rozdział trzeci

208 21 10
                                    




*Kyouka*

Gdy po kolei zajmowaliśmy miejsca w agencyjnym samochodzie, za szybami widać było już zachód. Wzięliśmy potrzebne rzeczy, opracowaliśmy dokładnie plany i wsiedliśmy do auta prowadzonego przez Kunikidę. Szybko zorientowaliśmy się, że wybranie go na kierowcę niekoniecznie było dobrym pomysłem. Jechał tak szybko i nieuważnie, że siedząc z tyłu wciąż na siebie nawzajem wpadaliśmy. Co minutę zaczynał kogoś wyzywać. Widać było, że brakowało mu Dazaia, bo nie miał na kim się wyżyć. Ale tak naprawdę pewnie po prostu tęsknił już za drogim przyjacielem. Jakkolwiek bardzo Dazai by go nie denerwował, Kunikida głęboko w sercu uważał go za bardzo bliską sobie osobę. W wyrazie jego twarzy w przednim lusterku zauważyłam stres i niepokój. Bał się o nas wszystkich. Z resztą zawsze najbardziej przejmował się Agencją i jej członkami. Dbał o nas tak bardzo, że czasem zapomnieć można było, że mieliśmy innego szefa.

Po dłuższym wpatrywaniu się w Kunikidę, przeniosłam swój wzrok na Akutagawę, by zabić czas. Tyle razy zmuszony był pracować z Atsushim, że w końcu niezmiernie się z nim związał. Nigdy by tego nie przyznał, ale łatwo przywiązywał się do rzeczy, ludzi, wydarzeń. Nienawidził być z kimś rozdzielany. Jakkolwiek bardzo zimnego nie udawał, ten człowiek był jednym z bardziej uczuciowych, jakich znałam.

Skąd to wiem?

Odpowiedź jest prosta. Nie wiem. Tak przeczuwam.

Zerkając na dawnego przełożonego kątem oka, by pozostać niezauważoną, widziałam, jak wyraz jego twarzy się zmieniał. Z początku wciąż starał się zachować spokój. Spięta szczęka wskazywała na zaciskanie zębów. Po zarzuceniu głowy do tyłu, przez chwilę spoglądał nerwowo w sufit. W ukrywanym stresie zaczął bawić się palcami i strzelać kośćmi obu dłoni.

Po kolei wpatrywałam się w każdego uczestnika tej trudnej akcji. Każdy okazywał stres na swój sposób. Ranpo wyjątkowo nie wziął nic do jedzenia. Na twarzy Kenjiego nie widniał wyjątkowy uśmiech rozjaśniający dzień każdego w Agencji. Yosano, siedząc obok Kunikidy, wpatrywała się w niebo zza szyby, nie odzywając się przy tym ani razu. Tanizaki spoglądał w dół, patrzył na swoje buty z ponurą miną i bawił się rękoma jak Akutagawa. Ja sama starałam się zająć swe myśli analizowaniem zachowań innych. Całkiem dobrze mi to wyszło, bo zanim się obejrzałam, byliśmy już na miejscu, niedaleko oficjalnej siedziby Portowej Mafii. Wysiedliśmy z samochodu, jeden za drugim. Kilka osób zeszło się wokół Kunikidy, dopracowując jeszcze szybko plan. Już miałam zmierzać w tym samym kierunku, gdy zatrzymała mnie dobrze znana, zimna dłoń, spoczywając na ramieniu. Obróciłam się do jej właściciela i ujrzałam przed sobą Akutagawę z niezwykle poważnym spojrzeniem.

- Kyouka – zaczął – muszę cię o coś poprosić. Jak wiesz, Gin należąca do Czarnych Jaszczurek jest tak naprawdę moją siostrą. Idąc z Ranpo, chcę, byś zanim cokolwiek jej się przytrafi, powiedziała jej, że ma uciec póki może. Wspomnij, że dowodzę waszą akcją. Możesz pokierować ją też do miejsca, w którym będzie mogła mnie spotkać. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się przytrafiło.

- Nie wolisz pozostać anonimowy? – zapytałam ze zdziwieniem.

- Wchodząc tam z wami, z założenia nie jestem już anonimowy. Moim priorytetem jest uratować Dazaia... i Atsushiego.

Patrzyłam na niego jeszcze chwilę bez słowa, lekko zdezorientowana. Za mało czasu nam zostało, by zadawać zbędne pytania, toteż jedynie skinęłam lekko głową na znak, że przyjęłam powierzone mi zadanie. Mężczyzna w czarnym płaszczu odwrócił się i odszedł w stronę reszty zgromadzonych. Zamieniliśmy ze sobą jeszcze parę słów, po czym podzieliliśmy się na ustalone wcześniej grupy i zmierzyliśmy w stronę naszego celu.

*Fyodor*

- Już nie mogę się doczekać, aż zawitają do mych drzwi. Nieco się zdziwią, kiedy cię nie spotkają, nieprawdaż, Mori?

Wspomniany mężczyzna spojrzał na mnie tylko pustymi oczami, które jednocześnie wyrażały strach i przerażenie. Leżał przykuty do łoża w budynku Mafii, którą teoretycznie władał.

- Cudnie wykorzystuje się twoich ludzi, muszę przyznać. Powinieneś być z nich dumny, zrobią wszystko, byle uratować swojego umiłowanego szefa... - przerwałem i zaśmiałem się głośno. Wszystko szło zgodnie z planem. Obdarzeni mieli dostać to, na co zasłużyli – Szkoda tylko, że ostatecznie ich również zmiotę z planszy – wykrzywiłem twarz w triumfalnym uśmiechu i skierowałem się w stronę okien wielkiej sali – Pozostaje mi tylko odliczać minuty do przybycia naszych gości.

*Dazai*

Siedziałem pod ścianą, spoglądając w dół na dłonie. Znudzony i zrezygnowany zacząłem bawić się licznymi bandażami. Nie chciałem pozwolić, by coś stało się Agencji i Mafii, a jednak nic nie mogłem zrobić. Zarzuciłem do tyłu głowę, by podnieść wzrok na przeciwną ścianę wielkiej komnaty lochów. Obróciłem się jeszcze w stronę Atsushiego. Siedział skulony na środku swojej celi, prawdopodobnie przypominając sobie wszystkie dręczące go koszmary. Poczułem wilgotny dotyk spływającej po policzku łzy i przetarłem twarz z góry na dół, by nie dać po sobie znać poruszenia.

- Atsushi? – zawołałem. Odwrócił się w moją stronę okazując zainteresowanie tym, co miałem zamiar powiedzieć – Musimy coś zrobić, by się stąd wydostać. Na pewno nie dałbyś rady zepsuć części krat przy użyciu swojej umiejętności?

- Hmm... W pełnej postaci, owszem, mogłoby się to udać. Jednak same tygrysie kończyny nic więcej nie dadzą niż zwykłe pięści... - spuścił wzrok z malującym się na twarzy smutkiem.

- Cholera. Musimy jakoś stąd wyjść! Nie możemy tu siedzieć, gdy inni są w niebezpieczeństwie! – straciłem nad sobą kontrolę. Myśląc o krzywdzie, jaka miała spotkać przyjaciół, nie byłem dłużej w stanie opanowywać swych emocji. Kątem oka zobaczyłem przerażenie Atsushiego. Widząc, że nawet ja panikuję, wiedział, że sytuacja była tragiczna.

Odchodziłem od zmysłów, by wymyśleć jakiś plan, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Po raz pierwszy moja umiejętność wydała mi się tak nieprzydatna. Zacząłem coraz bardziej nerwowo rozwijać i zwijać oplatające ramiona bandaże. Zadręczałem się tak, aż do momentu, w którym przypomniała mi się pewna osoba.

Osoba, która mogła pomóc. Osoba, która już kiedyś mi pomogła.

*Chuuya*

- Słuchaj. Fyo-demon zauważy, jeśli zniknę. Za bardzo rzucam się w oczy. Ah, przestań się tak na mnie patrzeć. Wiem, że jestem niski, ale łatwo można mnie zauważyć! – przewróciłem oczami. Jeszcze rosnę – Wracając... Na samym dole, w lochach, znajdziesz zamkniętych Dazaia i Tygrysa. Masz ich uwolnić i przetransportować w miejsce, gdzie będą mogli bezpiecznie przekonać resztę Agencji, że sytuacja nie jest taka, jaka się wydaje. Musisz się pospieszyć, bo zakładam, że zaraz tu będą. Rozumiesz? – rozmówca skinął głową na tak – Świetnie. Idź. Tylko szybko!

*Dazai*

W pewnym momencie usłyszałem odgłosy czyichś jednostajnych kroków. Zmierzały w kierunku naszych celi. Słysząc ich rytm, od razu rozpoznałem, kto do nas przyszedł. Po chwili, spoglądając w górę, mogłem zauważyć zawsze spokojną twarz starego przyjaciela.

- Witaj, Hirotsu – powiedziałem. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Bywały czasy, w których brakowało mi członków Mafii. Byli nieodłączną częścią mnie. A widząc Hirotsu, człowieka, którego się spodziewałem, wiedziałem, że uzyskamy od nich pomoc po raz kolejny.

- Zakładam, że już wiesz, że nie Fyodor mnie przysłał – spojrzał na mnie, przemawiając niezwykle spokojnym głosem w stosunku do zaistniałej sytuacji.

- Tak się składa, że łatwo to wydedukować – prawie się zaśmiałem, z tyłu głowy wciąż jednak miałem myśl o beznadziei naszego położenia.

- Odsuńcie się oboje jak najdalej możecie – powiedział ostrzegawczo, po czym używając swojej umiejętności, zgiął kraty wejściowe w pół. Zadrżałem, wyobrażając sobie, co stałoby się, gdyby na miejscu tych krat były moje żebra. Po chwili, gdy wykonał swoją robotę, Hirotsu odsunął się lekko w tył, zachęcając nas do wyjścia z zamknięcia – Zapraszam. Ktoś w końcu musi skopać tyłek Fyodorowi.

bungou stray dogs: atak na obdarzonychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz