnięty, ale reagował na każde puknięcie czy stuknięcie. Zostało mu to do końca jego pobytu, ale na początku było najgorzej. Nie mógł spać, a kiedy on nie spał Karen też nie spała pilnując by nie uciekł. Na początku takich izolacji, zawsze pierwszą myślą jest ucieczka. Bała się tego co znów stanie się z psychiką lekarza, jeśli kolejna trauma dotknie jego kruchego bądź co bądź wnętrza.



Poczuł jak jego ciężka jak ołów głowa nie chcę się podnieść, mimo jego wyraźnego polecenia wysłanego  z mózgu do mięśni. Potylica pulsowała, a zlepiona zapewne od krwi skóra napinała się z każdym minimalnym ruchem. Słyszał stłumione głosy, jakby miał coś na uszach. Z każdą sekundą stawały się wyraźniejsze, aż w końcu wyłapywał strzępi zdań. 

- To on? - zapytał głos. Należał do mężczyzny, tego lekarz był pewien. Silny i donośny głos stał kawałek od niego. 

- On! - odparł drugi podekscytowany głos. Miał dziwny akcent, jakby słowiański. 

- Nie powiedziałbym... - pierwszy mężczyzna był sceptyczny. - Mam nadzieję, że go nie zabiliście!? - zmienił ton na ostrzegawczy. - Jak się obudzi daj znać - potem Will usłyszał kroki i zamykające się drzwi, a chwilę później znów stracił przytomność. 



Poczuł świeże powietrze na twarzy, a potem jego jeszcze bezwładne ciało uderzyło w coś metalowego. Uchylił lekko powieki. Dostrzegł rażące światło dnia, a potem zamykające się drzwi odcięły go od światła.  Kolejny raz odpłynął. 



Tym razem obudził go okropny smród! A raczej zapach jakiego nienawidził. Amoniak i lawenda, ktoś go potraktował solami trzeźwiącymi. Nabrał głęboko powietrza, a potem oddychał szybko starając się pozbyć z nozdrzy i płuc tego okropnego zapachu. Sole zadziałały. Szeroko otwarte oczy lekarza starały się dostosować do marnego oświetlenia i  półmroku jaki panował w pomieszczeniu. Paliło się tylko kilka lampek, dawały minimalne światło, więc Will dłuższą chwilę mrugał, aż w końcu jego oczy zobaczyły dwóch gapiących się na niego facetów. Jeden był wyższy o kilkanaście centymetrów od drugiego, niestety twarzy nie dostrzegł. 

- Patrz, doktorek się obudził - powiedział wyższy. - Witam, w naszych skromnych progach - rzucił rozbawiony wykonując gest jaki świadczył o uległości i pokorze, jednak żadna z tych cech nie pasowała do mężczyzny. Will powoli oswajał się z tym co się dzieje. Zrozumiał, że jest przywiązany do krzesła. Przeguby dłoni i nóg miał przyklejone taśmą do mebla. Potem poczuł suchość w ustach czyli był nieprzytomny dłuższą chwilę, albo podali mu coś, co ma takie skutki uboczne. Starał się też przypomnieć sobie co się stało. Pamiętał wizytę u Jaya, pamiętał powrót do domu i... Ten facet. Mężczyzna z obcym akcentem, podszedł, spytał czy jest sobą i nagle boom! Potem znalazł się tu! 

Hunter - CHICAGO P.D. FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz