8: Oliver Tate

365 23 12
                                    

Pociągnęłam kołdrę na ramiona, gdyż wiatr, który mocnym podmuchem wtargnął do pomieszczenia, sprawił, że cała moja skóra pokryła się ciarkami. Moim ciałem wstrząsnął nagły, spowodowany mrozem dreszcz, aczkolwiek skłamałabym, mówiąc, że uczucie to nie było na swój sposób przyjemne.

Głęboko zaciągnęłam się trzymaną między palcem wskazującym, a środkowym, fajką i obrzuciłam leżącego obok, zmęczonego wokalistę bezbarwnym spojrzeniem. Na w pół otwartymi, czekoladowymi tęczówkami przewiercał mnie na wskroś, a na opuchniętych wargach malował się delikatny uśmiech. Odwzajemniłam gest w ten sam sposób i zarzuciłam kołdrę na jego odrapane plecy, żeby nie zmarzł. Sypialnia tkwiła w półmroku. Drzwi od garderoby Turnera były uchylone, niektóre z poduszek walały się po podłodze, zasłony dalej były rozsunięte, a łóżko... Rzec, że było ruiną, stanowiłoby eufemizm. Uniosłam lewy kącik ust i ponownie zaciągnęłam się papierosem, popiół strzepując do stojącej na szafce nocnej popielniczki z barwionego szkła. Chwilę wpatrywałam się w księżyc i upstrzone gwiazdami niebo, co zdawało się niesamowicie wyciszające.

Noc była pięknym zjawiskiem. Zawsze w pewien sposób uspokajająca i niezmienna w swojej istocie. Sprawiała, że czas zdawał się magicznie zwalniać. Otumaniała swoim zapachem i zwalała z nóg potęgą. Niczym nikt inny potrafiła wyciągnąć z ludzi to, czego nie potrafił dzień. Najskrytsze prawdy i pieczołowicie skrywane sekrety.

Uderzyłam potylicą o wezgłowie łóżka. Byłam przekonana, że Turner już śpi, lecz on podniósł się na ramionach, przyciągając mój wzrok swoim nagłym ruchem. Wyciągnął dłoń w kierunku mojego policzka i otarł go tak delikatnie, iż zadrżałam. Szeptał. Nie chciał burzyć powstałej atmosfery. – Osypał ci się tusz do rzęs...

– Może zaraz się przemogę i pójdę się ogarnąć, bo pewnie cała wyglądam katastrofalnie...

– Nie przejmuj się tym. – mruknął. Otworzył usta, jakby miał dodać coś jeszcze, ale ostateczne nie wydarł się z nich nawet najcichszy dźwięk. Uniósł się na przedramionach, złożył znikomy pocałunek na moich ustach i zauważywszy, że zgasiłam swojego szluga o popielniczkę, wstał, w celu zamknięcia dużego okna balkonowego. Pośpiesznie założył ulubione, czarne spodnie dresowe, rzucił w moim kierunku swoją koszulką, domknął garderobiane drzwi, bo gdyby tego nie zrobił, nie byłby sobą i podszedł do okna. Oparł ręce o parapet i chwilę stał w bezruchu, uważnie obserwując barierki.

– Nigdy nie pisało mi się dobrze na balkonach, wiesz? – zagadnął z nutą rozbawienia w głosie, a ja, korzystając z chwili jego nieuwagi, założyłam na siebie podkoszulek i wychodząc spod ciepłej kołdry, zgarnęłam także bieliznę. Uda bolały mnie przemożnie, a całe ciało trzęsło się jeszcze, ale czułam się w stu procentach usatysfakcjonowana.

– Mówisz? – wychrypiałam. Przeczesałam dłonią niesamowicie splątane włosy i ponownie położyłam się w łóżku, ginąc w miękkiej pościeli. Alex zgasił światło i także wrócił na swoje miejsce, tuż obok mnie. Dłuższą chwilę leżeliśmy w ten sposób, każdy obrócony w swoją stronę, a wtedy z powrotem obróciłam się, już drugi raz napotykając uporczywe, błyszczące spojrzenie wokalisty. Wykorzystując tę okazję, przeturlałam się w jego kierunku i wśliznęłam między splecione ramiona. Zawsze jakoś udawało mu się sprawić, że zapominałam o bożym świecie. Złożyłam ostatni, drobny pocałunek na jego mocno zarysowanej szczęce. – A gdzie pisze ci się najlepiej?

– To pozostanie tajemnicą. – szepnął w półuśmiechu.

– A zatem słodkich snów, Turner. – wymamrotałam. Czułam, jak subtelnymi ruchami nakłada na mnie kołdrę i podciąga ją aż pod same łopatki, po czym palcami zaczął zakreślać okręgi na moich lędźwiach. Czułam również, jak zaczynał stopniowo zaczął się rozluźniać. Odgarnął opadające na moją twarz pasemka włosów i jeszcze szybko, ale z zadziwiającą czułością, cmoknął mnie w czoło, zanim tak jak mnie, zmorzył go sen.

Electricity || Arctic MonkeysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz