16

4 1 0
                                    

  Ciche stukanie o szybę rozniosło się po pokoju, jednak tyle wystarczyło, by mnie obudzić. Przekręciłam się na drugi bok, uchylając powieki lekko i usiadłam, przecierając oczy pięściami. Gdy spojrzałam w stronę okna, ujrzałam za nim niewielką sówkę, która z trudem walczyła ze śniegiem i silnym wiatrem; zerwałam się z łóżka momentalnie, doskoczyłam do okna i szybko je uchyliłam, by wpuścić ptaka do środka.- Dobrze, Erna, polecisz zaraz do sowiarni i sobie odpoczniesz - szepnęłam do sowy, głaszcząc ją po głowie, po czym zdjęłam z jej nóżki list przywiązany fioletową wstążką. Wtedy ptak wyleciał przez okno prosto na tę śnieżycę, a ja zamknęłam je i usiadłam na swoim łóżku, próbując jak najostrożniej otworzyć kopertę, by się nie zniszczyła. Wieczorem napisałam list do babci, ale nie spodziewałam się, że odpisze mi tak szybko. Wyjęłam złożoną dwa razy kartkę, na której napisany był tylko tekst w formie notatki, bez jakichkolwiek formułek typowych dla listu."Wrzosiec wyrasta w sprzyjających warunkach już pod koniec grudnia, ale przy Zakazanym Lesie - miejscu przesyconym magią - może rosnąć nawet teraz. No, tak przynajmniej było, gdy chodziłam jeszcze do szkoły, co mogło się zmienić? Jeśli chodzi o jego działanie w eliksirach: stosowany jest jako katalizator przy wywarach wymagających dłuższego czasu warzenia bądź dojrzewania. Później napiszę ci więcej informacji, razem z listą eliksirów i czasem, o jaki wrzosiec skraca warzenie - a teraz idę spać".Spojrzałam na zegarek - dochodziła szósta, a postanowiłam nie tracić czasu i po cichu zakradłam się do szafy, wydobywając z niej spodnie, grube skarpetki, parę swetrów i grubą pelerynę. Przebrałam się w rekordowym tempie, a gdy akurat zajęłam się sznurowaniem moich butów za kostkę, usłyszałam jakieś nieokreślone mruczenie wydobywające się spod kołdry Katie. Odwróciłam się, zerkając w stronę sąsiedniego łóżka, a dziewczyna odkryła się tak, że mogłam zobaczyć jej czarne, krótkie włosy rozrzucone na poduszce w nieładzie i twarz wykrzywioną w delikatnym grymasie.- Ale co ty znowu wyprawiasz, Lilyanne? - wymamrotała karcącym tonem, a ja spojrzałam na nią, unosząc brew.- Idę po wrzosiec...? - odparłam niepewnie, wracając do zakładania kolejnego buta. Dopiero kolejna seria nieartykułowanych pomruków uświadomiła mi, że Katie nadal spała.- Dobrze, ale pamiętaj, masz być w domu najpóźniej o dwudziestej drugiej - zarządziła, odwracając się do mnie plecami i mrucząc coś jeszcze pod nosem. Uśmiechnęłam się, wstając z łóżka i zarzucając na ramię torbę; wzięłam różdżkę z szafki nocnej i powędrowałam w stronę drzwi.***Śnieg skrzypiał cicho pod moimi stopami, białe płatki wirowały w powietrzu, a wiatr wiał na tyle mocno, że po kilku minutach marszu przez błonia szczękałam zębami i cała się trzęsłam z zimna. Przypomniałam sobie, jak Katie chciała mi reprymendę przez sen i choć zapewne miałaby rację, nie zamierzałam zawrócić. W końcu miałam coś ważnego do zrobienia, nie? Ledwie minęła szósta, więc na dworze było jeszcze ciemno. Gęste, ciężkie chmury spowijały niebo tak, że światło księżyca niemal w ogóle nie oświetlało błoni - starałam się jednak nie zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi, więc nie przyświecałam sobie drogi różdżką.Po jakimś czasie dotarłam na skraj Zakazanego Lasu i zaczęłam iść wzdłuż niego, wlepiając wzrok w ziemię i poszukując drobnych, fioletowych kwiatków, wybijających się spod śniegu. Spoglądałam raz po raz w stronę lasu. Z jego głębi dochodziło jakieś niepokojące, przytłumione wycie, jednak starałam się je ignorować i skupić na poszukiwaniach. W końcu tam i tak zawsze coś niepokojąco wyło, nie?Nagle zrobiło się jakoś dziwnie ciemno. Wyjęłam różdżkę, szepcząc pod nosem "Lumos", a gdy na jej końcu rozbłysnęło blade światełko, skierowałam ją na dół i szłam dalej. Zdążyłam przejść niemalże całą drogę od chatki Hagrida do jeziora, gdy zauważyłam, że w jednym miejscu śnieg poprzebijały maleńkie roślinki.- Na dryfujące plumpki - mruknęłam do siebie, wydobywając z kieszeni scyzoryk i kucając przy krzaczkach, odgarniając rękami śnieg na boki. Nie miałam rękawiczek, jednak zupełnie nie zwróciłam uwagi na to, czy jest mi w nie zimno, czy nie. Odcięłam za to jedną łodyżkę i przyłożywszy do niej różdżkę ze światełkiem na końcu, przyglądałam się jej ze skupieniem.- Dobra, nie przemarzły - oceniłam wreszcie i zaczęłam ścinać kolejne kwiatki tuż przy glebie, owijając je w pergamin i układając w torbie między książkami tak, by się nie pogniotły.Nagle usłyszałam dziwny, krótki skowyt od strony lasu. Wciągnęłam ze świstem powietrze, odwracając się w tamtą stronę szybko i nasłuchiwałam. Zgasiłam szybko różdżkę, celując nią w stronę spowitych ciemnością drzew.- No wyłaź, proszę bardzo - powiedziałam, chcąc sobie dodać otuchy, jednak mój głos nie zabrzmiał zbyt pewnie. - Wiem, że tam jesteś.Nerwowo celowałam rózdżką raz w jedną, raz w drugą stronę, gdy drzewa albo krzaki zaczęły w mojej wyobraźni przeistaczać się w różne przerażające kształty.Usłyszałam kolejny skowyt i coś poruszyło się za drzewem, a ja wycelowałam w nie różdżką, robiąc kilka kroków w bok. Gdyby było odrobinę jaśniej, mogłabym z tamtego miejsca zobaczyć, kto lub co tam jest - teraz jednak mogłam jedynie rzucić zaklęcie na ślepo.Co właśnie zamierzałam zrobić.- Expelliarmus!Czerwony promień przeciął powietrze, trafiając w ziemię. Wtedy coś czarnego wypadło zza drzewa i zaczęło biec w moją stronę. Zdążyłam tylko obrócić się w tamtą stronę, a w tamtym momencie poczułam, jak wielkie, włochate cielsko przygniata mnie, a ja upadam na ziemię. Peleryna podwinęła mi się do góry, a moje plecy dzieliła od śniegu jedynie warstwa dwóch swetrów, jednak nie czułam wtedy zimna. Pisnęłam głośno, próbując się wyrwać, jednak nie byłam w stanie - po chwili dałam więc sobie spokój i leżałam w bezruchu. Wzięłam płytki wdech, myśląc gorączkowo nad drogą ucieczki.Po chwili, która wydawała się być wiecznością, ciężar jakby zelżał. Zwierzę podniosło się opieszale, a następnie przeszło do tyłu. Usiadłam powoli, próbując wymacać ręką w śniegu moją różdżkę, która wcześniej gdzieś mi spadła. Gdy ją znalazłam, wyciągnęłam ją w stronę zwierzęcia. Gdy wycofało się ono, jakby przerażone tym, co wcześniej z jej pomocą zrobiłam, postanowiłam wyczarować jedynie światełko.Wtedy dopiero mogłam przyjrzeć się z bliska stworzeniu, które tak bardzo napędziło mi stracha. Miało ono czarną, długą sierść, opadające lekko uszy, parę szarych oczu, cztery łapy i ogon, którym właśnie machało radośnie.Tak, wspomniane stworzenie było psem.Usiadłam na piętach, po czym ostrożnie wyciągnęłam rękę w stronę zwierzęcia. Popatrzyło na nią jakoś dziwnie, po czym trąciło ją nosem. W drugiej dłoni wciąż trzymałam różdżkę, na końcu której jaśniało światło.- Ale mnie nastraszyłeś - odezwałam się do psa, a on podszedł bliżej, ocierając się głową o moją dłoń. Nagle chwycił w zęby mój rękaw, a ja pisnęłam po raz kolejny, bo na początku myślałam, że mnie ugryzie. Próbowałam go wyrwać, ale pies przeciągnął mi rękę do ziemi.- Co się dzie... na Merlina - otworzyłam szerzej oczy, bowiem dopiero wtedy na śniegu zauważyłam plamy krwi. Zerknęłam w stronę drzewa, a następnie wyciągnęłam różdżkę w tamtą stronę. Ślad ciągnął się stamtąd do miejsca, w którym siedziałam.- Biedactwo, co ci się stało? - zapytałam, a pies od razu wyciągnął w moją stronę lewą łapę, tak jakby rozumiał, co do niego mówię. Przez połowę kończyny biegła szeroka rana, z której sączyła się krew. - Zaczekaj.Sięgnęłam po torbę i zaczęłam w niej grzebać, cały czas mówiąc przy tym coś do psa, który cierpliwie siedział i czekał. Wyjęłam chusteczki z torby; jedną z nich namoczyłam wyczarowaną z różdżki wodą i przemyłam ranę ostrożnie.Pies pisnął cicho z bólu, a ja mocniej przytrzymałam jego łapę, jednak ten się nie wyrywał - jakby wiedział, że to konieczne. Gdy skończyłam, pogłaskałam go po głowie przez chwilę, a następnie zabrałam się za owijanie rany chusteczkami i wygrzebaną gdzieś na dnie torby apaszką, którą zabezpieczyłam cały opatrunek.- Cholera, wszyscy śpią, a ja siedzę po ciemku w śniegu i opatruję psa - powiedziałam do siebie z nutą niedowierzania w głosie, gdy zdałam sobie sprawę z całej tej sytuacji. Pies warknął cicho, jakby ostrzegawczo - nie ruszył się jednak z miejsca. - No już, dobrze, przepraszam.I wtedy zwierzę - trąciwszy mnie uprzednio głową w rękę - pobiegło w stronę lasu, a gdy podniosłam się z ziemi i wbiegłam między drzewa, szukając go wzrokiem, nie było już po nim śladu. - Beckett, mogę cię prosić na słówko?Ann przerwała dłubanie widelcem w kotlecie, patrząc z zaciekawieniem na osobę, która stanęła za mną i śmiała przerwać jej monolog na temat girland, które można udrapować pod sufitem na balu. Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się nie kto inny, jak Mary Villon, która chyba nie zdawała sobie sprawy z problemu - a nawet jeśli, to nie przejęła się tym zbytnio. Stała wyprostowana, czekając na moją odpowiedź bez cienia irytacji czy zniecierpliwienia.- Jeśli przeszkadzam, to nie ma problemu, możemy pogadać później. Nie spieszy się, chociaż to w sumie dość... istotna sprawa.Katie spojrzała na mnie porozumiewawczo. Moja mina wyglądała chyba niezbyt pewnie, bo przyjaciółka uśmiechnęła się do mnie delikatnie i uścisnęła moją rękę pod stołem na ułamek sekundy - jakby chciała dodać mi otuchy. Poruszyła głową, tym samym dyskretnie przekazując mi coś w stylu "no dalej, rusz się i z nią pogadaj!", a ja przeszłam nad ławką, stając tuż obok Mary.- To o co chodzi?- Wolałabym na osobności.I poszła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Po kilku krokach obejrzała się na mnie, sprawdzając, czy z nią idę i zaczekała, aż wyrównam krok. Dogoniłam ją szybko, zastanawiając się gorączkowo, o co może chodzić.***Zamknęłam za sobą wrota Wielkiej Sali, patrząc niepewnie na Krukonkę, która stanęła niedaleko schodów. Podeszłam do niej, a w mojej głowie kotłowały się myśli.No, bo czego w końcu mogłam się spodziewać? Czego ona mogła chcieć ode mnie?Przypomniałam sobie, jak co najmniej kilka razy dziewczyny Syriusza przychodziły do mnie z pretensjami, że usiłuję odbić im ich miłość życia i generalnie zrujnować związek. No, w końcu śmiałam wspólnie z nim napisać esej czy porzucać kafla na treningu! Na szczęście nie wszystkie były takie, bo bym zwariowała - ale do której grupy zaliczała się Mary, nie miałam pewności.Co prawda fakt, że Krukonka nie zrobiła mi sceny na środku Wielkiej Sali, przemawiał zdecydowanie na jej korzyść i stanowił dobry znak. Może to uprzedzenia, może przyzwyczajenie, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że szykują się jakieś kłopoty.- Chyba jednak wam przeszkodziłam - zaczęła Mary. - Słyszałam, jak Ann mówiła coś o balu.Tym razem dziewczyna zerknęła w moją stronę jakby niepewnie, utkwiwszy we mnie spojrzenie swoich jasnoniebieskich oczu. Machnęłam ręką, żeby okazać, jak bardzo byłam wyluzowana.Szkoda tylko, że wcale a wcale wyluzowana nie byłam.- Nie przejmuj się, mamy jeszcze czas, by to załatwić.Mary uśmiechnęła się jakby z ulgą. Odgarnęła swoje krótkie, czarne włosy za ucho i zaczęła przejeżdżać palcami po jednym z prostych, lśniących pasm.- W ogóle to naprawdę fajny pomysł, z tym balem. Dobrze, że udało się to zorganizować, nawet mimo tej utrwalonej tradycji związanej z Turniejem Trójmagicznym.- Ann umie wszystko załatwić. My tylko pomagamy.Mary już się nie odezwała w odpowiedzi na moje zdawkowe słowa, a wtedy między nami zapadła okropnie niezręczna cisza. Dziewczyna wpatrywała się w podłogę ze skrzyżowanymi rękami. Zwróciłam wtedy uwagę na to, jak chuda była - wystające kości ramion widać było bardzo wyraźnie nawet pod białą koszulą mundurka. Delikatna, wąska twarz, dzięki której musiała powszechnie uchodzić za naprawdę ładną, wyrażała zakłopotanie całą tą niekomfortową sytuacją.A ja wciąż zastanawiałam się, o co tu tak naprawdę chodzi.Dobrze, Villon była dla mnie całkiem miła i nie wydawało mi się, że wyskoczy zaraz z tekstem w stylu "jak śmiesz zabierać mojego chłopaka, ty mała blond pokrako" - ale wciąż coś mi nie pasowało, najprawdopodobniej dlatego, że nie miałam pojęcia, o co chodzi. Przecież nie wyciągnęłaby mnie na pogaduchy ot tak, prawda?Westchnęłam, krzyżując ręce na piersi.- I co, idziesz na bal z Syriuszem? - spytałam, by wreszcie przerwać tę ciszę, a mój głos zabrzmiał jakoś dziwnie. Chrząknęłam i uśmiechnęłam się do niej, żeby nie wyjść na niemiłą.Mary nerwowo zacisnęła dłoń na swoim kościstym nadgarstku, przenosząc na mnie wzrok, który dotąd spoczywał na jakimś obrazie. Jako że dziewczyna była ode mnie sporo wyższa, lekko odchyliłam głowę do tyłu, by móc na nią spojrzeć.- Nie wiem czy w ogóle pójdę, ale co do...- Syriusza... - wtrąciłam z uśmiechem.- Syriusza - powtórzyła, patrząc na mnie ze zdziwieniem. - Skąd...- Intuicja - przerwałam jej po raz kolejny i uśmiechnęłam się. "Co ty, Villon, myślisz? Że pierwszy raz zagaduje do mnie któraś z dziewczyn Blacka?", zdawała się mówić moja mina, jednak moja pewność siebie w rzeczywistości miała ukrywać to, jak bardzo obawiałam się dalszej części jej pytania.- Po prostu... wiesz, on znika."Może po prostu zabiera pelerynę-niewidkę Jamesa"?Prychnęłam, rozbawiona tą absurdalną uwagą uczynioną przeze mnie w myślach, a dziewczyna popatrzyła na mnie, delikatnie mrużąc powieki.- Wybacz, po prostu... przypomniał mi się taki żart. Jak się nazywa kaczka, która rozszczepiła się podczas teleportacji?Zrobiłam pauzę, która teoretycznie miała stanowić czas na zastanowienie się, a w praktyce - wprawiła Krukonkę w jeszcze większą konsternację.- Znikacz!Mina Mary sugerowała, że albo mój żart był zbyt czerstwy, żeby się zaśmiać, albo po prostu wybitnie nie miała nastroju. A przecież jej Syriuszowi się podobało! A może po prostu nie załapała...No, w każdym razie udało mi sie jakoś wybrnąć.- Ekhm, no dobra, w porządku - wymamrotała, zapewne zastanawiając się nad tym, jak jej chłopak mógł kiedyś spędzać ze mną tyle czasu. - Wracając. Znika, nie mówi gdzie, potem pojawia się, jak gdyby nigdy nic. No, na przykład dwa dni temu chciałam się z nim umówić na dzisiaj do Hogsmeade, ale powiedział tylko, że nie może i nie chciał mi nic wyjaśnić. No i od wczoraj go nie widziałam, teraz na obiedzie też go nie ma.- Niestety, Mar, ja też nie mam pojęcia, o co chodzi - odparłam pogodnym tonem, przypominając sobie sytuację sprzed treningu, na który również nie mógł ze mną pójść - nie dałam jednak po sobie poznać, że coś jest nie tak. Uśmiechnęłam się do niej lekko, ale nie nazbyt radośnie - żeby nie pomyślała przypadkiem, że się z niej śmieję.- Och - mruknęła, rozczarowana. - Myślałam, że będziesz wiedzieć.Chrząknęła, jak gdyby z trudem przychodziło jej powiedzenie czegoś, po czym odezwała się do mnie po raz kolejny, utkwiwszy wzrok w podłodze:- W końcu jesteście ze sobą całkiem blisko - spojrzała na mnie, uśmiechając się jakoś niemrawo. - No trudno, dzięki i tak. Muszę lecieć.I zaczęła wspinać się na górę po schodach, przeskakując na nich co drugi stopień. Skrzydło szpitalne zawsze wydawało mi się niezbyt przyjemnym miejscem.Nie mówię oczywiście o przypadkach, gdzie komuś z ramienia wyrosła trzecia ręka, w dodatku pokryta zielonym futrem. Nie zrozumcie mnie źle - w końcu dla poszkodowanego to wciąż było niezbyt miłe, ale to jedna z lepszych inspiracji do kawałów.Nieprzyjemnie staje się jednak, kiedy jakaś bliska ci osoba leży na jednym z tych łóżek nieprzytomna, ewentualnie gdy sam się w którymś z nich budzisz, wpatrując w oślepiający biały sufit i nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje.No, albo gdy wychodzisz pokłócony ze swoją przyjaciółką, której nie mogłeś powiedzieć prawdy.Albo jeszcze wtedy, gdy musisz tam przyleźć po niezbyt udanej konfrontacji z wilkołakiem - czyli jak ja w tamtej chwili.Spojrzałem na swoją rękę, którą przecinała długa, szeroka rana. Pani Pomfrey również przyglądała się jej przez dłuższą chwilę, po czym skierowała się prosto do gablotki z eliksirami.- Porządnie założony opatrunek, to była twoja robota? - zagaiła pielęgniarka, przeszukując rzędy równo poustawianych buteleczek i nawet nie patrząc w moją stronę. Odniosłem wrażenie, że gdybym pozostawił to pytanie bez jakiejkolwiek odpowiedzi, kobieta wcale nie byłaby obrażona.Właściwie, to pani Pomfrey nie zadawała pytań niemalże wcale. Zastanawiałem się czasem, czy to dlatego, że nie lubiła się wtrącać, czy może po prostu czasem wolała nie wiedzieć.Wspomniany przez nią opatrunek został już przez nią zdjęty; spojrzałem na granatową apaszkę w czarne groszki leżącą na stoliku, po czym chwyciłem ją zdrową ręką i zacisnąłem w pięści, po czym schowałem do kieszeni.- Niezupełnie.Ta zdawkowa odpowiedź zdawała się zadowolić kobietę, która właśnie zmierzała w moją stronę z niewielką fiolką w ręce.- Może delikatnie szczypać - powiedziała, po czym wylała na jakiś gazik odrobinę wodnistego, niebieskiego eliksiru i przyłożyła mi go do rany. - Dobrze, że była oczyszczona, złapać jakieś zakażenie przy tak rozlazłym paskudztwie to nie problem.- Wyleczyć magicznymi środkami to też nie problem - odparłem przez zaciśnięte zęby, bo to "delikatne szczypanie" tak naprawdę z delikatnością niewiele miało wspólnego. Tę formułkę pielęgniarka głosiła za każdym razem, gdy przychodziłem z podobną raną - a ja za każdym razem w myślach zastanawiałem się, jaki cel ma takie oszustwo. Bo co, jak mi nie powie to nie dowiem się, że boli? Niestety, ale nie działało.Mimo wszystko nie dałem po sobie poznać, że cokolwiek poczułem - zresztą, Pomfrey i tak nie zwracała na to zbytniej uwagi, zajęła się bowiem nakładaniem kolejnej dawki eliksiru na moją rękę i nuceniem pod nosem "kociołka pełnego miłości", czy czegoś w tym stylu.Pod wpływem eliksiru skóra zaczęła się zrastać, a ja wpatrywałem się w to zaciekawiony. Choć Pomfrey gdy tylko zobaczyła ranę stwierdziła, że tym razem na pewno nie zrośnie się do końca i będę musiał nosić opatrunek przez jakiś czas, to jakoś nie zwróciłem na to szczególnej uwagi.- Dzień dobry - usłyszałem nagle i podskoczyłem na krześle, patrząc w stronę drzwi. Ujrzałem w nich dość wysoką, szczupłą Puchonkę o brązowych, prostych włosach i twarzy, która była dziwnie znajoma.Cynthia Beckett podeszła do pielęgniarki i powiedziała coś, uprzednio przyglądając mi się badawczo przez parę chwil. Momentalnie schowałem rękę, mrucząc pod nosem jakieś przywitanie, a dziewczyna spojrzała tylko na mnie jakoś dziwnie, po czym podeszła wraz z panią Pomfrey do gablotki z lekarstwami.Siedziałem przez dłuższą chwilę, czując się tak, jakby ciężki kamień opadał mi powoli na samo dno żołądka.W końcu to była kuzynka naszej Beckett, nie? A to znaczyło, że skoro Cynthia zwróciła na mnie uwagę i - co gorsza - widziała ranę, to i Lily wszystkiego się dowie. Z tego co wiedziałem (a mogłem się mylić) może i nie rozmawiały jakoś szczególnie często, ale o czymś takim na pewno by je powiedziała."Może jej się nie wygada", pocieszałem się. Ale po chwili zaczynałem zastanawiać się, dlaczego dziewczyna miałaby nie wspomnieć nic o tym, że spotkała mnie w skrzydle - szczególnie, że wyglądało na coś poważnego, prawda? No cóż, niestety nie dało się nikogo oszukać w kwestii tego, że taka rana była czymś poważnym.No, i przy okazji charakterystycznym, jeśli już przy tym jesteśmy. Może to wszystko wyglądałoby dość nieprawdopodobnie, ale Lily na pewno powiązałaby fakty, gdyby zobaczyła ranę. Wolałem nie myśleć o tym, co stałoby się później.Tak czy inaczej nie mogłem tego tak zostawić.Co jednak mogłem zrobić? Puchonka właśnie rzuciła cichym "do widzenia", po czym zrobiła parę kroków w stronę wyjścia.- Nie mów Lily - wymsknęło mi się, zanim zdążyłem pomyśleć o tym, co mówię. Cynthia odwróciła się powoli i spojrzała na mnie, zdumiona. Chrząknąłem, patrząc na sufit i udając, że to nie ja, ale mój niezwykle genialny plan nie wypalił.Dziewczyna momentalnie zawróciła i zajęła krzesło obok mnie, posyłając mi zaintrygowane spojrzenie. Przełknąłem ślinę.

Asphodelus || HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz