rozdział pierwszy

466 23 14
                                    




*Akutagawa*

Po ostatniej misji nieźle nam się oberwało, to trzeba przyznać. Ostatnie, co pamiętam, to jak Tygrysołak dokopał Shibusawie. Zadziwiające, ile energii był w stanie poświęcić. Ale zrobiłbym to lepiej. Na pewno.

Razem z Kyouką wylądowaliśmy w szpitalu w centrum Yokohamy. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie zabrali Atsushiego. Nie znalazłem go u doktor Yosano, dlatego trudno było o zachowanie spokoju. Jakkolwiek bardzo bym go nienawidził, jego los nigdy nie mógłby stać się dla mnie obojętny. Co jak co, ale czasem jego pomoc się przydała. Może nawet częściej niż czasem.

Nigdy nie pojmę, czemu zawsze wszystkich ratuje. Dlaczego czuje taką potrzebę? Co go do tego nakłania? Czemu ja nic takiego nie czuję?

Zawsze wypominałem mu, że źle robi, poświęcając się dla innych. Ale tak naprawdę po prostu mu tego zazdrościłem. Chciałbym posiadać taką siłę i być w stanie dokonywać rzeczy tak wspaniałych. Nawet kiedy razem ratowaliśmy Yokohamę, zdarzało się to tylko dzięki niemu. Trudno było mi wtedy tłumić zazdrość, ale miłe słowa Dazaia wystarczyły, by mnie uspokoić.

Drzwi otworzyły się, skrzypiąc. Przydałoby się, żeby ktoś je naoliwił.

- Jak się dziś czujesz, Akutagawa?

O wilku mowa.

- Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Czemu pytasz Dazai?

- Już zapomniałeś? Dopiero co uratowaliście Yokohamę po raz kolejny.

Mimowolnie się uśmiechnąłem. Ale zanim to zrobiłem, odwróciłem głowę w stronę okna. Nigdy nie pozwoliłbym Dazaiowi widzieć tej satysfakcji, mimo że sam już na pewno zdążył ją u mnie wyczuć. Spojrzałem za szybę. Po drugiej stronie, naprzeciwko mojej twarzy, siedział w bezruchu kruk. Wpatrywał się w moją twarz kamiennym wzrokiem. Trudno powiedzieć, czy się mnie bał, czy może chciał wyszeptać „Jesteś dokładnie taki jak ja". Na chwilę przymknąłem oczy. Gdy je otworzyłem, parapetowego towarzysza już ze mną nie było. Nad łóżkiem wciąż jednak stał Dazai z jakimiś cukierkami. Pewnie zabrał je Ranpo. Ten nieobdarzony detektyw na zawsze pozostanie mi w pamięci jako maniak słodyczy.

Ja ich nigdy nie lubiłem. Wydawały się jakieś za słodkie. Nie pasowały do mnie. Pasowałyby do Tygrysołaka. On miał wszystko to, czego ja nigdy nie osiągnę. W tej chwili, na szybie zaczął spoglądać na mnie obraz chłopaka z krzywo obciętą fryzurą i niewinną buzią. Uśmiechnąłbym się, gdyby wścibski Dazai nie stał tuż nad moją głową. Nie odwracając wzroku od wpatrującego się we mnie chłopaka z okna, powiedziałem:

- Dazai, nigdy nie obdarzasz mnie taką uwagą, jak teraz. Czego chcesz?

Zainteresowany wykrzywił swoją twarz w uśmiechu zadowolenia. Chwilę jeszcze pomyślał, po czym zaczął opowiadać.

- Razem z Chuuyą mieliśmy okazję doglądać waszej walki z Tatsuhiko – na chwilę przerwał, lekko zachichotał, po czym zamyślony kontynuował – Widowisko warte oklasków. Nie żartuję. Spisaliście się na medal. Kto by pomyślał, że tak dobrze będzie ci się pracować z Tygryskiem – mrugnął porozumiewawczo, co zobaczyłem w odbiciu w brudnej szybie. Po tych słowach poczułem coś niespodziewanego, ale musiałem to ukryć, zanim ten drań by to wyczuł. Nie chciałbym dostarczyć mu kolejnego powodu do poniżania mnie. Na samą myśl o tym, jak mnie traktował przez te wszystkie lata, robiło mi się niedobrze. Ale wtedy przypominały mi się słowa Atsushiego „Myślę, że on już dawno cię uznał".

Opanowując napływ emocji, pomyślałem:

Dziękuję Tygrysołaku.

Teraz spojrzałem na Dazaia.

- Rzeczywiście, Atsushi to godny współpracownik jak i rywal, dobrze go wytrenowałeś – powiedziałem głosem tak zimnym i pozbawionym emocji, że aż sam się przeraziłem. Twarz mojego rozmówcy nagle również wydała się spięta, zupełnie, jakby musnął ją zimny powiew nadmorskiego wiatru. Po chwili jednak uśmiechnął się na swój sposób. Niby od ucha do ucha, a jednak niezauważalnie.

- Cóż... Jutro wychodzisz ze szpitala. Jest sprawa, więc może przejdę już do sedna. Wiem, że takie ilości sprzymierzania się Agencji i Portowej Mafii to dla ciebie pewnie szok i niekoniecznie coś, co ci się podoba, ale pan Mori...

- Rozumiem.

- Dobrze... W takim razie, przechodząc do rzeczy. Atsushi wcale nie był w innym szpitalu. Wylądował w tym samym, co ty i Kyouka. Jednakże postanowiliśmy ci nie mówić, byś nie postanowił mu dokopać, jak tylko wstaniesz na nogi.

Czemu miałbym to zrobić?

Wydało mi się to co najmniej dziwne i osobliwe, ale stwierdziłem, że nie będę zadawać zbędnych pytań. Właściwie, pasował mi tytuł okrutnego krwiożercy chcącego zemścić się na rywalu. Taka wersja jak najbardziej mi odpowiadała. Spojrzałem więc tylko milcząco na Dazaia i pozwoliłem mu mówić dalej.

- Problem w tym, że...

- ATSUSHIEGO NIE MA!

Kyouka, która najwyraźniej chwilę wcześniej musiała po cichu prześlizgnąć się do mojej sali, przerwała Dazaiowi w pół zdania. Spojrzał na nią wzrokiem typu „nie wiem skąd się dowiedziałaś, ale bynajmniej nie powinno się to stać", ale zignorował to i postarał się dokończyć to, co miał zamiar mi przekazać.

- Otóż to. Zniknął. Bez słowa, bez śladu. Nie mamy pojęcia, gdzie go szukać. Większość naszej Agencji zajmuje się końcowym wyjaśnianiem ostatniego konfliktu, a ja mam parę spraw do załatwienia z Portową Mafią. Podsumowując, nikt nie ma jak i kiedy zająć się sprawą Atsushiego. Z tego powodu, widząc, że dochodzisz już do siebie, stwierdziłem, że poproszę cię o tę przysługę. Chcę, byś odnalazł Atsushiego. Dostaniesz w zamian cokolwiek będziesz chciał, bylebyś go znalazł i zwrócił bezpiecznie do Agencji. Nie możemy pozwolić, by coś mu się stało, a tym bardziej, by zaginął na dobre. Nie wiemy kto i w jakim celu mógł go zabrać, ale mamy przeczucie, że Fyodor mieszał w tym palce. Możesz wziąć do pomocy każdego, kto nie ma roboty w Agencji, przedstaw im sytuację i rozkaż, by cię wsparli, jeśli będziesz tego potrzebował. Umowa stoi?

- Mhm.

Było to potwierdzenie z mojej strony. Dość zabawnie patrzyło się na wzrok Dazaia. Wydawał się lekko sfrustrowany, że po jego mowie, właśnie „mhm" było moją odpowiedzią, ale dało się zauważyć, że cieszył się na moją zgodę. Ale co innego miałbym zrobić, jeśli się nie zgodzić. W głębi serca, nigdy nie darzyłem Tygrysołaka nienawiścią. Czułem jedynie zazdrość, bo chciałem być taki, jak on. Przede wszystkim pragnąłem szacunku ze strony Dazaia. Ale gdy udało mi się zrozumieć, że otrzymanie go nie nastąpi tak szybko i banalnie, przestałem się aż tak przejmować.

Po jakimś czasie mogłem zauważyć, że pozycja Tygrysołaka w mojej głowie niebezpiecznie rosła w siłę. Ta jednak dawała mi moc, która w połączeniu z tą księżycową bestią była nie do pokonania.

*Dazai*

Zadowolony z rozmowy wyszedłem ze szpitala i skierowałem się w stronę biura Agencji. Po drodze co chwilę się uśmiechałem na myśl o Akutagawie starającym się ukryć swoje uczucia podczas rozmowy o Atsushim. Z pewnością wiedział, że zauważę, że udaje, ale i tak próbował. Trzeba przyznać, że stał się uparty. Nigdy nie przyzna, że Atsushi jest mu tak naprawdę bliski jak nikt inny.

Szedłem przez miasto powolnym i jednostajnym krokiem, starając się w miarę możliwości odsunąć swe myśli od aktualnej sytuacji Atsushiego. W oddali po drugiej stronie ulicy dostrzegłem znajomą postać, która przyciągnęła moją uwagę. Gin. Młodsza siostra Akutagawy. Dla większości ludzi trudne było zauważenie jakichkolwiek podobieństw tego rodzeństwa, ale mi zawsze przychodziło to bez trudu. Zajęty rozmyślaniami o dawnych współpracownikach, kompletnie rozkojarzyłem się, dlatego też nie zwróciłem uwagi na tajemniczą osobę, która weszła za mną do pustej uliczki, którą się kierowałem. Po chwili mogłem poczuć ucisk worka obejmującego me ciało i nagłe, silne uderzenie. Ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszałem, był huk jakiegoś metalowego przedmiotu opadającego na ziemię obok moich stóp. Mimo chęci walki, przez osłabienie spowodowane wcześniejszym uderzeniem tym przedmiotem musiałem oddać się posłusznie w ręce wroga, który jak na razie nie chciał ujawnić swej tożsamości. Zasnąłem albo straciłem przytomność, a po przebudzeniu się, znalazłem się w najmniej spodziewanym miejscu.

bungou stray dogs: atak na obdarzonychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz