30

4 2 0
                                    


   Lily Evans była zdenerwowana.
Gdybym powiedziała to huncwotom albo przypadkowo napotkanej grupie pierwszaków, zapewne od razu nasunąłby im się obraz surowej pani Prefekt, której skrzyżowane ręce i groźne spojrzenie zielonych oczu stanowią ledwie zapowiedź problemów. Kiedy jednak spędziłyśmy z Evans cały wieczór, obserwując, jak rzuca swojemu podręcznikowi od eliksirów zirytowane spojrzenia znad pracy domowej, a następnie miota się bez celu po całym pokoju, po raz kolejny utwierdzałyśmy się w przekonaniu, że prawda ma się nieco inaczej. Właściwie to znałyśmy już cały przebieg jej zdenerwowania na pamięć - zresztą, jeden z jego punktów odczuwałyśmy na własnej skórze.
- Ał, ciągniesz - mruknęłam, trzymając mapę huncwotów przed twarzą i odchyliłam ją nieco, żeby Evans mogła na nią zerkać.
- Wybacz. - Dziewczyna wzięła do ręki szczotkę, ostrożnie przeczesała poplątany kosmyk, po czym wróciła do zaplatania na moich włosach jednego z dwóch dobieranych warkoczy.
Cóż. Kiedy wcześniejsze czynności nie były w stanie przywrócić Lily spokoju ducha, skutkowało to tym, że wszystkie paradowałyśmy po zamku z misternie upinanymi bądź plecionymi fryzurami. Właściwie to powoli zaczynałyśmy się do tego przyzwyczajać - w końcu cały ten rytuał powtarzał się co kilka dni, odkąd zdobyłyśmy mapę.
Katie siedziała na podłodze z plecami opartymi o łóżko. Rysowała coś w szkicowniku, a jej na co dzień niesforne, wysokie upięte koczki były wtedy poskromione czymś, co wyglądało jak warkocze zrobione sponad karku, od dołu. Ann ze znudzeniem bawiła się końcówką bardzo drobno zaplecionego kłosa, a kiedy przyszła moja kolej, Evans wcisnęła mi mapę w ręce i poprosiła, żebym teraz ja spróbowała coś z nią zrobić. Rozwinęłam pergamin, wymieniając z Katie i Ann porozumiewawcze spojrzenia.
- Ja już nie mam do niej siły - powiedziała Evans z pretensją, a ja zaczęłam odwracać się w jej stronę. - Nie ruszaj się, bo będę musiała zacząć od nowa.
- O co konkretnie chodzi? - spytała Ann, wstając z łóżka i porywając w dłonie aparat.
Stuknęłam różdżką w pergamin, starając się utrzymać głowę w bezruchu, żeby nie przeszkadzać Evans. Tusz zaczął pojawiać się na powierzchni pergaminu, układając się w słowa; widok ten był nam znany aż za dobrze, jednak mapa zdawała się wcale nie tracić pomysłów na przytyki.
- Oho, to jest chyba najbardziej czarujące - rzuciłam z rozbawieniem. - Dzisiaj Pan Glizdogon zastanawia się, dlaczego fryzurę "na wiklinowy koszyk" uznałam za stylową.
- Wypraszam sobie - powiedziała Evans pogodnie, nie odrywając się od zaplatania mojego warkocza. Jako że dość często próbowałyśmy jakoś odblokować mapę, po jakimś czasie wszystkie te obelgi przestały robić na nas jakiekolwiek wrażenie, a i nawet bywały dość pouczające - szczególnie wtedy, kiedy zerkałyśmy na nie sponad zadania domowego, a pan Lunatyk poprawiał nasze drobne pomyłki (oczywiście wyrażając przy tym głębokie rozczarowanie naszą ignorancją).
Nagle usłyszałam dźwięk migawki, a białe światło błysnęło w moją twarz; Ann stała obok Evans, a kiedy po kilku chwilach wyciągnęła zdjęcie z aparatu, oparła dłonie o kolana i zbliżyła się do mnie, zerkając na mapę.
- Spójrz, napis Łapy się zmienia! - krzyknęła nagle, a wtedy Katie poderwała się z podłogi i rzuciła szkicownik na łóżko, w jednej chwili znajdując się tuż przy nas. Lily złapała w połowie warkocz, którego nie zdążyła jeszcze dokończyć, i pochyliła się nad moim ramieniem.
- "Pan Łapa pragnie obwieścić: przysięgam" - przeczytałam, a wtedy napis Glizdogona również się zmienił. - "Pan Glizdogon za to pragnie obwieścić, że pan Łapa jest kretynem".
Spojrzałyśmy na siebie ze zdziwieniem.
- Oho, tego jeszcze nie było - mruknęła Katie.
- Czekaj, ja to szybko dokończę. Mówcie, czy coś się zmienia dalej - rzuciła Evans naprędce, po czym w ciągu kilkunastu sekund dokończyła czesanie moich włosów i oparła się o mnie, oplatając moją szyję rękami.
Nic jednak się nie zmieniło. Wpatrywałyśmy się w pergamin jeszcze przez jakiś czas, jednak z każdą kolejną chwilą rosło nasze rozczarowanie; Ann zrobiła kolejne zdjęcie, tym razem jednak uchwyciła na nim jedynie mapę.
- Może warto sprawdzić, czy powie coś nam? - spytała Rusell, a ja podałam jej mapę. Ze zniecierpliwieniem czekałyśmy, aż napisy ułożą się ponownie, chociaż trwało to zaledwie chwilę.
- Nic nadzwyczajnego - powiedziała Ann, kiedy przeczytała już zdania, po chwili jednak zmrużyła oczy, jak gdyby zobaczyła coś podejrzanego. - U Glizdogona w zdaniu podkreśliło się jedno słowo.
- Jakie? - spytała Evans ze zniecierpliwieniem, a dziewczyna pokazała jej mapę. - "Niedobrego".
- Zapiszmy to wszystko - powiedziałam, a Katie od razu sięgnęła po swój szkicownik i zanotowała kolejne zwroty jeden pod drugim, zupełnie ignorując zaczęty rysunek przedstawiający martwą naturę.
- Teraz ty. - Mapa powędrowała do Katie, a Lunatyk zostawił jedynie po swoim przezwisku dwa słowa: knuję coś.
- Pewnie ta mapa robi sobie z nas żarty - rzuciła Ann sceptycznie, krzyżując ręce, jednak wcale nie przeszkadzało jej to w spojrzeniu na Evans znacząco. - Ruda, już tylko ty zostałaś.
Dziewczyna zacisnęła usta, jak gdyby coś rozważała, po czym wzięła od Katie mapę.
- "Pan Rogacz" - powiedziała, robiąc jedną ręką cudzysłów w powietrzu - raczej się nie odezwie.
Stanęłam obok niej. Pan Rogacz milczał, tak jak dziewczyna przewidziała; po chwili jednak pytanie pochodzące od Łapy, czy te rude włosy to jakiś nieudany eksperyment, zatopiło się po raz kolejny w pergaminie.
- "Pan Łapa sugeruje panu Rogaczowi, by ruszył tyłek".
Po kilku sekundach pan Rogacz przemówił do Evans po raz pierwszy jednym słowem.
- Uroczyście - przeczytała na głos, po czym zerknęła w stronę Katie, upewniając się, czy dziewczyna na pewno wszystko zanotowała. Ta skinęła głową z uśmiechem, domyślając się od razu, o co chodzi.
- Przysięgam, niedobrego knuję coś uroczyście - przeczytała Katie tak, jakby recytowała wiersz, zachowując przy tym kolejność, w jakiej słowa pojawiły się w wypowiedziach Huncwotów. Usiadła na łóżku, a my tuż obok niej, wpatrując się raz w mapę, raz w zapiski ze szkicownika.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego - niemal wykrzyknęłam, stukając różdżką w pergamin, jednak na jego powiechrznię wraz z tuszem wylały się kolejne wyzwiska.
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego...? - powtórzyła Katie, zmieniając kolejność słów i dotykając różdżką powierzchni pergaminu, a następnie wciągnęła powietrze ze świstem, kiedy naszym oczom zaczęły ukazywać się napisy całkowicie odmienne od tych, które widziałyśmy wcześniej.

Panowie Lunatyk, Gilzdogon, Łapa i Rogacz,
zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników,
mają zaszczyt przedstawić
MAPĘ HUNCWOTÓW

Najpierw w rogu pergaminu pojawił się napis "koniec psot", który zniknął dokładnie w chwili, kiedy Katie skończyła go notować; wkrótce naszym oczom zaczęły ukazywać się wyrysowane brązowym tuszem linie, układające się w plątaninę korytarzy, klas, wież i dormitoriów. Katie wskazała palcem nasz pokój, gdzie widniały maleńkie ślady stóp oraz nasze imiona i nazwiska. Dziewczyna wstała, a my razem z nią; przeszłyśmy przez dormitorium tuż obok siebie, a nasze plakietki przesuwały się przez mapę wraz z każdym naszym krokiem.
- O cholera, nie wierzę - mruknęła Evans pod nosem, a my spojrzałyśmy na nią z zaskoczeniem. - No co?
Już miałam zamiar zacząć rozwodzić się nad tym, jak bardzo dziwnie tego typu słowa brzmią w jej ustach, jednak Ann mi przerwała, wskazując jakiś punkt na mapie.
- Są tutaj! - zawołała podekscytowana, po czym rozejrzała się po naszych twarzach. - Idą korytarzem za Przymilnym. Na błonia.
Dziewczyna odłożyła mapę i rzuciła się w stronę szafy, prędko wyciągając z niej nasze kurtki, a ja szybko usiadłam na łóżku i jedną ręką zaczęłam zakładać buty, a drugą pakowałam eliksiry do torby.


Remus zachwiał się, wpadając przy tym na ścianę kamiennego korytarza. Razem z Syriuszem chwyciłem go pod ręce, podczas gdy James wyszedł do przodu, przyświecając nam różdżką.
- Trzymaj się, niedługo będziemy - powiedziałem, prostując się, żeby pomóc Lupinowi iść; ten jedynie skinął głową nieprzytomnie i ruszył powoli do przodu, oddychając ciężko. Chłopak wybłagał u pani Pomfrey, żeby pozwoliła mu chodzić samemu do Wrzeszczącej Chaty pod pretekstem dobrego samopoczucia, jednak na pierwszy rzut oka było widać, że to kłamstwo.
- Dam radę - wydusił, spoglądając raz na mnie, raz na Blacka kątem oka. Po jego twarzy było widać, że jest w coraz gorszym stanie; miał podkrążone oczy, a same tęczówki wydawały się o wiele ciemniejsze, niż na co dzień. Mimo to zmusił się do łagodnego uśmiechu, który, przy jego zmęczeniu i bladym świetle różdżki, wyglądał raczej ponuro. - Nie musicie mi pomagać...
- Cisza - powiedział Syriusz, z uporem ciągnąc Remusa do przodu. - Wiecznie mówisz to samo, a przecież dobrze wiesz, że niczego to nie zmienia.
Lupin chyba miał ochotę się zaśmiać, ale z jego ust wydobyło się jedynie krótkie parsknięcie, które poprzedziło napad kaszlu.
- Przyświeci ktoś na chwilę? - spytał James, a wtedy równocześnie z Syriuszem wyjęliśmy różdżki. W korytarzu rozległ się dźwięk wypowiedzianej szeptem formuły, za sprawą której blade światło padło na kamienną podłogę i ściany. Potter wymamrotał pod nosem zaklęcie i machnął różdżką w prawo; leżący przy wyjściu z tunelu głaz odsunął się z lekkością, która nie pasowała do jego wymiarów ani ciężaru. Dopiero kiedy warstwa śniegu zsunęła się z kamienia, opadając na ziemię i zasypując niewielki fragment podłogi w tajemnym przejściu, naszym oczom ukazało się ciemne, atramentowe niebo. W większości było ono przesłonięte chmurami; nawet gdyby było widać jakiekolwiek gwiazdy, ogromne płatki śniegu wpadające w oczy uniemożliwiałyby zadarcie głowy do góry.
- Idź pierwszy, Black, pociągniesz Remusa na zewnątrz - rzucił James, kiedy podeszliśmy bliżej, a wtedy Syriusz w ciągu kilku sekund wdrapał się na górę, opierając stopę na wybrzuszeniu w kamiennym murze. Wyciągnął rękę w stronę Remusa, a kiedy chłopak ją chwycił, James pomógł mu wejść. Zostałem przez chwilę sam na dole, przyświecając im różdżką i obserwując, jak Lupin z trudem stara się podciągnąć, trzymając nadgarstek Syriusza.
- Pomóc wam jakoś? - spytałem nieco niepewnie, bo kiedy tak tylko patrzyłem, jak oni wszystko robią, poczułem się okropnie niepotrzebny - tak jakbym nie tylko w niczym w danym momencie nie pomagał, ale i przeszkadzał. James uśmiechnął się do mnie w odpowiedzi i pokręcił głową przecząco, a następnie machnął ręką w stronę wyjścia, żebym wszedł na górę przed nim. Już wkrótce wędrowaliśmy przez błonia, przedzierając się przez śnieg; rozglądałem się na boki, jednak niewiele mogłem dostrzec w ciemności. Chociaż wszyscy wiedzieliśmy o tym, że będzie pełnia, nic poza samopoczuciem Remusa na to nie wskazywało - księżyca nie było widać zza chmur nawet odrobinę.
Szliśmy w milczeniu, bo niedługo po tym, jak opuściliśmy i zasłoniliśmy tunel, zerwał się silny wiatr. Mrużyłem oczy, brnąc do przodu; James i Syriusz założyli sobie ręce Remusa za szyje, niemal niosąc go ponad śniegiem. Po raz kolejny poczułem się bezużyteczny, jednak nie chciałem się tej myśli podać. Przypomniałem sobie, że w tym tygodniu starałem się przecież wykraść mapę, omal nie przypłacając tego kolejnym szlabanem, ale jako że nie znalazłem jej w żadnej z szuflad, w mojej głowie wypadało to dość blado. Właściwie to zazwyczaj wszystko, co robiłem, tak wypadało, ale niewiele mogłem na to poradzić - nieważne, jak bardzo się starałem. I to nie tylko w kwestii futerkowego problemu Remusa czy ogólnej huncwockiej działalności. Od balu nawet nie spróbowałem zagadać do Helen po raz drugi, a jej chyba i tak wcale na tym nie zależało; skarciłem się w myślach, że tego typu rzeczy przychodzą mi do głowy w najmniej odpowiednich momentach, i postanowiłem dać sobie spokój. Wtedy jednak znów zacząłem zastanawiać się nad mapą. Filch nam ją zabrał, a jednak nie było jej ani w szufladzie biurka, ani w szafce ze skonfiskowanymi rzeczami. W takich momentach mechanizm obrażający każdego, kto próbuje odkryć sekret mapy, nie sprawdzał się zbyt dobrze: woźny wpadł w szał już wtedy, kiedy przeczytał pierwszą linijkę, i próbował podrzeć pergamin na strzępy. Strach myśleć, co by się stało, gdyby Remus nie rzucił wcześniej na mapę zaklęć ochronnych - w każdym razie może właśnie przez to Filch schował ją zupełnie gdzie indziej.
- Peter?
Usłyszałem głos Jamesa, który wyrwał mnie z zamyślenia. Dopiero wtedy spostrzegłem, że już jesteśmy przy Bijącej Wierzbie; uśmiechnąłem się lekko, jako że w końcu nadszedł moment, w którym mogłem być choć odrobinę użyteczny. W jednej chwili przemieniłem się w szczura i pobiegłem przez śnieg, po czym wskoczyłem na jeden z sęków. Gałęzie momentalnie znieruchomiały, a James i Syriusz pociągnęli Remusa w stronę wejścia.
- Remus, jak się czujesz? Zdążę jeszcze...? - urwał Syriusz, machając w powietrzu paczką papierosów.
- Jasne, jak zawsze - mruknął cicho, a James skinął głową. W końcu Black robił to za każdym razem tuż przed wejściem do Wrzeszczącej Chaty, co stanowiło swego rodzaju rytuał. Zawsze pytał przed tym Lupina, czy zdąży zapalić przed przemianą, on zawsze mówił, że tak - nie wiem jednak, czy zgodnie z prawdą, czy z powodu irracjonalnych wyrzutów sumienia, jakie dopadały go niezwykle często. Syriusz schronił się przed wiatrem w wejściu do tunelu, odpalając papierosa zapalniczką, i zaciągnął się dymem pospiesznie.
- Dajcie mi parę minut, zaraz przyjdę.
We trójkę minęliśmy Syriusza, idąc wgłąb tunelu.


Katie wybuchnęła śmiechem i od razu zasłoniła usta, żeby jej głos nie odbił się od ścian tajemnego tunelu, który przemierzałyśmy wraz z Ann i Evans z pomocą Mapy Huncwotów. Chociaż dziewczyna nie wydawała już z siebie żadnego dźwięku głośniejszego niż gwałtowniejsze wciąganie powietrza nosem, cała aż trzęsła się z rozbawienia. Smuga nikłego światła wydobywającego się z jej różdżki drżała na ścianach przejścia, rozpraszając panującą w nim ciemność.
Greese obdarzyła mnie jeszcze krótkim spojrzeniem, a szeroki uśmiech w jednej chwili zniknął jej z twarzy, ustępując szczeremu zaskoczeniu.
- Ale ty tak serio...?
- Co serio? - wtrąciła się Ann, a i Lily podniosła wzrok znad Mapy Huncwotów, żeby spojrzeć na mnie z zaciekawieniem. Skrzyżowałam ręce i uniosłam głowę z oburzeniem na twarzy.
- A co w tym dziwnego?
- Nie no, nic - odparła Katie szybko, jednak na jej twarzy znów pojawił się uśmiech. Potknęła się o coś, łapiąc od razu równowagę; skierowała różdżkę na podłogę przed swoimi stopami, a kąciki jej ust wciąż były łagodnie uniesione.
- Ale o co chodzi? - spytała Evans, po raz kolejny kierując wzrok na mapę.
- Katie Agrypina Greese twierdzi najwidoczniej, że nie jestem w stanie nauczyć się mugoloznawstwa.
- Ale spokojnie, nie musisz się posuwać do takich drastycznych środków - odezwała się Katie na dźwięk swojego drugiego imienia, udając, że wcale jej ono nie bawi; uśmiechnęłam się do niej z satysfakcją, stwierdzając w myślach, że teraz jesteśmy już kwita.
- Ja w ciebie wierzę - powiedziała Evans patetycznie, rękę ze świecącą różdżką kładąc na sercu, a drugą wciąż trzymając mapę. Zmrużyłam oczy podejrzliwie, jednak ona jedynie wyszczerzyła się do mnie szeroko, po czym znów skupiła się na drodze.
- Zaczęłam od chemii, bo babcia mówiła mi, że podstawy przydają się w eliksirach.
- Ja odniosłam wrażenie, że nasze podręczniki są na ogół wystarczające - stwierdziła Evans nieco sceptycznie, ale i uprzejmym tonem.
- Na ogół - powtórzyłam z naciskiem. - Eliksiry to w pewnym momencie już sztuka, wiecie? Można zrobić coś skutecznie i w prosty sposób, ale można też wykorzystać wszelkie dostępne narzędzia i osiągnąć efekt skuteczniejszy przy procesie nieco bardziej przepełnionym finezją. - Rozejrzałam się po twarzach dziewczyn; nawet w półmroku było widać, jak wysyłają między sobą porozumiewawcze, rozbawione spojrzenia. Zignorowałam to. - Czy wspominałam wam o katalizatorze, którego użyłam jakiś czas temu? Wiecie, kwiaty wrzośca bardzo się do tego nadają. Katalizator jest pojęciem z mugolskiej chemii, co na pewno doskonale wiecie, skoro nabijacie się ciągle z tego, że mylę bankomat z automatem ze słodyczami. Chodzi o to, że taki katalizator...
- Już, gaduło, trzymaj - przerwała mi Evans, wciskając mi w ręce mapę, a ja postanowiłam dokończyć im opowieść o katalizatorach, inhibitorach oraz inicjatorach po powrocie do dormitorium albo już kolejnego dnia, kiedy będą wypoczęte i gotowe na poranną dawkę wiedzy. Zamiast tego chwyciłam mapę w obie ręce i przyświecałam sobie różdżką jej powierzchnię, obserwując, jak nasze imiona i nazwiska, otoczone ozdobnymi ramkami, przesuwają się miarowo wzdłuż tajnego korytarza.
- Na Merlina, to jest takie genialne - szepnęła nagle Evans, przerywając milczenie, które zapadło między nami na krótką chwilę.
- Co takiego? - spytałam z nadzieją w głosie. - Katalizatory?
Jej mina uświadomiła mi jednak, że wcale nie chodziło o fascynację mugolską chemią. Dziewczyna zmieszała się na chwilę, tak jakby wypowiedziane przez nią słowa niepostrzeżenie jej się wymknęły i liczyła na to, że nikt jej nie usłyszy. Również Ann i Katie popatrzyły na nią z zainteresowaniem; ruda westchnęła ciężko.
- No... wiecie. Idziemy przez korytarz, o którym od początku istnienia Hogwartu wiedziała jedynie garstka uczniów. Nawet nie ma tego w "Historii Hogwartu", więc na pewno nie był wykorzystywany wcześniej i potem wyłączony z użytku.
- I na dodatek jest już cisza nocna, a ty jesteś prefektem - odezwała się Ann zaczepnie.
- No właśnie! - odparła Lily entuzjastycznie, tym samym wprawiając nas w niemałe zdziwienie. - Może nawet pierwszym prefektem, który chodzi po tych tajnych przejściach w nocy? Nie wiem, czy jest to powód do dumy, właściwie to mam trochę wyrzuty sumienia, ale z drugiej strony...
- Na Merlina, jak my źle na ciebie wpływamy - skwitowała Katie, przerywając Evans, która i tak nie miała najwidoczniej zamiaru kontynuować myśli.
Po kilku chwilach rozmowa zeszła na inne tory, ja jednak się w nią nie włączałam, zajęta wpatrywaniem się w mapę. Dostrzegłam na niej, że zbliżamy się do końca tajnego przejścia i zaraz będziemy wychodzić na korytarz, jednak wtedy moją uwagę przykuło coś jeszcze. Szłam na przedzie, więc wyciągnęłam rękę na bok, zamierając w bezruchu. Dziewczyny zatrzymały się gwałtownie; Ann, która akurat coś opowiadała, urwała w pół słowa.
- Filch - szepnęłam, zanim padło jakiekolwiek pytanie. Stanęłyśmy w kółku, patrząc na mapę; wskazałam im końcem różdżki punkt, w którym na mapie widać było plakietkę z nazwiskiem woźnego. Poruszała się ona wzdłuż korytarza, a maleńkie ślady stóp wyznaczały drogę kawałek za nią.
- Jejku, ona jest tak przepięknie zrobiona - szepnęła Katie, która wcześniej jedynie przez krótką chwilę przyglądała się mapie, a następnie odłożyła, stwierdzając, że wcale nie potrafi się nią posługiwać. - To co? Jest stąd jakieś inne wyjście?
Popatrzyłam na mapę, mrużąc oczy w skupieniu. Tunel był dość długi, a pokonanie go w tę stronę zajęło nam sporo czasu. Wyjście znajdowało się na drugim piętrze, a stamtąd droga na parter, a następnie do przejścia za posągiem Grzegorza Przymilnego, była kwestią co najwyżej kilku minut - wtedy jednak nie miało to znaczenia, bo nie mogłyśmy nic zrobić. Filch jak na złość zatrzymał się na środku korytarza, nie mając najwidoczniej choćby najmniejszego zamiaru, by się stamtąd ruszyć.
- Musiałybyśmy zupełnie się cofnąć, to bez sensu - stwierdziłam, krzywiąc się lekko. Popatrzyłam na dziewczyny, które również nie wyglądały na zbyt zadowolone.
- No to zaczekamy - powiedziała Evans, wzdychając ciężko.
***
- Mam dość - rzuciła Evans, wznosząc wzrok ku sufitowi i przeczesując ręką włosy w zirytowanym geście. - Nie możemy już po prostu wyjść? Na Merlina, jestem prefektem, mi nic nie może zrobić, może mi się uda coś...
- Nie możemy ot tak wyjść z tunelu, o którego istnieniu Filch nawet nie wie - odparłam szybko, jednak z każdą kolejną minutą byłam coraz bardziej skłonna do tego, by wprowadzić w życie plan Evans. Albo jakikolwiek plan - po prostu cokolwiek, co nie będzie bezczynnym czekaniem.
Filch kręcił się w pobliżu tego korytarza przez już co najmniej kwadrans, a Ann stanęła tuż przy wyjściu z tunelu, odchylając delikatnie gobelin i wystawiając czubek nosa na zewnątrz.
- Tutaj pusto - szepnęła, po czym odwróciła się i spojrzała na mnie. Zerknęłam na mapę, którą nadal trzymałam w rękach, jednak woźny był wciąż za rogiem, o czym od razu im powiedziałam.
- Cudownie - mruknęła Katie, której zdecydowanie najtrudniej przychodziło czekanie, aż coś się zmieni. Siedziała na podłodze z głową odchyloną do tyłu, rozdmuchiwała kosmyki włosów opadające na jej czoło i rozglądała się po naszych twarzach z wyczekiwaniem i znudzeniem.
- Dobra, poczekamy, przecież nie będzie kręcił się w jednym miejscu przez całą noc - odezwała się Ann, starając podnieść nas na duchu, jednak na mnie niezbyt to zadziałało. Obserwowałam na mapie nie tylko pobliskie korytarze, które Filch wciąż patrolował, ale i tereny przy zamku. Czas płynął, a choć śnieg i wichura szalejąca na dworze z pewnością spowalniała chłopaków, oni z uporem szli przez błonia. W końcu stanęli obok Wierzby Bijącej, a ja zaczęłam przyglądać się temu ze zdziwieniem; dziewczyny rozmawiały o czymś, jednak ja w jednej chwili przestałam zwracać na to uwagę.
Najpierw zobaczyłam, że wszyscy zatrzymali się nieopodal drzewa. Peter stał nieco dalej od chłopaków, a plakietki Syriusza i Jamesa otaczały ściśle tę należącą do Remusa. Spojrzałam w stronę Ann i Lily, które zerkały zza gobelinu na korytarz raczej ze znudzenia niż rzeczywistej potrzeby. Dziewczyny stykały się ramionami; zerknęłam na mapę w miejscu, gdzie stałyśmy, a odległość między ich nazwiskami na pergaminie była bardzo podobna.
Nagle Peter wybiegł do przodu - w ciągu kilku chwil znalazł się tuż przy Wierzbie.
- Co się dzieje, Lily? - spytała Katie szeptem, momentalnie stając tuż obok mnie. Wkrótce również Evans wraz z Ann podeszły bliżej i ze zdziwieniem wpatrywały się w mapę.
- Co oni tam robią? - spytała Rusell, marszcząc brwi.
- Może to głupie - zaczęłam cicho - ale spójrzcie, jak oni blisko ze sobą idą.
- Jakby go podtrzymywali - rzuciła Lily, od razu podłapując myśl, a ja pokiwałam głową.
- Myślicie, że coś mu się stało? - W głosie Ann zabrzmiała nuta zmartwienia. Po chwili Peter, James i Remus zniknęli za krawędzią mapy, a ja wtedy wcisnęłam ją w ręce Katie i podeszłam do gobelinu bez słowa. Lily posłała mi pytające spojrzenie.
- Co robisz?
- Idę nas stąd wydostać.
Odchyliłam gobelin tak, jak dziewczyny robiły to wcześniej; korytarz był pusty, jednak z oddali słychać było kroki - prawdopodobnie Filcha. Chociaż płomienie ściennych świeczników były nieco bledsze i bardziej przytłumione, niż zwykle, musiałam zmrużyć oczy, bo panujący w tajnym przejściu mrok skutecznie odzwyczaił mój wzrok od światła. Po kilku chwilach rozejrzałam się wokół, szukając czegoś, co mogłoby pomóc nam w takiej beznadziejnej sytuacji. Zauważyłam zbroję - te zawsze nadawały się do narobienia hałasu - jednak tamta stała zbyt blisko, więc zwrócenie nią uwagi Filcha byłoby jak trzaśnięcie urokiem we własną stopę. Spojrzałam na obrazy na przeciwległej ścianie, jednak jedyne, co się na nich znajdowało, to pejzaże i martwa natura. Pocieszyłam się tym, że przynajmniej postacie z płócien nie mają szans nam niczego utrudnić, a kiedy już zamierzałam wrócić do przejścia po mapę, kątem oka dostrzegłam, że coś się poruszyło.
W pierwszym odruchu chciałam się schować. Gdybym to zrobiła, nie zauważyłabym z pewnością, że to nie Filch albo prefekci idący korytarzem, ale jakaś postać, która stąpała powoli przez płótno "Dębów w Apremont" - jednego z pejzaży, które zapamiętałam z książek Katie o malarstwie. Dopiero kiedy postać przeszła na kolejny obraz, otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
- Paracelsus! - zawołałam na tyle głośno, na ile mogłam, bez zwracania uwagi kogoś z dalszej części korytarza.
- Co ty ro... - zaczęła Ann, ale nie dokończyła. A ja i tak nie miałam zamiaru jej słuchać.
- Paracelsusie, hej! - powtórzyłam, a wtedy mężczyzna z obrazu spojrzał w stronę, z której usłyszał głos, jednak nie zauważył połowy mojej twarzy wystającej zza gobelinu. Dopiero gdy wyciągnęłam rękę ostrożnie i pomachałam do niego, odchylił głowę do tyłu i uśmiechnął się szeroko.
- Ach, Lilyanne! - zawołał, a ja wystawiłam głowę na zewnątrz i położyłam palec na ustach z paniką w oczach. Paracelsus uśmiechnnął się przepraszająco, a następnie kontynuował już nieco przyciszonym głosem: - Dobry wieczór! Tak dawno nie dyskutowaliśmy, a akurat postanowiłem wyjść na spacer i masz! Zastanawiałem się dziś po raz kolejny nad jatrochemią. Masz jakieś nowe spostrzeżenia?
Jednak w tamtej chwili ostatnią rzeczą, o jakiej miałam ochotę dyskutować, była jatrochemia - chociaż w normalnych okolicznościach zapewne wypowiedziałabym się dłużej. W końcu takie rozmowy towarzyszyły mi już od drugiego roku, kiedy zgubiłam się na jednym z korytarzy. Natknęłam się tam na portret Paracelsusa, który nie dość, że odprowadził mnie aż do wieży, przez całą drogę przechodząc z obrazu na obraz, to w dodatku rozmawiał ze mną o eliksirach, jakie warzyliśmy na zajęciach.
- Nie mam teraz czasu, przepraszam - rzuciłam prędko. - Muszę dotrzeć na parter, ale Filch...
Odetchnęłam ciężko, rozglądając się na boki w poszukiwaniu woźnego, a Lily szepnęła, że ten idzie w naszą stronę. Zanim schroniłam się z powrotem w tunelu dostrzegłam, jak postać na obrazie kiwa głową, a następnie rusza do przodu, przeskakując prędko z jednego obrazu na drugi.
Oparłam się plecami o ścianę, nasłuchując. Dziewczyny nie odzywały się, za to patrzyły na mnie w zdumieniu; miałam zamiar powiedzieć im, że wyjaśnię im wszystko już w dormitorium, jednak kiedy otworzyłam usta, do naszych uszu dotarł okropny wrzask.
- FIIIIIILCH!
Choć Paracelsus znajdował się już z pewnością dość daleko (zaczynałam żałować, że mapa nie uwzględnia położenia postaci z obrazów), jego krzyk był na tyle donośny, że w pierwszym odruchu zmarszczyłam brwi z irytacją.
- Beckett, wyjaśnij mi proszę, co ty właśnie zrobiłaś - powiedziała Ann, patrząc na mnie z podziwem. - Ja od obrazów słyszę co najwyżej, że im świecę różdżką po oczach.
Wzruszyłam ramionami.
- Jak widać eliksiry dają całkiem spore możli...
Moje słowa zagłuszył kolejny wrzask.
- Cholera, mógłby trochę ciszej - rzuciła Katie, zerkając na mapę trzymaną przez Evans. - On tak zawsze się drze?
- Nie - odparłam. - Po prostu udaje na zmianę głuchotę albo demencję, kiedy Filch jest w pobliżu. Raz mi o tym powiedział i cieszył się, że odkąd zaczął tak robić, ma od niego spokój.
Katie zachichotała cicho. W tym czasie Lily z zaskoczeniem obserwowała mapę, a następnie podniosła na nas wzrok.
- Filch wszedł właśnie na trzecie piętro - powiedziała z niedowierzaniem z głosie. - A huncwoci zniknęli z mapy.
Wymieniłyśmy między sobą porozumiewawcze spojrzenia i po wyjściu z tunelu pobiegłyśmy w stronę schodów.


Remus tym razem był spokojny, co zapewne było spowodowane jego wcześniejszym samopoczuciem - zbyt wyczerpany i otępiały, po przemianie ułożył się na podłodze i leżał niemal w bezruchu, oddychając ciężko. Ja sam zająłem miejsce w kącie pomieszczenia, szurając leniwie ogonem po zakurzonej podłodze Wrzeszczącej Chaty i obserwując, jak James wygląda za okno na Hogsmeade, starając się nie uderzać porożem o ubrudzoną szybę, a Peter w swojej zmienionej formie siedzi nieopodal Lupina.
Jeśli pominiemy zły stan Remusa i szalejącą na dworze śnieżną zamieć, wszystko przebiegało nad wyraz dobrze. Być może to ten nienaturalny spokój, jaki towarzyszył całej tej pełni, a może chodziło o coś innego, przeczuwałem jednak, że coś jest nie tak. Uczucie podobne do lęku, że czegoś się zapomniało, kiedy już dawno wyszło się z domu z walizką, czaiło się bez przerwy gdzieś z tyłu mojej głowy i nie pozwalało usiedzieć w miejscu. Zacząłem krążyć po izbie bez celu, karcąc się w myślach za to, że przychodzą mi do głowy bzdury pokroju tych z lekcji wróżbiarstwa. Przebierałem ociężale łapami, zaglądając do wszystkich kątów i do kominka, a także wytężając słuch za każdym razem, kiedy deski ścian zatrzeszczały pod wpływem wiatru.
Może chodziło o mapę? Jej brak był jedynym odstępstem od normy, ale kiedy myślałem o tym jeszcze przez chwilę doszedłem do wniosku, że radziliśmy sobie bez niej naprawdę nieźle. Ostatecznie nie miałem żadnego pomysłu i to dręczyło mnie jeszcze bardziej.
Stanąłem przed drzwiami, które zasłaniały przejście do tunelu wychodzącego tuż pod Bijącą Wierzbą. Obejrzałem się jeszcze na chłopaków, którzy wtedy popatrzyli na mnie z zaciekawieniem; Remus poruszył się na podłodze, jednak miał zamknięte oczy. James skinął łbem, domyślając się od razu, co chcę zrobić, a ja pchnąłem pyskiem drzwi i przemknąłem do tunelu, nim się za mną zatrzasnęły.
Najpierw przeszedłem parę kroków do przodu, a następnie minąłem zakręt, idąc już dalej prosto. Choć w przejściu panowała ciemność, którą rozpraszało jedynie światło przebijające się przez szpary w deskach ze środka Wrzeszczącej Chaty, ja i tak go nie potrzebowałem. Drogę znałem już na pamięć.
Nagle dobiegły mnie jakieś odgłosy z oddali; podniosłem uszy, zamierając w bezruchu. Z początku pomyślałem, że to tylko wiatr, jednak dźwięk stawał się coraz intensywniejszy, aż wreszcie byłem w stanie rozpoznać w nim kroki i przyciszone głosy. Ruszyłem z miejsca, usiłując usłyszeć jak najwięcej.
- Myślicie, że oni też używają po prostu Immobilusa, czy mają jakiś inny sposób na to, by tu wejść? - spytał jeden z głosów, w którym rozpoznałem Evans.
- Nie wiem, pewnie mają coś prostszego - odparła Beckett. - I spójrzcie, to na pewno tu. Zniknęłyśmy z mapy dokładnie tak samo, jak oni.
W jednej chwili ogarnęła mnie panika, a żołądek zacisnął mi się z nerwów.
Mapa.
Skąd one ją wzięły i, na Merlina, jak były w stanie ją odblokować? I skąd wiedziały dokąd przyjść?
Chociaż słyszałem jedynie dwa głosy, które wkrótce zamilkły, kroków było zbyt wiele, by należały tylko do dwóch osób. Od razu domyśliłem się, że idą z nimi też Katie i Ann, a to wcale nie poprawiło sytuacji. "Nie, nie, nie", powtarzałem w myślach, "nie mogą się dowiedzieć, nie tutaj". Starałem się szybko przekalkulować w myślach, w której formie jestem w stanie biec szybciej, ale nie miałem pojęcia - ostatecznie więc zadecydowało to, że samo zatrzymanie dziewczyn nie byłoby możliwe w psiej formie. Poza tym nie chciałem, żeby wiedziały o naszych umiejętnościach, bo przecież wciąż jeszcze mogłem to uratować. Zapobiec temu wszystkiemu.
Przemieniłem się z powrotem i zacząłem biec w stronę wyjścia, odbijając się rękami o ściany zamiast pokonywać zakręty normalnie, by nie tracić czasu. Potknąłem się o coś, bo zapomniałem, że w jednym miejscu trzeba wyżej podnosić nogi, ale szybko złapałem równowagę i dalej parłem do przodu, nie zatrzymując się choćby na chwilę. W zwyczajnej, ludzkiej formie przestałem tak dobrze słyszeć dźwięki, a odkąd puściłem się biegiem przez tunel, krew szumiąca mi w uszach i odgłos moich własnych kroków całkiem je zagłuszył. Nie pomyślałem wtedy o tym, że dziewczyny na pewno mnie słyszą i mogą się przestraszyć, nie miałem na to czasu; liczyło się tylko to, żeby jak najszybciej do nich dotrzeć.
- Protego!
Nagle metr przede mną wyrosła ogromna tarcza, na krótki moment rozświetlając korytarz. W ostatniej chwili uniknąłem odbicia się od niej, gwałtownie się zatrzymując; zanim zaklęcie przestało działać, wyciągnąłem przed siebie różdżkę. Znowu zapadła ciemność; usłyszałem jedynie głęboki oddech i szept: "Lumos". Wypowiedziałem to samo zaklęcie, a blask różdżek rozjaśnił nasze twarze bladym, białoniebieskim światłem. Przede mną stała osoba, która rzuciła zaklęcie obronne; spojrzałem w oczy Lily Beckett, która wypuściła głośno powietrze przez rozchylone w niemym zdziwieniu usta. Spuściłem wzrok na różdżki, którymi wciąż celowaliśmy w siebie nawzajem; niemal stykały się one końcami, przypominając odbicie w lustrze.
Przez kilka sekund nikt się nie odzywał; dopiero po chwili rozejrzałem się, dostrzegając ukryte w półmroku twarze Ann, Evans i Katie.
- Co wy tu robicie? - spytałem, wciąż z trudem łapiąc oddech, po czym uśmiechnąłem się szeroko. Lily zrobiła krok do przodu, a ja się cofnąłem - wciąż bowiem nie opuściła różdżki.
- A wy? Co tu robicie? - spytała Evans.
- Jestem tu sam - skłamałem, a dopiero gdy wypowiedziałem to zdanie zdałem sobie sprawę z faktu, że dziewczyny wciąż mają naszą mapę. Zresztą, nie omieszkały mi tego wyraźnie zasugerować, bo Katie na dźwięk moich słów pomachała nią w powietrzu.
- Widziałyśmy wszystko, więc odpuść - rzuciła Ann. - Słuchamy, co tu się dzieje?
Przełknąłem ślinę, starając się nie wpadać w panikę. Wiedziałem od zawsze, że każda z nich potrafi być dość... stanowcza, jednak w tamtej chwili nie uważałem tego w choćby najmniejszym stopniu za zaletę.
Zrobiły jeszcze kilka kroków, spychając mnie do tyłu.
- Słuchajcie, serio nie możecie tu być - zatrzymałem się, ignorując różdżkę, którą Lily dźgnęła mnie w mostek. - Zajmujemy się bardzo ważnym kawałem.
Rękę z różdżką wciąż miałem wyciągniętą do przodu, drugą natomiast rozpostarłem na bok i wyprostowałem się.
- Syriusz, to nie są żarty. - Ręka, w której Lily trzymała różdżkę, drgnęła niebezpiecznie. - Myślicie, że możecie ukryć przed nami, że coś jest nie tak, skoro nawet Mary zdążyła zauważyć, że zdarza ci się znikać bez słowa, a potem wracać i coś kręcić?
- Rozmawiałem z nią już o tym, żeby nie wtrącała się w moje sprawy - odparłem, licząc na to, że pociągnięcie tej kwestii może mi jakoś pomóc w tej beznadziejnej sytuacji, jednak Katie pozbawiła mnie złudzeń.
- Nie zmieniaj tematu - urwała, krzyżując ręce, zanim zdążyłem cokolwiek dopowiedzieć.
"Świetnie", pomyślałem, cofając się. "Chyba nie dajecie mi wyboru".
Zrobiłem jeszcze jeden krok do tyłu, a dziewczyny podążały za mną. Szybko zacząłem szukać jakichkolwiek możliwości wyjścia z tej sytuacji, jednak im dłużej nad nią myślałem, tym bardziej beznadziejna się ona stawała. Co z tego, że znałem tunel lepiej, niż one, skoro miały przewagę liczebną i najwidoczniej coraz bardziej przekonywały się do tego, by trzasnąć mnie zaklęciem?
"Mogę zrobić to szybciej", stwierdziłem w myślach, i nie zamierzałem zbyt długo zwlekać. Wystarczyło jednak, że moja ręka delikatnie się poruszyła - nie zdążyłem choćby zacząć wypowiadać formuły, bo różdżka została wyrwana z moich rąk.
- Na wszelki wypadek - uśmiechnęła się Evans.
- O co ty mnie posądzasz? - spytałem z oburzeniem, kładąc rękę na sercu, jednak nie dostałem żadnej odpowiedzi.
- To co? Powiesz nam wreszcie, co tu się dzieje? - Ann schowała ręce do kieszeni puchowej kurtki, a ja przewróciłem oczami.
- No powiedziałem już. Pamiętacie te fajerwerki, które robiłem z Jamesem na balu? Chcemy je wreszcie porządnie dokończyć, a nie możemy tego robić w zamku, bo Filch...
- A Remus był tak zniesmaczony tym pomysłem, że musieliście go tutaj z Jamesem ciągnąć? - przerwała mi Lily, mrużąc swoje ciemnobrązowe oczy z irytacją. Zamrugałem szybko, zaskoczony; gdybym mógł, zapewne poleciłbym im wszystkim zgłoszenie się do brytyjskiego wywiadu. Dopiero dostały mapę w ręce, a potrafiły wyciągnąć z niej po prostu wszystko. Każdy najmniejszy szczegół.
- O co wam chodzi? Przecież powiedziałem, że chodzi o te fajerwerki! - burknąłem, udając, że jestem obrażony. One jednak wcale nie chciały odpuścić, wciąż napierając na mnie, a ja nie miałem żadnej innej możliwości, jak tylko się cofać.
Z każdą chwilą coraz bardziej zbliżaliśmy się do Wrzeszczącej Chaty, a ja zaczynałem wpadać w panikę. Nie miałem nawet możliwości poinformowania chłopaków o tym, co się działo. Starałem się zatrzymać dziewczyny siłą, ale we czwórkę nie miały najmniejszego problemu, żeby mnie popchnąć dalej - były zbyt zdeterminowane, a poza tym miały nie tylko swoje różdżki, ale i moją. Starałem się je przekonywać, prosić, zmieniać temat, zagadywać... tunel jednak kończył się o wiele szybciej, niż moje pomysły. Obejrzałem się za siebie nerwowo, rozpoznając miejsce, w którym byliśmy - zostało już tylko kilka metrów do ostatniego zakrętu, za którym ukryte były drzwi z tunelu do Wrzeszczącej Chaty. Przez te kilka kroków myślałem gorączkowo, co mogę jeszcze zrobić, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Kiedy zbliżyliśmy się już na tyle, że sytuacja zdawała się już całkiem beznadziejna, zaparłem się rękami z całych sił o ściany.
- Wystarczy - powiedziałem stanowczo, prostując się. - Skoro chcemy coś utrzymać w tajemnicy, to jest to nasza decyzja. Nie możecie ot tak po prostu sobie tu przychodzić i...
Moje słowa przerwał głośny huk. Drzwi wypadły z zawiasów i runęły na kamienną podłogę, a do tunelu wylało się drżące światło z podwieszonej pod sufitem izby żarówki. Głośny ryk przeszył powietrze, a kiedy odwróciłem głowę z rękami wciąż uczepionymi ścian, zobaczyłem, jak Remus w swojej zmienionej formie rzucił się w moją stronę. Tuż za nim ze środka wybiegł James, z całej siły przygważdżając wilkołaka do ściany rogami.
Dziewczyny krzyknęły ze strachu albo zaskoczenia, podnosząc do góry różdżki.
- Przestańcie! - krzyknąłem, nie ruszając się z miejsca. - James da sobie radę, to... to Remus!
Wilkołak jednak ze swoimi obwisłymi, wielkimi ramionami, wydłużonym pyskiem z wystającymi kłami i owłosionym ciałem w niczym nie przypominał naszego przyjaciela. Stwór zwrócił łeb w stronę dziewczyn i, dostrzegając je, warknął groźnie, wyrywając się jeszcze mocniej.
Myślałem, że zaczną uciekać, cofać się, jednak nic takiego się nie stało - były za to w szoku, zbyt wielkim szoku, by ruszyć się z miejsca. Jedyne, co mogły robić, to obserwować tę dziwaczną i przerażającą szarpaninę Jamesa-jelenia i Remusa-wilkołaka.
Do moich uszu znów dotarło głośne wycie i w tej samej chwili poczułem szarpnięcie w prawym ramieniu. Krzyknąłem z bólu, co jeszcze bardziej rozjuszyło wilkołaka, a wtedy coś pociągnęło mnie do przodu. Ann i Lily rzuciły się w moją stronę, dostrzegając, że stwór próbuje zatopić pazury w moim ciele, i próbowały odciągnąć mnie od niego za koszulkę, jednak było już za późno. Opadłem na ramię Beckett, która objęła mnie mocno, po czym zaczęła odciągać mnie pospiesznie wgłąb tunelu. Rana pulsowała, a ja próbowałem stanąć samodzielnie i wyrwać się z jej rąk, jednak byłem zbyt zamroczony bólem.
- Idziemy - zarządziła Evans tonem nie znoszącym sprzeciwu, ciągnąc Ann i Katie za ręce.
***
Dopiero po jakichś dziesięciu minutach dziewczyny zwolniły, z lekką zadyszką pokonując dalszą drogę przez tunel. Lily szła razem ze mną parę metrów za nimi, podtrzymując mnie z całych sił; właściwie to wcale tego nie potrzebowałem, bo kiedy zamroczenie minęło, poza bólem w ramieniu czułem się dobrze. Powiedziałem jej o tym szeptem, tym samym przerywając panującą między nami ciszę, jednak ona ani nie odpowiedziała, ani mnie nie puściła. Doszedłem do wniosku, że może nie chodziło jej wcale o mój stan, a o to, jak ona sama się czuła. Objąłem ją mocno zdrowym ramieniem, spoglądając na jej twarz, która w półmroku wyglądała jeszcze poważniej.
Prowizoryczny, zrobiony naprędce przez Lily opatrunek póki co się sprawdzał, nie miałem więc co narzekać na swoją sytuację - jednak na głowę spadły mi poważniejsze problemy, bo powoli docierało do mnie, co się działo jeszcze paręnaście minut wcześniej. Dziewczyny wiedziały. Dowiedziały się po sześciu latach o czymś tak strasznym, i w tak straszny sposób - a fakt, że zostałem ranny, mógł potęgować ich strach. Przez całą drogę żadna z dziewczyn się nie odzywała, a ja czułem ogromne napięcie, tak jakby to mnie bezpośrednio dotyczyła cała sprawa związana z likantropią. Tak jakby to mnie mogły zaraz porzucić, przestać się ze mną przyjaźnić, wydać, brzydzić się. Przypomniałem sobie, jak przekonywałem Remusa do wyznania dziewczynom prawdy, jednak dopiero wtedy, kiedy w tym okrutnym milczeniu wędrowałem z nimi przez tunel, zrozumiałem, jakie to musiało być trudne.
Gdybym mógł tylko powiedzieć reszcie, że wszystko jest w porządku. Bałem się, że będą się martwić, jednak nie mogliśmy tak po prostu zawrócić. Miałem nadzieję, że Jamesowi udało się już dawno uspokoić Remusa, nie było jednak żadnej możliwości, by się o tym przekonać. Nie mogłem ryzykować powrotu - nie wtedy, kiedy dziewczyny szły obok mnie. Nie z tą raną.
"Gdybym tylko mógł coś zrobić", myślałem, próbując nie zwariować w tej cholernej ciszy. "To nie tak powinno być. Nie w taki sposób. Nie teraz. Może mogłem coś zrobić, może...".
- Syriusz, ja tego nie rozumiem - odezwała się Ann nieco płaczliwym i pełnym pretensji głosem, kiedy Beckett zarządziła, że się zatrzymujemy. - Jak to się stało? Dlaczego nam nie powiedzieliście? Jesteśmy waszymi przyjaciółkami, przecież... Co z Remusem, co to ma znaczyć, czy on...
- I James... jak to możliwe? Czy ja czegoś nie zrozumiałam? Przecież nie jest nielegalnym animagiem, prawda? To jest przecież niemożliwe.... I gdzie jest Peter? - podłapała Evans, jednak Beckett przerwała im obu.
- Annie, Lily, poczekajcie - powiedziała, a następnie spojrzała na mnie. Wiedziałem, że sama chciałaby się wszystkiego dowiedzieć jak najszybciej, jednak z jakiegoś powodu nie miała zamiaru tego wtedy drążyć. Słowa dziewczyn mimo wszystko odrobinę mnie uspokoiły; czułem, że one nie traktują Remusa tak, jak on sam by się tego spodziewał.
- Jak się czujesz, Syriusz? Nie jest ci słabo? - spytała, a ja popatrzyłem na nią, kręcąc głową przecząco, chociaż tak naprawdę po tym szybkim marszu czułem się nieco osłabiony. Wiedziałem, że Lily wciąż była zszokowana - nietrudno było zauważyć, jak stara się uspokoić oddech - jej ton był jednak ciepły i przepełniony zupełnie nieadekwatnym do sytuacji spokojem. - Usiądź.
Spokój, ale też dziwna stanowczość w jej głosie sprawiła, że bez słowa wykonałem jej polecenie, ostrożnie zajmując miejsce na podłodze. Dziewczyna ukucnęła naprzeciwko i popatrzyła na mnie, a w świetle różdżek jej zaszklone oczy błyszczały.
- Nie potrzebujecie pomocy? - odezwała się Evans, jednak Beckett pokręciła głową przecząco, po czym zajęła miejsce za moimi plecami.
Koszulka była dziurawa w miejscu, gdzie wylądowały pazury Remusa, więc nie musiałem jej nawet ściągać - zresztą, Lily wcale nie wzięła tego pod uwagę, bo po prostu stanowczym ruchem rozdarła ją jeszcze bardziej, żeby mieć lepszy dostęp do rany. Zdjęła z niej zrobiony wcześniej prowizoryczny opatrunek, odkładając go gdzieś tak, że nie mogłem na niego spojrzeć. Przez ułamek sekundy widziałem krew na materiale, bardzo dużo krwi - jednak kiedy chciałem wychylić się tak, by móc przyjrzeć się temu lepiej, Lily położyła ręce na moich ramionach i przytrzymała mnie w pionie.
- Nie przejmuj się koszulką, naprawimy ją, jak tylko skończę i wrócimy do zamku - zagaiła, zdejmując z siebie płaszcz. Podciągnęła rękawy swetra ostrożnie, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
- Dobrze - odparłem, bo i tak nie miałem większego wyboru.
Dziewczyna sięgnęła do swojej torby, z której wnętrza wydobyło się ciche pobrzękiwanie szkła. Wkrótce wyjęła ze środka jakąś fiolkę, odkorkowała ją i wylała jej zawartość na chusteczkę, a następnie pochyliła się nad moim ramieniem.
- Jak bardzo cię boli? - spytała. - Jesteś blady. Mów mi na bieżąco, co się dzieje, w porządku?
Westchnąłem, patrząc jej w oczy.
- Wiesz, to było naprawdę straszne - zacząłem wzniośle. - W sumie mogłem od tej rany zginąć, prawda? No ale jak mam być szczery, to mnie to wcale nie już nie boli. Takie tam ukłucie, nie ma się co przejmować.
- To w takim razie teraz tylko cię lekko uszczypnie - powiedziała znów tym samym, co wcześniej, ciepłym tonem, a na jej twarzy wykwitł rozbawiony uśmiech, który starała się ukryć. - Jeśli chcesz, możemy iść od razu do skrzydła szpitalnego, ale ten eliksir zwinęłam właśnie stamtąd, więc nie sądzę, że jest taka potrzeba...
- Nie chcę - odparłem i zacisnąłem zęby, kiedy eliksir dotknął mojej skóry. Beckett nieco przesadziła, bo tak naprawdę to "lekkie uszczypnięcie" przypominało raczej stado rozszalałych skorpionów, które uwzięło się na fragment mojej skóry, ale nie dałem tego po sobie poznać.
- Opatrzymy cię teraz porządnie i będzie wszystko w porządku - mówiła, tak jakby stało mi się coś bardzo poważnego. Nim jednak zaczęła robić mi opatrunek, wychyliła się znowu przez moje ramię i popatrzyła na mnie. - W ogóle macie coś na takie sytuacje? Jakieś eliksiry, cokolwiek?
- Nic nie mamy - odparłem zgodnie z prawdą, a ona spojrzała na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Im dłużej patrzyła, tym większy niepokój we mnie narastał; miałem wrażenie, jakbym powiedział coś bardzo złego.
- Jak to możliwe, że co miesiąc przychodzicie spędzić całą przemianę... wilkołaka... Remusa - poprawiła się, jednak po jej twarzy widać było, że po raz kolejny dotarły do niej wydarzenia tej nocy i straciła na moment zimną krew. - I nie macie NICZEGO, co mogłoby pomóc w przypadku, gdyby was zaatakował? Gdyby cokolwiek się stało?
Przechyliłem głowę na bok, przymykając oczy nieprzytomnie, i zerknąłem na Katie, która usiadła na podłodze naprzeciwko mnie. Była dziwnie milcząca, odkąd zobaczyła Remusa, jednak poza tym jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Greese siedziała w bezruchu, patrząc w przestrzeń i oddychając płytko. Kiedy Evans kucnęła przy niej, żeby z nią porozmawiać, przeniosłem wzrok z powrotem na Beckett i przypomniałem sobie, że zadała mi pytanie.
- Gdyby cokolwiek się stało... - powtórzyłem cicho i uśmiechnąłem się z rozbawieniem, przypominając sobie, jak ostatnio spotkałem ją na błoniach. - Wiesz, jakoś mi się zwykle udaje.
- Chyba nie dzisiaj - skwitowała zdawkowo. - Wystarczy, pokaż mi tę ranę.
- Dzisiaj też - odparłem.
Lily skupiła się na zakładaniu opatrunku, a ja wciąż się uśmiechałem. "Pewnie zdążyła zapomnieć o tym, co się wtedy stało, więc nie powiąże tego ze mną", pomyślałem, a potem w jednej chwili zrobiłem się dziwnie śpiący. Nagle zrobiło mi się czarno przed oczami, a ciało stało się ciężkie; zamknąłem oczy.
- Syriusz...? Syriusz, słyszysz mnie? Syriusz, nie zasy...
Ktoś potrząsał moimi ramionami, ja jednak przestawałem to czuć, tak jakbym bardzo szybko zasypiał. Głos wypowiadający moje imię stawał się coraz cichszy, aż wreszcie zupełnie zamilkł.

Asphodelus || HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz