rozdział piętnasty

31 1 0
                                    

*Mori*

- CHOLERA!

Elise-chan wybuchła śmiechem. Spojrzałem na nią umęczonymi oczami spod ciężkich, opadających powiek.

- Oi, Elise-chan, cieszy cię ten widok? Myślałem, że chociaż trochę się martwiłaś...

- Oczywiście! Martwiłam się, że Rintarou już nigdy nie przewróci się o własne spodnie na moich oczach! - odpowiedziała, niemal ćwierkając.

- Mori-sensei, co się stało?  - zapytał, podbiegając, Kunikida.

- Rintarou po prostu potknął się o swoje spodnie i uderzył się tam, gdzie Fyodor zrobił mu największą krzywdę! W głowę! - odpowiedziała za mnie Elise-chan.

- Aha... Wszystko jasne... Panie Mori, proszę się za mną udać. Czarne Jaszczurki oczyściły teren, możemy na spokojnie stąd Pana zabrać, aż będzie po wszystkim-

- Oi, Mori!

Znany głos. Mściwy i pewny siebie. Stuk obcasów o twardą posadzkę. Yosano.

- Nie masz przypadkiem kilku ran do zszycia? Wiesz, że ja baaardzo chętnie się nimi zajmę - powiedziała, stojąc nade mną, ze złośliwym uśmiechem.

- Ah... tak, mam - poddałem się. Jeśli był to moment dla niej, by się na mnie wyżyć, nie miałem teraz żadnych szans nawet w samej konwersacji z Yosano. Opuściłem głowę, dając sobie chwilę na odpoczynek od jej intensywnego spojrzenia, a gdy znów ją podniosłem, rozpoczęła już swój rytuał leczenia... O ile można tak to nazwać.

*Fukuzawa*

W codziennych warunkach raczej by na to nie pozwolił, teraz jednak przemierzał korytarze siedziby Portowej Mafii z Ranpo siedzącym na jego plecach. Łatwo było zapomnieć, że detektyw miał 26 lat...

Wydedukowałem (nawet bez pomocy Ranpo), gdzie znajduje się Mori, gdyż słyszeliśmy już efekty uboczne leczenia Yosano. Gdy dotarliśmy na miejsce, szef Portowej Mafii miał się już świetnie, choć definitywnie był nieco zdezorientowany. Yosano skinęła głową na powitanie, a za nią reszta Agencji powtórzyła jej gest.

- Mori-sensei. Zabierzemy cię do Agencji, przynajmniej do czasu, aż dostaniemy znak, że możesz bezpiecznie powrócić na miejsce.

*Akutagawa*

Gdy przybyli na pomoc, wypuściłem powietrze z płuc, uspokajając się. Szybko oczywiście przywróciłem swoją kamienną minę. Przecież sam dałbym sobie z nim radę...

Demon Śniegu jednym ciosem roztrzaskał większość mebli w pomieszczeniu. Minęła sekunda zanim Atsushi przybrał formę Tygrysołaka i począł ciskać pozostałościami po stołach, czy krzesłach w kierunku Fyodora. Dzięki temu zdobyłem cenną chwilę na powrócenie do pełni sił i pokryłem swoje ciało zbroją rashoumona. Kyouka natomiast nie oszczędzała Demona Śniegu, który swoimi ostrzami starał się wypełnić całą przestrzeń wokół. Fyodor unikał każdego naszego ciosu z taką łatwością, jak gdybyśmy właśnie grali w berka. Nie przestawał się przy tym uśmiechać. 

W pewnym momencie ostrze Demona Śniegu przeleciało niezwykle blisko głowy Fyodora. Po chwili na jego skroni pojawiła się cienka struga krwi. Do tej pory była to największa szkoda, jaką zdołaliśmy mu wyrządzić. Musiałem przyznać, że ogarnęła mnie duma na widok tego celnego ciosu z polecenia Kyouki. 

Posyłałem kolejne uderzenia rashoumona, które wciąż mijały się o centymetry ze zwinnym ciałem Fyodora. Bywały chwile, w których przeciwnik wręcz korzystał z moich uderzeń, przemieszczając się po pasmach rashoumona niczym po krawężniku chodnika. 

- Przyznam, że was nie doceniłem. Nie przypuszczałem, że wy moglibyście się własnowolnie sprzymierzyć - powiedział z dwuznacznym uznaniem - Jednak wy mnie również nie doceniliście. To dopiero początek.

- Zamknij się i mów, jaki jest twój cel - wykrzyczałem w jego stronę.

- Hahaha, to mi się podoba. Mój aktualny cel jest taki, by wyrządzić wam szkody. A co będzie później... Jeszcze się przekonacie. Mam nadzieję, że spodoba wam się przedstawienie, które dla was szykuję.

Fyodor pociągnął za jeden z niepozornie zwisających z sufitu sznurków. Z góry zaczęła wylewać się czerwona ciecz przywodząca na myśl krew lub wino. Być może faktycznie było to wino ze składziku Chuuyi...

Złapał za inny sznur i pojawiła się przed nim metalowa ściana. Tch. To nic. Posłałem w jej kierunku swój najsilniejszy atak, który roztrzaskałby nawet najtwardszy z metali. Ściana wygięła się w stronę prawdopodobnie wciąż znajdującego się tam Fyodora. Atsushi rzucił się na nią i pięściami rozwalił ją do reszty. Poleciała w stronę Fyodora, którego oczywiście już tam nie było. Znajdował się natomiast tuż za nim. Szybkim i zwinnym ruchem noża przeciął plecy Atsushiego na całej ich długości, a gdy ten opadł na kolana z bólu, zrobił to samo z jego klatką piersiową. W tym momencie leciał już w jego kierunku zarówno Demon Śniegu, jak i atak rashoumona. Przeciwnik uskoczył jednak również i przed tym uderzeniem, które zamiast w niego, trafiło prosto w szyby wysokich okien. Czerwona ciecz wylała się na zewnątrz wodospadem, z pewnością wprowadzając w zaniepokojenie wszelkich pobliskich przechodniów na ulicy poniżej. 

Twarz Fyodora wykrzywił uśmiech. Demon Śniegu zamachnął się raz jeszcze i tym razem trafił w ramię przeciwnika, który szybko się za nie złapał, lekko się krzywiąc, po czym przesunął się w stronę ogromnej dziury  powstałej w szybie. Spojrzał na mnie raz jeszcze złowieszczymi oczami.

- Zobaczymy się niebawem - powiedział wyjątkowo cicho, po czym skoczył w tył. 

Kyouka podbiegła do miejsca, z którego zniknął. Dołączyłem do niej, jak tylko pomogłem Atsushiemu wstać. Był już w całkiem dobrym stanie dzięki uzdrawiającym zdolnościom tygrysa.

Spojrzeliśmy ze zgrozą w dół. Fyodor już prawie sięgnął ziemi, gdy pod nim pojawiła się inna, nieznana nam sylwetka. Jegomość ubrany na biało, z dziwacznym kapeluszem, rozsunął płachtę swego płaszcza, na którą spadł Fyodor... i zniknęli.

Chwilę jeszcze spoglądaliśmy w miejsce, w którym przed chwilą widzieliśmy jeszcze Fyodora i nieznajomego. Gdy oderwaliśmy od niego wzrok, napotkałem oczy Atsushiego wypełnione przerażeniem i złością. Z pewnością myśli o tym, że zawiódł... Mimo że wszyscy r a z e m zawiedliśmy. Nie poznaliśmy nawet umiejętności Fyodora. Przyciągnąłem Atsushiego do siebie, nie bacząc na to, co mogła pomyśleć Kyouka (która zresztą i tak już zapewne wiele się domyśliła). Złapał mnie za szyję, przyciskając swoje ciało do mojego. Długo jeszcze siedzieliśmy w kurczowym uścisku aż usłyszeliśmy dźwięk zbliżających się kroków.


bungou stray dogs: atak na obdarzonychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz