14

5 2 0
                                    

  Biegłam korytarzem, a torba wypełniona po brzegi książkami obijała mi się boleśnie o biodro. Byłam już spóźniona drugą minutę na lekcję zaklęć, więc zignorowałam uczucie, że zaraz wypluję płuca i nie zatrzymałam się nawet na moment.Kiedy wreszcie stanęłam przed drzwiami klasy, szybko nacisnęłam klamkę i niemal wpadłam do środka.- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie, ale musiałam zostać na chwilę po spotkaniu prefektów i... - wyrzuciłam z siebie na resztce oddechu, jaka mi pozostała i przerwałam, by nabrać choć odrobinę powietrza. Starałam się przy tym nie wyglądać tak, jakbym właśnie ukończyła maraton w przeciągu dziesięciu minut, ale nie miałam pojęcia, czy wyszło. Raczej nie.Profesor Flitwick spojrzał na mnie znad okularów, po czym wzruszył ramionami.- W porządku, Evans, siadaj.Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę, czekając, aż odejmie mi punkty, ale nic takiego się nie stało. Szybko rozejrzałam się po klasie w poszukiwaniu wolnego miejsca, żeby nie stać przy drzwiach jak spetryfikowana.Remus wrócił ze spotkania prefektów wcześniej i zajął moje miejsce obok Ann, Lily siedziała z Katie w ławce przed nimi, a jedyne wolne miejsce, jakie dostrzegłam w tamtej chwili, znajdowało się obok Jamesa Pottera, który wychylał się do tyłu na krześle i spoglądał na sufit znudzonym wzrokiem. Podeszłam do niego, a gdy chłopak spojrzał na mnie kątem oka, od razu wyprostował się na siedzeniu i zdjął swoją torbę z wolnego miejsca, nim zdążyłam odezwać się choćby słowem.- Można? - spytałam mimo wszystko, a chłopak skinął głową i odsunął mi krzesło. Przeczesał ręką i tak już rozczochrane włosy, a kosmyki, które jakimś cudem jeszcze nie odstawały, w tamtym momencie skierowane już były na wszystkie strony świata. Wyglądał tak, jakby właśnie zszedł z miotły.Lekcja mijała, a gdy tylko uspokoiłam oddech i odpoczęłam, z całych sił próbowałam się skupić, jednak przerobiłam ten temat parę dni wcześniej z nudów i słuchanie nie tylko mi nie wychodziło, ale i całkiem mijało się z celem. W końcu skapitulowałam i - wykorzystując fakt, że siedzieliśmy w przedostatniej ławce - schowałam się za plecami Ann i wyjęłam z torby najnowsze "Echo Hogwartu". Otworzyłam je na stronie, na której skończyłam ostatnio czytać.- "Gdybym komentowała ten mecz, pozostawiłabym to bez komentarza" - czyli komentatorka Ann Rusell o towarzyskiej grze Gryffindoru i Ravenclawu. - przeczytał James szeptem, zerkając mi przez ramię, a ja wzdrygnęłam się, zaskoczona. Na słowa chłopaka Ann odwróciła się do nas, a ten uśmiechnął się do niej szeroko.- Chwytliwe, Annie. - powiedział przyciszonym głosem.- Dzięki. - uśmiechnęła się, ale uniosła brwi, patrząc na Jamesa. Ten wzruszył ramionami; nie miałam pojęcia, o co może chodzić, więc sobie odpuściłam rozmyślania na ten temat.Ann odwróciła się, a ja przeczytałam część artykułu traktującego o faulu, który nie został należycie rozstrzygnięty i ukarany. Właściwie to ja niezbyt rozumiałam całą tę ideę - to znaczy, nie mówię o tym konkretnym faulu, ale ogólnie o grze. Cóż, rozumiem sportowe emocje, sama w końcu kibicuję na meczach, ale niektóre zasady na boisku pozostają dla mnie tajemnicą. Zresztą, mugolskie sporty też niezbyt do mnie przemawiają - i nie mówię tylko o swojej wątpliwej kondycji. W końcu ani nie wiem czym jest nicowanie, ani spalony - w tej kwestii świat mugolski i magiczny nie różni się dla mnie zbytnio.Nagle z zamyślenia wyrwało mnie delikatne szarpnięcie za ramię. Zamrugałam szybko i podniosłam głowę, napotykając wzrok Flitwicka.- No słucham, Evans. - mruknął, patrząc na mnie ze zniecierpliwieniem, a ja nie miałam pojęcia, o co w ogóle chodziło.- Zaklęcie czyszczące, nie chłoszczyść. - szepnął James, następnie symulując mocny napad kaszlu. Rozczuliła mnie trochę ta próba pomocy, jednak starałam się tego nie okazać.- Hm... Tergeo? - powiedziałam cicho, a po chwili powtórzyłam głośniej: - Tergeo.- A czym się różni od chłoszczyść? - zapytał profesor, a jego zniecierpliwienie jakby zelżało.- Jest mniej powszechne i używa się go do konkretnych substancji - odparłam już nieco pewniej, niż na początku, a gdy Flitwick przyznał Gryffindorowi dziesięć punktów, odetchnęłam.Uśmiechnęłam się do Jamesa z wdzięcznością, ale jego mina wyrażała co najmniej rozczarowanie.- Uważam na lekcji bardziej, niż Lily Evans. - stwierdził smutnym głosem, jednak po chwili znów się szeroko uśmiechał.Zerknęłam na gazetę spoczywającą na moich kolanach, po czym znów zwróciłam się do Jamesa.- Potter, o co właściwie chodzi z tym meczem?- Faul był olany przez sędziów, powinien być dla nas rzut wolny, bo...- Nie o to mi chodzi - przerwałam mu - tylko o to, że po meczu przy Krukonach zachowywaliście się normalnie, ale jak przyszłyśmy z dziewczynami pogratulować Lilce dostania się do drużyny, to byliście jacyś... nieswoi.Gryfon poluzował krawat, jakby się nad czymś zastanawiając.- Po prostu chcemy być lepsi niż wtedy. Różnica bramek.- Myślalam, że to bez znaczenia. Ale pewnie masz rację.No, w końcu oboje dobrze wiedzieliśmy, że moja wiedza o quidditchu jest raczej ograniczona, mimo to James nie wydawał się choćby odrobinę zirytowany czy oburzony moją niewiedzą. Właściwie to przeszło mi przez głowę, że albo ostatnio jakoś wydoroślał, albo po prostu nie jest takim kretynem, za jakiego go uważałam.- Ej, James, tak właściwie to... co to jest nicowanie? - zapytałam tak cicho, że prawie nie było mnie słychać. James usłyszał.I utkwił we mnie spojrzenie swoich orzechowych oczu z taką miną, jakby próbował nie roześmiać się na całą klasę. Siedziałam na podłodze naszej szatni, naprzeciwko ściany pamiątkowej - to znaczy tej, która od dobrych kilku dekad regularnie oblepiana była zdjęciami członków drużyn domu lwa z kolejnych lat. Pozostali członkowie drużyny Gryfonów siedzieli na niskich ławeczkach z minami pełnymi wyczekiwania, a ja wstałam, by móc przyjrzeć się zdjęciom.Od razu zaczęłam przeglądać zdjęcia drużyn z lat dwudziestych. Wszystkie były podpisane na małych karteczkach przyklejonych pod zdjęciami, a więc mogłam posłużyć się datami.- Wiesz, Beckett, że dopiero ostatnio odkryłem, że te zdjęcia są przyklejone trwałym przylepcem tylko na górnych rogach? - powiedział James, stając obok mnie. Gdy na niego spojrzałam, poprawiał okulary i uśmiechał się szeroko.- Serio? - zapytałam, podnosząc jedno ze zdjęć za dolny róg. Naszym oczom ukazała się kolumna podpisów.- Podpisy są w kolejności od lewej do prawej na zdjęciu. Od razu wiadomo, kto jak się nazywa. - dodał James, najwyraźniej dumny ze swojego odkrycia. Cóż, sądząc po ilości czasu, jaki spędzał w tym miejscu, w końcu musiał wpaść na pomysł sprawdzenia tych zdjęć - szatnia poza tym przewidzianym dla niej przeznaczeniem stanowiła również składzik i miejsce spotkań, gdy trzeba było obgadać sprawy drużyny albo jeśli huncwotom akurat nie chciało się siedzieć na lekcjach. Mnie w każdym razie nie przyszłoby do głowy, by próbować odrywać zdjęcia ze ściany i zobaczyć, co się stanie. Tak przynajmniej mi się wydaje.Odnalazłam rok 1925 i ostrożnie podniosłam dolny róg zdjęcia.- Są na nich jakieś zaklęcia, prawda? Wiesz, żeby się nie zniszczyły.- Tak, ale jeszcze nie zdążyłem spytać Remusa, jakie. Ale zapytam, bo wiesz, w końcu my też musimy tu powiesić zdjęcie.Nie odpowiedziałam, wpatrując się w podpisy zamieszczone na odwrocie zdjęcia.Veronique Flint, Marcus Beckett.- To twoja babcia? - zapytał James, a gdy opuściłam zdjęcie, przyjrzał się dziewczynie na zdjęciu, która z szerokim uśmiechem machała do obiektywu. Skinęłam głową.- I obok dziadek. - dodałam, zastanawiając się nad tym, że pismo mojej babci nie zmieniło się nawet odrobinę od momentu, w którym podpisała tamto zdjęcie. Dokładnie tak samo kaligrafowała swoje notatki dotyczące eliksirów, których zresztą miałam całe stosy.- Podobna. - powiedział ktoś za mną, a gdy się odwróciłam, ujrzałam zaciekawioną twarz Willa. Zresztą, nie tylko jego - reszta drużyny stała za nami, chcąc pewnie sprawdzić, co my z Jamesem właściwie robimy.- "Podobna"? Są prawie identyczne. - poprawił go Charlie.Cóż, gdy przyjrzałam się temu zdjęciu, stwierdziłam, że rzeczywiście chłopaki mają rację. Gdyby nie to, że babcia miała w moim wieku włosy sięgające łopatek, a nie bioder i nieco inny kształt twarzy, można byłoby nas z łatwością pomylić.Właściwie, to nigdy nie widziałam tego zdjęcia, mimo że babcia wspominała mi o tym, że grała w drużynie. Postanowiłam ją o to zapytać, jak tylko będę miała okazję do niej napisać.Nagle usłyszeliśmy, że drzwi się otwierają. Odwróciliśmy się tak szybko, jakbyśmy właśnie zostali przyłapani na czymś zakazanym.- Hej, wybaczcie, Beery zatrzymał mnie po zielarstwie na trochę... - rzucił Eric na wejściu, a gdy nas zobaczył, od razu podszedł bliżej. - Co jest?I opowiedzieliśmy mu, o co chodzi, przyglądaliśmy się reszcie zdjęć jeszcze przez dobre dziesięć minut, ale w końcu James postanowił przejść do tej mniej przyjemnej części - powodu, z jakiego wszyscy się tam zebraliśmy.- Słuchajcie, niektórzy z nas tutaj mają szlaban za godzinę, więc musimy już zacząć.Wszyscy posłuchali od razu, co nie znaczy jednak, że byliśmy zadowoleni z takiego obrotu spraw.Oczywiście, trzeba było przez to przejść, jednak nikt chyba nie lubi dostawać bury, prawda? A po wyniku meczu - mimo że go wygraliśmy - wszyscy, a w szczególności ścigający, spodziewali się dokładnie tego, choć nikt nie mówił o tym głośno.Poza tym fakt, że zaliczałam się do grona wspomnianych "niektórych" ze szlabanem wcale nie poprawiał mi nastroju, niemniej zajęłam miejsce na ławeczce obok Erica. James stanął na środku pomieszczenia, po czym odchrząknął znacząco.- Dobra, zakładam, że wiecie, o co mi chodzi - zaczął zwyczajnym tonem. Właściwie to odniosłam wrażenie, że po tym wstępie atmosfera stała się jakby lżejsza, niż zanim odezwał się choćby słowem. James nie potrzebował wyzwisk i krzyków, żeby dotrzeć do innych. - Jak można było zauważyć na meczu z Krukonami, oczywiście po pominięciu znicza, różnica punktów była dość... spora.- No ale ścigający zmienili się w ostatniej chwili, to trochę dekoncentruje. - stwierdził Syriusz, a ja spojrzałam na niego. Nie sposób było się z nim nie zgodzić, ale odebrałam jego słowa w taki sposób, że poczułam się co najmniej nieswojo. Tak jakby to była moja wina.Oczywiście zważywszy na jego reakcję i to, co powiedział przed meczem można uznać, że po prostu nie pomyślał, że może to zabrzmieć negatywnie.Eric Reeves chyba jednak odebrał to w dokładnie taki sam sposób, co ja. Zmrużył oczy z poważną miną.- Wydaje mi się, że lepiej zmienić gracza w ostatniej chwili, niż grać z Jonesem w jakichkolwiek okolicznościach. - powiedział z naciskiem, patrząc na Blacka.- Spokojnie, panowie, skład jest ostatnią rzeczą, o którą moglibyśmy się martwić. Nie o to chodzi. - James zakończył tę małą sprzeczkę, bo ostatnie czego potrzebował, to ta dwójka skacząca sobie do gardeł. Spojrzał na Syriusza wymownie; Eric zmarszczył brwi, co oznaczało, że był zirytowany.- Nie chodzi mi o to, że skład jest zły, tylko o fakt, że nie mieliśmy nawet okazji dogadać się przed meczem. - Wyjaśnił Syriusz, a ton jego głosu był nad wyraz spokojny. Spojrzałam na niego, spodziewając się, że nasze spojrzenia się skrzyżują, ale chłopak w ogóle nie patrzył w moją stronę - za to patrzył na Jamesa ze spokojem wypisanym na twarzy. Ten skinął głową.***- W porządku, to chyba wszystko. A, i prawie bym zapomniał, co do kolejnego treningu. Dogadamy się do terminu w przyszłym tygodniu, gdzieś na początku. Muszę się dogadać z Puchonami, bo podobno zaklepali boisko.James wziął głęboki oddech, tak jakby zakończenie tego spotkania było dla niego ulgą.- A i to, że pałkarzom dobrze poszło nie znaczy, że mają taryfę ulgową. Żadnych spóźnień, żadnych wymówek! - rzucił do Charliego i Erica, którzy akurat przechodzili obok niego w kierunku wyjścia. Ja również wstałam, wzięłam torbę w rękę i już miałam zamiar wychodzić, ale James złapał mnie za ramię. Spojrzałam na niego pytająco.- Poczekaj chwilę, dobrze? - spytał cicho i łagodnym tonem, a ja zatrzymałam się i stanęłam obok niego, by nie zagradzać innym przejścia. W końcu jaki miałabym powód, żeby nie zostać? Założyłam, że James będzie chciał porozmawiać ze mną o drużynie, jakoś wprowadzić.Gdy wszyscy wyszli, spojrzałam w stronę Syriusza, który ku mojemu zaskoczeniu nie wyszedł z wszystkimi, a oparł się o jedną ze ścian i wpatrywał się w naszą dwójkę. Dopiero jego skrzyżowane ręce i mina, jakby musiał tam stać za karę uświadomiły mi, co James próbował zrobić.Przed kilkoma minutami w pomieszczeniu panował gwar, wtedy jednak nastąpiła cisza - ta z rodzaju niezręcznych i sprawiających, że wszyscy albo dyskretnie zerkali na siebie, albo patrzyli w dół niepewnie.Zajęłam się tym drugim.Potter odchrząknął, a my spojrzeliśmy w jego stronę. Milczał jeszcze przez chwilę, wpatrując się w podłogę, tak jakby chciał zebrać myśli. Po chwili jednak podniósł na nas wzrok.- Słuchajcie, nie mam zamiaru wam kazać się godzić, oddać sobie nawzajem zabawki i podać rączki, bla bla bla, nie wtrącam się w to - zaczął James, spoglądając raz na mnie, a raz na Blacka. - I nie wiem w sumie o co chodzi...- ...Nie wtrącam się, ale się wtrącam. - uśmiechnął się Syriusz, a jego ton był niemal pogodny.- Pozwól mu dokończyć. - odezwałam się, a Black spojrzał na mnie, jednak już się nie odezwał.- Ekhm, dobrze, dzięki Lil - mruknął chłopak. - W każdym razie domyślam się, że w tej sytuacji może być wam ciężko się ze sobą dogadać, ale teraz kiedy udało nam się pozbyć Jonesa z drużyny...- ...No właśnie, jak to było? Dlaczego ja w ogóle jestem w drużynie? Czemu on nie wraca po tym meczu? Co odwalił tym razem? - przerwałam mu, bo dopiero wtedy, gdy już do mnie dotarła cała sytuacja, zaczęłam się nad tym zastanawiać.James i Syriusz spojrzeli na siebie w jednym momencie.- "Pozwól mu dokończyć". - przedrzeźniał mnie Syriusz, a choć wiedziałam, że to raczej miało być złośliwe, kojarzyło mi się to z naszymi relacjami przed... cóż, przed tym wszystkim. Gdybym o tym nie pamiętała, może nawet bym się zaśmiała, dźgając go łokciem w żebro, ale zamiast tego na mojej twarzy pojawił się lekki grymas.- Wiesz o tym, że raczej nikt go u nas nie chciał. Właściwie to powinienem był wtedy wybrać mimo wszystko Elenę, ale cóż, chyba lepiej, że wyszło jak wyszło, bo ty jesteś z nami. - powiedział James.- To nie jest odpowiedź. - mruknęłam, nie okazując, że ucieszyłam się z komplementu.- Beckett - odezwał się Syriusz nagle, jakby podirytowany. Uniosłam na niego, a nasze spojrzenia skrzyżowały się. Chłopak zamilkł na dłuższą chwilę, patrząc na mnie. - Jones przyszedł parę minut przed rozpoczęciem meczu z miotłą, która nie nadawała się do gry i wcześniej ani nikogo nie poinformował, ani nie zadbał o zastępczą miotłę. McGonagall się wkurzyła, Potter się wkurzył, Jones poleciał.- Dziękuję bardzo. - powiedziałam chłodno.- Uch, do jasnej cholery, możecie chociaż na kilka minut się uspokoić? - zapytał James, odchylając głowę do tyłu i patrząc na sufit. Po chwili opuścił głowę, przejechał dłonią po twarzy i westchnął, a my spojrzeliśmy na niego i zamilkliśmy.- Nie powiem, że mnie to nie obchodzi, bo obchodzi i uważam, że zachowujecie się jak przedszkolaki.- Jak co? - szepnęłam, a James zerknął na mnie kątem oka i uśmiechnął się.- Małe dzieci, gdzieś do wieku sześciu lat...? Nie wiem, musiałem przespać resztę mugoloznawstwa tamtego dnia.- Dzieci, które uczą się w przedszkolach. To znaczy, takich mugolskich placówek, do których chodzą zanim pójdą do szkoły. - odezwał się Syriusz, który najwidoczniej był nieco bardziej przytomny na tamtej lekcji, a jego ton pozbawiony był jakiejkolwiek złośliwości.James zdawał się to doceniać.- Dobra, jak przedszkolaki, ale do rzeczy. - zwróciłam się do Jamesa, po raz pierwszy nie zadając pytań o mugolską rzecz, o której wspomniano w rozmowie.- Lily, jesteś z nami w drużynie, a że wy oboje - posłał Syriuszowi znaczące spojrzenie - jesteście ścigającymi, musicie na czas treningów zostawić te swoje głupoty za drzwiami. W sensie, poza boiskiem. Wiecie, o co mi chodzi.- Dlaczego nam to mówisz? - zapytał Syriusz, gdy upewnił się już, że James nie kontynuuje i w końcu żadne z nas nie wejdzie mu w słowo. - Wydaje mi się, że oboje o tym wiemy.- Na meczu tego nie było widać.- Sugerujesz, że ta różnica punktów to nasza wina?- Sugeruję, że nie byliście zgrani i było to widać.Syriusz wziął głębszy oddech. Poczuł się urażony, nie dało się tego nie zauważyć - milczał przez chwilę, patrząc na czubki swoich butów.- Masz rację, Potter - odezwał się w końcu, a w jego głosie słychać było rezygnację. Spojrzał mi w oczy. - Do kolejnego meczu będziemy już mieć to dopracowane, w porządku?Black nadal na mnie patrzył, a ja skinęłam głową, przyglądając się jego szarym tęczówkom.- Dobra, a teraz muszę lecieć - rzucił Syriusz, zerkając na Jamesa i kładąc rękę na klamce. - Przed szlabanem miałem zajrzeć do Mary.- O, a więc to prawda. - wymsknęło mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać. Wstrzymałam oddech, starając się nie wyglądać tak, jakby mnie to cokolwiek obchodziło. Uśmiechnęłam się więc przyjaźnie.Syriusz spojrzał na mnie badawczo, przenikliwie, a ja skrzyżowałam ręce na piersi, opierając się o ścianę za mną.- No co, nie powiedziałeś mi przecież o was. Zresztą wielu istotnych rzeczy mi nie mówisz - powiedziałam, w myślach wracając do tej sytuacji, która nas skłóciła. Byłam pewna, że Syriusz zrozumie aluzję, choć wcześniej wcale nie zamierzałam jej czynić. - W każdym razie ja też muszę jeszcze gdzieś skoczyć przed szlabanem.Podeszłam do Jamesa, przytulając go szybko na pożegnanie. Cóż, mieliśmy się widzieć całkiem niedługo, ale zrobiłam to po to, by zrobiło się choć trochę mniej niezręcznie. Cały czas czułam na sobie spojrzenie Syriusza, chociaż przed chwilą gotowy był rzucić wszystko i wyjść z szatni w ciągu dwóch sekund.Odwróciłam się i stanęłam naprzeciwko Blacka, nie wiedząc, co powinnam zrobić. Wyciągnęłam do niego rękę - raczej w geście pojednania niż po to, by się pożegnać - i uśmiechnęłam się.- Do zobaczenia później. No i szczęścia, kochani. - zmusiłam się, by to powiedzieć, a choć się starałam z całych sił zabrzmieć naturalnie, mój ton był całkowicie bezbarwny.Syriusz podał mi rękę, mrucząc pod nosem jakieś podziękowanie. Wyciągnąłem się wygodnie na łóżku Mary i założyłem ręce za głowę, bezmyślnie wwiercając wzrok w granatowy baldachim. Jak zdążyłem się dowiedzieć, wszystkie współlokatorki Krukonki udały się do biblioteki, więc byliśmy sami; Villon chyba jednak była z nimi myślami, bo dopiero po dłuższej chwili odłożyła podręcznik do transmutacji na stolik i przysiadła na brzegu materaca.- Wybacz, jutro muszę oddać esej, a nawet nie skończyłam czytać tematu - powiedziała, po czym przyjrzała mi się badawczo. - Wszystko w porządku?- Mhm. - mruknąłem twierdząco, nie odrywając wzroku od baldachimu.- Jesteś zły? - spytała, łapiąc mnie za rękę. Pokręciłem głową, ale gdy zobaczyłem, że unosi brwi, postanowiłem zacząć się normalnie odzywać. Najwidoczniej komunikowanie się za pomocą pomruków i kręcenia głową nie zdawało egzaminu.- Po prostu jestem zmęczony, Mary, a jeszcze muszę iść na ten cholerny szlaban.- W dodatku Potter wam dał w kość na spotkaniu drużyny, co?- Oj tak - odparłem, ale zamiast pogadanki Pottera o ścigających przyszła mi do głowy rozmowa z Lily, do której nas zmusił. Nie mówię oczywiście, że nie rozumiem jego zachowania, bo przecież musiał dbać o drużynę i relacje w niej. Sam bym tak zrobił. Po prostu to było... niezręczne.A jeszcze niezręczniejsze zrobiło się, gdy Beckett wspomniała o moim związku z Villon.Mary uśmiechała się niemalże z satysfakcją, słysząc o tym, jak przebiegało spotkanie naszej drużyny. Postanowiłem trochę to zepsuć.- A tak naprawdę to głównie oglądaliśmy zdjęcia. Nic, co równałoby się krzykom waszego kapitana i zarządzeniu podwójnych treningów. - wyszczerzyłem się, a dziewczyna prychnęła i odwróciła głowę.- Nie musisz już przypadkiem iść na szlaban?- No właśnie muszę. - odparłem pogodnie, tak jakbym mówił o pójściu do cukierni, a nie szorowaniu podłóg sowiarni lub czymś równie paskudnym przez parę godzin. Wstałem z łóżka i skierowałem się w stronę drzwi.- No ej! - Mary dopadła mnie, gdy już kładłem rękę na klamce i stanęła przede mną, zagradzając mi drogę. Cóż, może i porażki drużyny Krukonów powinny stanowić dla nas temat tabu, bo dziewczyna często reagowała na różne przytyki obrażaniem się (i nigdy nie wiedziałem, kiedy to były żarty, a kiedy już nie), ale jak widać szybko jej mijało. Patrzyła na mnie z miną pełną skruchy. Uśmiechnąłem się, a dziewczyna zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnęła do siebie, całując mnie w usta.***- ...halo halo, ziemia do Syriusza! - Remus pomachał mi ręką przed oczami, a ja zamrugałem kilkukrotnie. - Ten już chyba jest czysty. No, przynajmniej w jednym miejscu.Spojrzałem na puchar, który trzymałem w ręce. Na zakurzonej powierzchni złote kółko wyczyszczonego metalu wydawało się trudne do przeoczenia, nie zmieniło to jednak faktu, że polerowałem ten punkt gdzieś przez dziesięć minut, o czym Remus nie omieszkał mnie poinformować. Bo ja nie zauważyłem.Westchnąłem, odkładając niedoczyszczony puchar do gabloty i rozglądając się wokół. Tuż obok stały Ann i Lily; ta druga właśnie opowiadała o jakimś niezwykle "ciekawym eliksirze", który - jak zwykle - znalazła w jednym z opasłych tomiszczy z działu ksiąg zakazanych.- Mary się znów obraziła? James ukradł ci czekoladowe żaby?- Co? - spytałem niezbyt bystrze. Lupin odłożył wypolerowany puchar na miejsce i wziął kolejny, bardziej zakurzony niż mój stary podręcznik do wróżbiarstwa. - Nie, po prostu mi się nie chce.- Mi też nie, mogłem w końcu powtarzać do OWUTEMów. - stwierdził z żalem, otrzepując szmatkę z kurzu. Spojrzałem na niego tak, jakby stwierdził, że hipogryfy są roślinami doniczkowymi.- OWUTEMy są za rok. - poinformowałem go niemal karcąco.- No właśnie, już za rok. - stwierdził Remus.- DOPIERO za rok. - poprawił z oburzeniem Peter, który pojawił się znikąd obok nas. Przytaknąłem, bo powiedział na głos dokładnie to, co pomyślałem.Remus wzruszył ramionami, wracając do polerowania kolejnego pucharu.- Oj Luniaczku, Luniaczku - zacząłem, poklepując go po ramieniu. - Nie przejmuj się, na pewno da się to jakoś leczyć.- Co leczyć, jak leczyć? - Potter uwiesił się na mnie i na Remusie, szczerząc się szeroko. Przy okazji niby przypadkiem uderzył mnie szmatką, a ja sprzedałem mu porządnego kuksańca w żebro.- Nie interesuj się, Potter, tylko puchary szoruj.- Tak jest, panie Black.I podbiegł do jednej z gablot, omal nie wpadając na Katie i Michaela, którzy akurat wracali z wiaderkami z wymienioną, czystą wodą. James chyba przerwał im dłuższą rozmowę, bo zrobili takie zabawne, zdezorientowane miny.Nie rozumiałem, dlaczego wszyscy byli w takim dobrym humorze. Nawet Remus, mimo że wolałby siedzieć w dormitorium i się uczyć, sprawiał wrażenie całkiem zadowolonego. Nucił coś pod nosem, polerując zakurzone puchary.- Powiesz mi w końcu o co chodzi z Lily? - spytał Remus nagle, a ja zgromiłem go wzrokiem i spojrzałem w stronę dziewczyn. W końcu wciąż stały tuż obok.- Daj spokój, nie słyszała.Przez krótką chwilę obserwowałem blondynkę, która nawet na chwilę nie przerwała wykładu na temat szczurzych ogonów, bezoarów, jakichś tam kłów i tym podobnych rzeczy. Wzruszyłem ramionami zrezygnowany, znów biorąc do rąk puchar i szmatkę i wracając do pracy.- Myślisz, że oni rzucają na te puchary zaklęcia, żeby szybciej tworzyła się na nich warstwa kurzu? Przysiągłbym, że miałem tutaj szlaban jakiś tydzień temu i wszystko było wyczyszczone na błysk, a i tak...- Nie zmieniaj tematu, Syriusz.Przewróciłem oczami z rezygnacją.- To skomplikowane.- Na tyle, żeby nie rozmawiać ze sobą przez tyle czasu?Nie odezwałem się, bo co niby mogłem powiedzieć? Remus chyba załamałby się, gdyby znał prawdziwy przebieg tej kłótni i to, dlaczego po prostu jej wszystkiego nie wyjaśnię i nie przeproszę.Zresztą, dlaczego to ja miałbym przepraszać?W każdym razie, nie mogliśmy mówić dziewczynom o tym.. małym, futerkowym problemie Lupina. Co prawda cała nasza trójka zgodnie twierdziła, że Remus powinien im o tym powiedzieć, ale on nie słuchał. Nie chciał ryzykować, że się od niego odwrócą.Lupin westchnął i wzruszył ramionami, odstawiając czysty puchar na miejsce i biorąc kolejny. Najwidoczniej postanowił sobie darować przesłuchanie.

Asphodelus || HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz