9.

157 10 0
                                    

Dick pragnął odpowiedzi na pytania, które rodziły się w nim od dnia zniknięcia Jasona. Miał go teraz dosłownie na wyciągnięcie ręki, jednak jego uwagę przyciągnęły rany, które zadała młodemu Robinowi Pandora.
Widział wcześniej jej pazury, kły, zdawał sobie sprawę z jej siły, ale mimo to krew odpłynęła mu z twarzy gdy zauważył cztery długie nacięcia na torsie chłopaka.
-Ty też potrzebujesz pomocy.- stwierdził, starając się utrzymać chłodny i opanowany ton głosu.
Jason spojrzał na niego spod byka.
-I co, może będziemy się z waszym nowym pieskiem za rączkę trzymać, gdy będziecie nas zszywać?
-Ona nie jest psem, Jason. - powiedział ostrzegawczo Garfield. - Pandora jest moją siostrą.
Zaskoczenie odmalowało się na twarzy przybysza, ale szybko zastąpiła go arogancja.
-Może w takim razie popracujecie nad tym, aby nie rzucała się na każdą napotkaną osobę z pazurami, co?
Gar już otwierał usta aby coś odpowiedzieć, ale Dick uprzedził go wziąwszy Jasona pod ramię i zapewnił, że nie muszą się trzymać w pokoju medycznym na ręce.

Na kozetce leżała Pandora, której rany już zdołały się zasklepić, zostawiając po sobie czerwone smugi, jakby podrapał ją kot, a nie odbyła walkę z uzbrojonym w sztylety chłopakiem. Kory ze skupieniem nawlekała metalową nitkę na igłę. Wczesniej odprawiła Rachel, nalegając żeby poszła spać. Po zapewnieniu Pandory, że będzie grzeczna i jej wilcza natura nie odwali, nastolatka wyszła. W pewnym momencie Kory spytała dziewczyny:
-Czy to prawda, że wilkołaki reagują na srebro? Wiesz, jak w niektórych filmach.
Pandora zaśmiała się lekko.
-Nie, nie reagujemy na srebro. No chyba że opływa w tojadzie, lub jak miało to miejsce wczoraj, jest nią napełniony.
Mężczyźni usiedli w kącie, na drugiej kozetce, gdzie Grayson nakazał chłopakowi ściągnąć koszulkę w celu zdezynfekowania i opatrzenia ran. Pomógł mu ściągnąć czarną kurtkę wojskową.
-A właściwie to wiesz czemu tak na was oddziałuje tojad?- kontynuowała płomiennowłosa.
Pandora zastanowiła się chwilę.
-Tak właściwie to nie, po prostu tak jest. -zrobiła pauzę.- Pierwszego dnia w Podziemiu zostało mi powiedziane, że mam uważać na tojad, że może mnie zabić lub spowodować zdziczenie. A potem z biegiem miesięcy, lat, zauważyłam jego skutki w praktyce.
Jason syknął, gdy jego skóra zetknęła się z wodą tlenioną.
-Masz pewność, że nie potrzebuję szczepionki? Na wściekliznę czy coś.
Likantropka spojrzała na niego wrogo.
-Mam komplet szczepień, nie masz czego się martwić.
-Jesteś pewna, że moi poprzednicy nie zwariowali przez ciebie? Masz dowody, czy wszystkich wybiłaś?
-Skąd, jeden wiem, że założył rodzinę z laską, którą spotkał w kasynie w Vegas, a ich dzieci są teraz słodkimi, małymi diabełkami z pazurkami. - odparła słodko.
Jason otworzył szerzej oczy.
-Serio?
-Nie, głąbie, ale prawdą jest, że żyje.
Ciętą wymianę zdań przerwał Dick.
-Wspomniałaś o Podziemiu, co to za miejsce?
-Na ten moment mogę powiedzieć, że Podziemie jest bardziej stowarzyszeniem niż miejscem. Tak, ma pewną siedzibę w starym bunkrze w lesie, nie powiem gdzie, ale Podziemie tworzą takie osoby jak ja. A nawet więcej.
-Więcej? - zaciekawiła się Kory.
-Jednym bliżej do wilka, drugim do lisa, trzecim do pumy, kolejnym do kojota. Cholera go wie, co jeszcze się kryje na tym świecie. Tak czy owak, należą do niego zmiennokształtni w różnym wieku. Jedni uczą drugich. To tam nauczyli mnie kontroli podczas pełni, chociaż nawet najlepszym zdarzają się puszczać wtedy nerwy.
Zostawiono te słowa bez komentarza. Kory skończyła zszywać ranę postrzałową Pandory, a Dick pomógł Jasonowi ubrać kurtkę tak, aby zasłonić nagi tors.
Nie żeby samego chłopaka nagość krępowała.
Pandora wstała i otaksowała wzrokiem rzekomego włamywacza.
-Przepraszam za tamto w pokoju. - powiedziała. - Następnym razem postaram się mniej drapać.
Dick nie wyczuwał w jej głosie fałszu.
-Ani gryźć? - dodał Jason.
Zbiło to Pandorę z tropu.
-Ugryzłam cię?
-Tak, ugryzłaś go. - odpowiedział za niego Grayson, a ten na potwierdzenie tych słów pokazał bandaż na swojej lewej ręce.
-Ani gryźć. - zapewniła z pewnością w głosie.

-Czy jeżeli pozwolę ci pójść spać, mogę być pewny, że rano ciebie tutaj zastanę?
Dick, Kory i Jason stali w kuchni. Ten ostatni nie utrzymywał z nimi kontaktu wzrokowego. Z zaciekawieniem przyglądał się imponującemu, drewnianemu blatowi. Zdawał sobie sprawę z wyczekującego spojrzenia pary, oraz jednego ciekawskiego, należące do Pandory, która leżała na kanapie pod kołdrą i starała się sprawiać pozory, że próbuje zasnąć.
-Jason.- ponaglał go mężczyzna.
Chłopak czuł się w pewien sposób osaczony. Nawet lekko zdradzony. Wiedział, że nie wypuszczą go za żadne skarby. Sam też nie miał stałego azylu za i w mieście, więc co innego zostało mu do zrobienia?
Wziął oddech i obiecał swoją obecność rano Dickowi i Kory.
Przez jego ciało przebiegł lekki dreszcz, gdy mimo zapewnień zauważył, iż zebranym ciężko przychodziła wiara w jego prawdomówność. Dick przewiercał go czekoladowymi oczyma z dozą niepewności. Jason wiedział, że niezbyt miło go traktował raz po raz znikając, robiąc problemy, których skutki niekiedy załatwiał Nightwing. Pomimo tego, ukłuło go serce.
-Chcesz spać w swoim pokoju, przypominające teraz pobojowisko? -spytał.
Chłopak pokiwał głową. Sypiał już w gorszych warunkach.
-Czyli kolejna pościel, świetnie.- powiedziała cicho Kory, ale było wyczuć w jej głosie coś na wzór zadowolenia. - Jeszcze trochę i Wayne będzie musiał nam zafundować więcej sypialni.
Było w tym trochę prawdy. Oficjalnie siostra Garfielda wylądowała na kanapie. Normalnie, jak na dżentelmena przystało, odstąpiłby jej miejsce, jednak piekące rany domagały się lekkiej zemsty.
Kory cicho ruszyła po nowy komplet pościeli, a w tym czasie powolnym krokiem chłopacy skierowali się do pokoju Jasona. W pewnym momencie Dick objął go ramieniem.
-Prosze cię - zaczął- Zostań. Nawet na jedną noc, lub dwie, po prostu zostań i wytłumacz, co się z tobą działo. Co się z tobą dzieje.
Jason spojrzał na swojego mentora, przyjaciela. Ten patrzył przed siebie, zaciskając szczękę. Chłopak stwierdził po jego lewym profilu, że Dick jeszcze bardziej wymężniał. Skórę okalała lekka opalenizna, linia rzuchwy była bardziej naznaczona, a w kącikach oczu dostrzegł pojawiające się zmarszczki.
Sam nie wie, co go tknęło. To miało być rutynowe przeszukanie wyposażenia pokoju, wymiana sprzętu. Nie spodziewał się, że ten wieczór tak się potoczy. Może to tęsknota, może wyrzuty sumienia go zmusiły do powiedzenia najszczerszym tonem, na jaki było Jasona stać:
-Obiecuję, naprawdę obiecuję, że zostanę.

Nowy Tytan ~ titans fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz