Wszedłem do klasy numer 10 na czwartym piętrze i choć nie siliłem się wcale na bycie cicho, a wręcz przeciwnie - trzasnąłem z impetem drzwiami - Ann nie zwróciła na mnie większej uwagi. Przez cały pokój latały z miejsca na miejsce egzemplarze "Echa", a ja przez chwilę przyglądałem im się z zaciekawieniem; dziewczyna układała je w stosy, sprawdzała od czasu do czasu, czy nie ma literówek i mruczała coś niezrozumiałego pod nosem. Zaprzestałem gapienia się już po kilku chwilach, gdy spory stos gazet prawie uderzył mnie w głowę.- Nie myślałaś o tym, żeby zejść na kolację? - spytałem podchodząc do Ann i robiąc unik przed kolejną kupą makulatury, a dziewczyna odwróciła się do mnie, oderwawszy się od stosu "Echa Hogwartu" przygotowanego już na kolejny tydzień. Spojrzała na mnie nieco nieobecnie.- Cześć, Syriusz - powiedziała, odwracając się w moją stronę i opierając rękami o biurko. - Przepraszam, co mówiłeś? - spytała po dłuższej pauzie jakby nieobecnie, przejeżdżając ręką po twarzy. Powtórzyłem.- A, wiesz, w sumie to... nie za bardzo. - odparła nieco flegmatycznie. Zauważyłem, że na biurku tuż obok dwóch aparatów fotograficznych i stosu gazet stał ogromny kubek po kawie, jednak po Ann nie było widać najmniejszej choćby oznaki działania kofeiny. Poza tym wyglądała tak, jakby nie spała co najmniej przez trzy dni. Jej blond włosy, zazwyczaj proste i schludnie ułożone były potargane bardziej niż u Beckett tuż po zejściu z miotły; oczy miała podkrążone, a skórę niezdrowo bladą. Każdy z piegów na jej nosie wydawał się dziwnie wyrazisty.Nagle usłyszeliśmy cichy trzask, a na środku pomieszczenia pojawił się Błystek. Ukłonił się na tyle, na ile mógł, by nie upuścić tacy. Skrzat przesunął ręce na boki, a tacka uniosła się w powietrzu i poleciała przez całe pomieszczenie; skrzat zręcznie lawirował nią pomiędzy stosami gazet, a gdy ta stanęła w końcu na biurku z cichym brzęknięciem, Błystek poprawił muchę fraka.- Panno Rusell, panie Black - skłonił się nisko. - Panna Beckett kazała przynieść pannie Rusell jedzenie. I kazała przekazać od wszystkich, że panna Rusell może spodziewać się długiej i bolesnej śmierci, jeśli nie odpocznie i nie zje obiadu.I deportował się z trzaskiem, a Ann zignorowała tackę i miała zamiar wrócić do pracy jak gdyby nigdy nic. Westchnąłem ze zrezygnowaniem.- Rusell, na gacie Merlina, przerwa. - zarządziłem, podchodząc do niej bliżej i obejmując ją ramieniem, by zaciągnąć ją do drugiej części klasy - tej ze stolikiem, wielkimi fotelami i kominkiem.- Mam dużo do zrobienia, nie mogę teraz... - próbowała oponować, ale byłem od niej silniejszy, więc nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Usiadła w fotelu, a ja przyniosłem jej tackę. Machnąłem różdżką, a do stojących na szafce kubków zaczęła nalewać się gorąca herbata. Postawiłem je na stoliku, zasiadając w jednym z foteli i spojrzałem na Ann. Dziewczyna zabrała się za jedzenie, rozumiejąc, że jej nie odpuszczę.- Wiesz, że Dumbledore zgodził się na bal? - spytałem. Właściwie, była to jedyna informacja, którą zapamiętałem z przemowy dyrektora przed obiadem.- Tak, byłam u niego w gabinecie, żeby to obgadać. No, i musiałam edytować ostateczną wersję "Echa" w ostatniej chwili, żeby o tym napisać. Jakby nie mógł o tym trochę wcześniej zadecydować... - odparła. - Teraz jeszcze muszę wszystko obmyślić, załatwić ludzi do pomocy... obiecałam, że się tym zajmę, ale teraz nie wiem, czy dam radę.Zawsze kiedy Ann była zmęczona stawała się marudna i nagle uznawała swoje plany za zbyt trudne i niewykonalne. Wiedziałem, że ten stan minie jej po kilku łykach jakiegoś wywaru na sen autorstwa Beckett i porządnie przespanej nocy - skoro jednak wtedy było to niemożliwe, postanowiłem zmienić temat na nieco lżejszy.- Wiesz, jest sprawa. - zacząłem w końcu, gdy Ann nieco odpoczęła i wyglądała o wiele lepiej niż wtedy, gdy przyszedłem. Nawet humor miała już nieco lepszy i wspominała coś o planach dotyczących organizacji balu już nie tak obojętnie.- No, słucham? - spytała z zaciekawieniem, zerknąwszy na mnie. Upiła łyk herbaty, czekając na odpowiedź.- Chodzi o mecz towarzyski. I o Lily. I Ethana Jonesa.Ann wwierciła we mnie spojrzenie swoich brązowozielonych oczu. I nie był to wzrok w stylu "o czym ty, człowieku, gadasz?", ale raczej "dobrze wiem, co chodzi ci po głowie". I wtedy uśmiechnęła się, a choć prawie każda osoba nie zauważyłaby w tym uśmiechu nic szczególnego, ja od razu wiedziałem, co Ann sobie na ten temat wyobraża.- I o Lily. - powtórzyła, charakterystycznie akcentując jej imię, a ja w odpowiedzi przewróciłem oczami. Dobrze wiedziałem, że to po prostu był jej ulubiony temat do prowokowania mnie, ale ucieszyło mnie to, że dziewczyna wreszcie się ożywiła i wróciła do bycia zwykłą, pełną entuzjazmu i zapału sobą.- Słuchaj, Black, chyba wiem, o co ci chodzi, ale co ja mam według ciebie zrobić jako zwykła komentatorka? Trafić Jonesa w głowę mikrofonem?- Czym? - spytałem, zdezorientowany. Ann machnęła ręką, nie mając najwidoczniej zamiaru mi niczego wyjaśniać.- Dobra, nieważne - kontynuowałem, bowiem spieszyło mi się z dokończeniem tej rozmowy. Nie dość, że do meczu towarzyskiego zostało tylko kilka dni, to pozostali powiedzieli, że tam przyjdą, żeby zrobić z Ann porządek i pomóc jej z "Echem". A to wszystko miało zostać w tajemnicy i nie mogliśmy rozmawiać przy wszystkich. Zwłaszcza przy Beckett. - Po prostu... znasz ludzi, którzy mogą znać ludzi. Chyba znajdziesz kogoś, kto może nam pomóc?Dziewczyna zamyśliła się na dłuższą chwilę.- Dobra, musisz mi powiedzieć zaraz szczegóły, ale... - nagle dziewczyna otworzyła usta tak, jakby coś sobie przypomniała i uśmiechnęła się. - Thomas Carter.- Co?Nie chodziło bynajmniej o to, że nie dosłyszałem, a o to, że chyba raczej nie chciałem słyszeć.- Thomas Carter - powtórzyła Ann. - Ten ze sparaliżowanymi mięśniami twarzy.Gryfonka uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc moją minę; gdybym miał tendencję do czerwienienia się, zapewne moja twarz przybrałaby wtedy kolor fotela. Na szczęście tylko przewróciłem oczami po raz kolejny i udawałem, że nie wiem, o czym mówi.- W porządku, Syriuszku. Jeśli dobrze się zrozumieliśmy, to mam naprawdę dobry pomysł. Ann otworzyła drzwi, ale zanim wyszła z naszego dormitorium, obejrzała się na mnie jeszcze.- Dobra, Michael, dzisiaj "nie masz czasu" - zrobiła cudzysłów w powietrzu i wyszczerzyła się - Ale do soboty mogę się spodziewać artykułu? Wiesz, żeby to wstępnie ułożyć i ewentualnie poprawić, żeby nie było później pośpiechu.- Pewnie, nie ma problemu. - odparłem.- Okej, świetnie. Ja jeszcze muszę załatwić parę rzeczy w związku z balem, więc cześć! - rzuciła i nim ja i Charlie zdążyliśmy się obejrzeć, już jej nie było. Do tego jednak wszyscy byliśmy przyzwyczajeni; w końcu Ann Rusell nie była osobą, która potrafiła usiedzieć w miejscu, a fakt, że mimo wszystkich tych zajęć i ogromnej ilości znajomych potrafiła znajdować czas dla przyjaciół był zdumiewający.Kiedy dziewczyna zatrzasnęła za sobą drzwi, położyłem się na łóżku. Charlie brzdąkał coś na gitarze, a ja zamknąłem oczy.- Wiesz, była tutaj ta dziewczyna, która ostatnio o ciebie wypytywała - zaczął Gryfon, a ja lekko uchyliłem oczy, patrząc na niego z raczej niewielkim zainteresowaniem.- Ta? Po co? - spytałem, zastanawiając się, o co jej mogło chodzić. Po co w ogóle przychodziła wcześniej? Wtedy mnie akurat nie było, ale podejrzewałem, że zostawiłem jakiś podręcznik w którejś z klas i może akurat ona go znalazła i chciała oddać.- Przyniosła dla ciebie kociołkowe pieguski. Wiesz, jako podziękowanie za "dobrą robotę w gazecie Anki". - odparł.- I gdzie one są?- Wyrzucone.- Cholera, jak to? Ja lubię kociołkowe pieguski... - mruknąłem rozczarowany i zastanawiałem się, jak Charlie mógł zrobić coś takiego i wciąż nazywać się moim przyjacielem.- Było w nich tyle amortencji, że jak tylko otworzyłem pudełko, od razu było czuć śliwkową tartę w połączeniu z benzyną.- Ale otworzyłeś pudełko, bo chciałeś mi je zjeść. - spojrzałem na niego podejrzliwie.- A ty nie jesteś już spóźniony do Katie? - sprytnie zmienił temat, wiedząc, że jest na przegranej pozycji.Wziąłem głęboki oddech, podnosząc się z łóżka.- Za chwilę wychodzę. - odparłem już nieco zgaszony; owa zmiana tematu przygnębiła mnie bardziej, niż zmarnowane pieguski.Denerwowałem się.Właściwie, "denerwowałem się" to mało powiedziane. Byłem sparaliżowany nerwami, a im bardziej starałem się nad nimi panować, tym mniej mi to wychodziło.Wziąłem bluzę z łóżka i skierowałem się do drzwi.- Wiesz, Scott, że cię szanuję i tak dalej, bla bla bla - zaczął Charlie, gdy już kładłem rękę na klamce. - Ale jak mojej siostrze spadnie choć włos z głowy, to wiesz, jak to się skończy, prawda?Odwróciłem się w jego stronę, a on znacząco przejechał palcem po szyi.***"Przestroga" Charliego naprawdę nie była potrzebna. Właściwie to tylko sprawił, że denerwowałem się bardziej, bo przyszło mi do głowy, że ona może przecież coś źle odebrać albo że palnę coś głupiego. Nie miałem wtedy jednak większego wyboru, więc usiadłem przy stole w szkolnej kuchni, poprosiłem jednego ze skrzatów o herbaty i czekałem.Przyszedłem zaledwie kilka minut przed umówioną godziną, ale czas dłużył mi się niemiłosiernie. Patrzyłem na zegar, na krzątające się po całej kuchni skrzaty i na meble, mieszałem łyżeczką w kubku i wykonywałem cały szereg innych czynności, które w zamierzeniu miały mi pomóc wytrwać te kilka minut, a tak naprawdę były całkowicie bezużyteczne. - Hej, co ty taki smutny? - usłyszałem nagle głos Katie i podniosłem szybko głowę. Uśmiechnąłem się szeroko na sam jej widok; wyglądała pięknie w swojej wielkiej marynarce narzuconej na sukienkę w kwiatki i z niebieską farbą olejną we włosach. Spojrzała na mnie znad swoich kwadratowych okularów.- Cześć - odezwałem się wreszcie, czując, że robię z siebie kretyna. - Poprosiłem o herbatę dla ciebie, może być? - spytałem, kiedy ona zajmowała miejsce na szczycie stołu.- Pewnie, dziękuję. - Sięgnęła po kubek i od razu upiła z niego kilka łyków. Kosmyk pomalowany na niebiesko farbą opadł jej na środek czoła i musiałem się powstrzymywać, żeby go nie odgarnąć.Choć po jakimś czasie rozmowy dziewczyna zdążyła wypić połowę herbaty, ja swojej nawet nie tknąłem - za to nerwowo przebierałem palcami na kubku i próbowałem się zebrać w sobie, ale im dłużej zwlekałem, tym było mi trudniej. Rozmawiałem z nią, starając się nie zachowywać dziwnie i zastanawiałem się, jak to dobrze rozegrać.- Muszę jeszcze pomóc Annie z dekoracjami na bal, bo...- Właśnie, co do balu - przerwałem jej nagle, a ona spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Właściwie to zdawało mi się, że jej wzrok przewierca mnie na wylot.Nie, nie o to mi chodziło, gdy myślałem, by to "dobrze rozegrać".- A, wiem - uśmiechnęła się, a ja poczułem ulgę, że chociaż o tyle będzie mi łatwiej. Już otwierałem usta, by odpowiedzieć, gdy Katie kontynuowała. - Chodzi ci o lekcje tańca, tak? Bo Peter i James już mnie o to prosili.Na gacie Merlina. Przecież rodzice Katie prowadzili mugolską szkołę tańca, w której ona sama uczyła się tańczyć.Zacząłem wpatrywać się w blat stołu tak, jakbym chciał go podpalić wzrokiem.- Nie, nie o to chodzi - zaprzeczyłem. - To znaczy, może to nie jest taki zły pomysł biorąc pod uwagę moje umiejętności taneczne, albo raczej ich brak...Podniosłem wzrok na ułamek sekundy; Katie podparła głowę ręką i patrzyła na mnie z uśmiechem, który wbrew moim oczekiwaniom nie był kpiący ani złośliwy.- Ekhm, w każdym razie, Katie - odchrząknąłem i zrobiłem pauzę, wysilając się na tyle, by podnieść na nią wzrok. - Chciałbym cię zaprosić na bal.Między nami zapadła cisza, a Katie patrzyła na mnie nieodgadnionym wzrokiem.Po chwili uśmiechnęła się tak, że poczułem, jakby z mojego żołądka chciało wydostać się stado wygłodzonych szarańczy.- Jasne. - odparła, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Odetchnąłem z ulgą.No, to wcale nie było takie trudne. Annie szła powoli przez korytarz, kierując się w stronę naszego dormitorium. Przez pelerynę-niewidkę nie widziałem co prawda wszystkich szczegółów, ale na mapie zauważyłem, jak literki układające się w napis "Ann Rusell" zbliżają się w moją stronę.- Ej, Rusell. - szepnąłem, gdy znalazła się dostatecznie blisko. Zatrzymała się, szukając źródła dźwięku, ale go nie znalazła. - To ja. - dodałem odrobinę głośniej, żeby poznała mój głos i wyciągnąłem na chwilę rękę, by wiedziała, gdzie jestem.- Co ty tu robisz? I jak ty...- Pomóż mi wejść. W środku jest Jones i Carter. - przerwałem jej.- To ten wasz genialny plan, "lepszy niż mój"?- Tak.Nie musiałem nawet na nią patrzeć, by wiedzieć, że uśmiecha się z rozbawieniem.- Ale jak schrzanisz, to nie będę mogła nic zrobić. Jedna szansa. Chodź za mną. - po omacku znalazła moje ramię, pociągnęła do drzwi dormitorium chłopaków i zapukała do nich. Weszła niemalże od razu.- Cześć, nie przeszkadzam? - spytała, wchodząc. Chciałem wejść od razu za nią, ale opuszczoną ręką zrobiła taki ruch, jakby chciała mnie zatrzymać. Zamknęła drzwi, a zanim zacząłem zastanawiać się, co ona właśnie robi i jak miałoby mi to pomóc, zauważyłem, że drzwi wcale się nie zatrzasnęły. Odchyliły się trochę na zewnątrz, a ja pchnąłem je palcem tak, by móc wejść i żeby nie wydało się to nienaturalne.Ann zamknęła za mną drzwi jak gdyby nigdy nic, a ja stanąłem pod ścianą. Chyba nikt nic nie zauważył. Starałem się oddychać jak najciszej, ale miałem wrażenie, że walące mi w piersi serce robi wystarczający hałas.- Nie przeszkadzasz, daj spokój - odparł Carter miłym tonem. - Siadaj. Co tam z "Echem"? Cholera, nie spodziewałem się, że aż tyle osób będzie je kupować od samego początku.- Ja też się nie spodziewałam - odparła dziewczyna, siadając po turecku na drugim łóżku od drzwi. Odwróciła się tak, by móc objąć wzrokiem tę część pokoju bliżej drzwi. Domyśliła się, że tam jestem. - Ale z drugiej strony, ci ludzie naprawdę potrafią pisać. - dodała z zadowoleniem. Cóż, "Echo Hogwartu" było jej największą dumą, a Carter chyba dobrze o tym wiedział. W każdym razie wydawał się nieco milszy i bardziej akceptowalny, niż na początku roku szkolnego.- Daj mi spokój, tłuściochu, jestem zajęty! - usłyszałem nagle głos Jonesa i wtedy dopiero przypomniałem sobie o jego obecności. I o tym, po jaką cholerę stoję pod peleryną niewidką w pokoju, w którym nikt poza Ann nie wie o mojej obecności. Spojrzałem w jego stronę; Gryfon siedział tuż przy oknie, polerując trzonek miotły pastą. Wygonił z parapetu grubego, biało-pomarańczowego kota, a ten miauknął z niezadowoleniem i zeskoczył na podłogę. Wtedy też znieruchomiał i zaczął dziwnie syczeć i powarkiwać, patrząc w moją stronę.Jak świetnie się złożyło, że byłem animagiem przybierającym formę psa, prawda?I pomyśleć, że gdybym wygrał z Jamesem w tego cholernego eksplodującego durnia, to właśnie on musiałby sterczeć jak idiota pod peleryną-niewidką i myśleć, co zrobić. Dlaczego nie miałem szczęścia do kart za każdym razem, kiedy graliśmy o coś ważnego?Ann zauważyła, że kot zaczyna powoli podchodzić w moją stronę, tak jakby na coś polował. I szybko dotarło do niej, że celem byłem ja.Na gacie Merlina, i pomyśleć, że robiłem to wszystko dla Lily. To znaczy, dla drużyny.- Uspokój tego kota, Jones - powiedział Carter obserwując tę kupę futra.- Jestem zajęty, muszę doprowadzić tę miotłę do stanu używalności. - odparł, nie odrywając wzroku od szmatki i miotły.- Doprowadzasz ją do stanu używalności już od dwóch godzin, już chyba lepiej nie będzie.- Zamknij się.Podczas gdy Jones i Carter zajęci byli głupim sprzeczaniem się, Ann obserwowała kota, który coraz bardziej się do mnie zbliżał. Wyciągnęła szybko różdżkę z kieszeni i mruknęła zaklęcie pod nosem, a w miejscu wskazanym przez nią pojawiło się czerwone światełko. Razem z Carterem ze zdziwieniem obserwowaliśmy, jak kot usiłuje upolować czerwoną kropkę i macha głową na boki zgodnie z ruchem różdżki Ann.Jones był tak zajęty miotłą, że niczego nie zauważył.Merlinie, jakie koty są głupie.- Koty są śmieszne. - wyszczerzyła się Rusell, a ja odetchnąłem w końcu z ulgą, gdy zobaczyłem, że to małe futrzaste paskudztwo jest daleko ode mnie.Ann rozmawiała z Thomasem, nadal wodząc światełkiem po pokoju, a czas okropnie mi się dłużył. Ze znudzeniem patrzyłem na mapę.Zauważyłem, że napis "James Potter" zatacza kółka w naszym dormitorium; robił to często, gdy się denerwował. Choć miałem w kieszeni lusterko dwukierunkowe, z oczywistych przyczyn nie mogłem go użyć. James musiał pozostać póki co w niepewności.Petera i Remusa znalazłem w bibliotece razem z Evans. Gdzieś między półkami na książki znalazłem nazwisko Villon, jednak nie skupiłem się na tym zbytnio, przenosząc wzrok na kolejne pomieszczenia. Potem znalazłem Katie w dormitorium Charliego i Michaela; siedziała tam razem z Amandą. Zdziwiło mnie, że nie ma z nimi Lily i zacząłem jej szukać. Wielka sala, kuchnia, dormitoria Puchonów (w końcu mogła być u Cynthii), jeszcze raz biblioteka, korytarze... W końcu znalazłem ją na boisku do quidditcha. Literki układające się w napis "Lilyanne Beckett" przemierzały kółka wokół boiska. Tuż obok zobaczyłem imię i nazwisko "Eric Reeves" i z dumą spostrzegłem, że choć Gryfon znajdował się bliżej środka boiska, Beckett ciągle go wyprzedzała.Cóż, od stania tak prosto i nieruchomo, jakbym połknął kij od szczotki bolało mnie wszystko i wciąż miałem ochotę rozszarpać tego kota na kawałki, ale widząc, jak Lily wyprzedza Erica na Komecie 180 (!) przynajmniej miałem poczucie, że było warto.Podniosłem wzrok znad mapy dopiero wtedy, gdy usłyszałem pytanie "to co, idziemy na kolację?" wypowiedziane przez Ann.- Ethan, przerwa na jedzenie. - Carter zwrócił się do chłopaka, który niechętnie odłożył pastę i szmatkę na parapet. Z namaszczeniem oparł miotłę o ścianę i bez słowa wyszedł z pokoju. Przewróciłem oczami. Był bardziej nieznośny, niż się spodziewałem. W dodatku nawet nie przepuścił Ann w drzwiach, w przeciwieństwie do Cartera, który wyszedł ostatni i zamknął drzwi.Spojrzałem jeszcze raz na mapę, a gdy Ann oddaliła się razem z Carterem i Jonesem na bezpieczną odległość od dormitorium, zawiesiłem sobie pelerynę na ramionach i tak jako lewitująca głowa przeszedłem przez pokój.Ech, miałem jednak nadzieję, że dam radę to wszystko załatwić do kolacji...Kot znów spojrzał na mnie z dezaprobatą i zaczął syczeć, jakby chciał mnie zaatakować. Z chwilą, gdy Annie wyszła ze swoją czerwoną kropką, kot znów skupił się na mnie. Wyjąłem różdżkę i wypowiedziałem to samo zaklęcie, co Rusell, a kot znów polował na światełko. Pokręciłem kropką po podłodze, potem skierowałem na ścianę, na którą kot z rozbiegu się władował, a później ją podrapał, zwabiłem go na parapet, z którego zrzucił pastę do miotły, a w końcu mój wzrok spoczął na miotle, z którą Jones męczył się ze dwie godziny.Wyszczerzyłem się szeroko, kierując światełko najpierw na ogon miotły, a potem na jej trzonek.
CZYTASZ
Asphodelus || Huncwoci
FanfictionHuncwoci razem z przyjaciółkami rozpoczynają szósty rok Hogwartu - a to całkiem spore osiągnięcie przy historii ich żartów w tej szkole. Może i niebezpieczeństwa raczej omijają Hogwart, ale nie oznacza to wcale, że ich paczka ma okazję się nudzić. W...