5: Distortion

354 22 22
                                    

Opadłam na krzesło, poprawiając włosy, które nieco zasłaniały mi pole widzenia. Założyłam nogę na nogę i neutralnie spojrzałam na człowieka, który przede mną siedział. Odpalił papierosa i wypuścił z ust dym, starając się wytworzyć między nami sztuczne napięcie. Nieustannie, rytmicznie uderzałam palcami o udo, a gdzieś w tle pobrzmiewał jeden z najgorętszych hitów tego roku. W gabinecie panował lekki zaduch zmieszany z dymem papierosowym i cuchnącymi perfumami mojego rozmówcy.

Siedziałam w biurze managera Arctic Monkeys – Liama Martina, czyli najgorszego managera, jakiego mogli sobie wybrać. Liam, cóż... Był dość obszernym tematem. Nie dość, że zdarzało się mu czepiać prezentowanej przez zespół sztuki, co doprowadzało do szaleńczych kłótni i białej gorączki, to jeszcze wiecznie narzekał, celowo denerwował i lekceważył Alexa. Jakby tego było mało, zawsze stawiał się na piedestale i wychwalał sam siebie bez końca. 

Dopóki nie wchodziłam ja.

Wszyscy wiedzieli, że miał kochanek więcej niż pianino klawiszów, a ponad wszystko adorował młode, naiwne kobiety, które dawały mu tego, czego chciał i do czego dążył od samego startu relacji. Uwielbiał uwodzić  albo bardziej realnie, robić to, co uwodzeniem lubił nazywać. Szkoda tylko, że miał dobrze ponad pięćdziesiąt pięć lat i nie grzeszył urodą. Był, krótko mówiąc, tłusty i odrażający, na głowie miał jedynie resztki kasztanowej czupryny postawionej na żel, przez którą na dodatek przebijały się siwe refleksy. Miał pokryty rudym zarostem potrójny podbródek i niepokojący, sztuczny uśmiech dopełniony dwoma złotymi zębami. Ale co z tego, skoro każdego dnia przychodził do pracy w innym garniturze, oblany litrem nowych, horrendalnie drogich perfum i z fantastycznym zegarkiem na ręce?

Do tego był fałszywą świnią i miał kompleks boga. Uważał się za alfę, omegę, wszystko pośrodku, wielkiego znawcę i filozofa. Przejawiał brak szacunku do współpracowników – poza kobietami na liście do uwiedzenia – a przede wszystkim do artystów, których był menagerem i często także producentem. Zawsze nazywał ich rozwydrzonymi gwiazdeczkami, a to określenie właściwie najlepiej pasowało do niego samego. Nie inaczej było w przypadku arktycznych. Za każdym razem gdy byli sami, mieszał ich z błotem, prowokując i wiecznie się z nimi kłócąc. A jak chcieli załatwić coś szybko i przyjeżdżałam z nimi ja, nagle stawał się ugodowy, nad wyraz miły, zalotny i obleśnie życzliwy. Zawsze ta sama śpiewka.

I, nie, nie chodziło o to, że to ja byłam zniewalająca. Bo wcale tak nie było. Absolutnie niczym nie wyróżniałam się z tłumu i nie było niczego, co można by we mnie uznać za pociągające. Byłam stosunkowo młoda i to go przyciągało. 

Cóż, być może młoda, ale zdecydowanie nie naiwna.

Gdy dostałam od niego telefon w samiuśkim środku tygodnia, że ma jakąś propozycję tylko dla mnie i to w dodatku nie do odrzucenia, ostro się zdziwiłam. Nie mówił nic więcej. Z jednej strony, chciałam odmówić od razu po usłyszeniu jego przepełnionego pychą, zadowolonego głosu, a z drugiej strony, byłam ciekawa, o co może mu chodzić. Wahałam się trochę, więc rozważyłam wszystkie możliwe za i przeciw. Co prawda przeciwów było więcej, ale i tak w końcu znalazłam się w jego biurze. Siedziałam jak kretyn, wpatrując się w jego wodniste, wyłupiaste oczy przesłonięte musztardówkami. Założyłam ręce na piersiach, chrząkając cicho w celu zwrócenia na siebie jego uwagi. Ten w końcu odwrócił nieobecny wzrok od ściany za mną, ponownie wcisnął na swoje usta przypominający sztuczny uśmiech grymas, który miał przypominać serdeczny, zgasił papierosa o popielniczkę i złożył ręce, opierając je na biurku.

– No więc, pani Malvoe, mam dla pani naprawdę korzystną propozycję. Korzystną dla, ekhm, obu stron.

– Zamieniam się w słuch. – odparłam, nie kryjąc widocznego rozbawienia. Mimo tego, zdawał się nie rozumieć, jak źle mi się to skojarzyło.

Electricity || Arctic MonkeysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz