11.

160 11 3
                                    

Dick doceniał w Pandorze to, na co inni zdawali się nie zwracać uwagi. Był z doświadczenia detektywem, ale też treningi w ciemnościach i to pod okiem samego Batmana przyczyniły się do tego, że widział, jak w trakcie spaceru skupia się na otoczeniu, jednocześnie śmiejąc się z tego, co ktoś powiedział. Na tym, jak próbuje wyczuć zagrożenie. Słuchała cicho radia, kiedy jej brat grał na konsoli z przyjaciółmi.
Raz przyłapał ją, jak niedługo przed świtem wychodziła z wieży.
-Idę pobiegać -powiedziała wtedy.- Sprawdzę, czy w okolicy wszystko w porządku.
Dick rozumiał, że idzie szukać ciał i, co gorsza, napastnika. Szczęśliwie wracała do apartamentu cała i zdrowa, z malującymi się na twarzy ulgą i zmartwieniem.
Doceniał to jak potrafiła cieszyć się nowym towarzystwem, poznawaniem uroków normalnego życia oraz budowaniem więzi z odzyskanym bratem, jednocześnie mając się na baczności.
Nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że o czymś im nie mówi.
Kiedy Kory zaproponowała wspólne zakupy, poczuł do niej wdzięczność. Nie wie, co Pandora ukrywała -jeśli ukrywała- i jak ważne to było, ale nie mógł kwestionować jej obaw i nieustającego czuwania.
Z jednej strony serce Dicka podpowiadało, że dziewczyna zasługuje na chwilę odpoczynku, aby przestała się na chwilę martwić niewątpliwą ciszą przed burzą. Intuicja kazała mu poszpiegować i posprawdzać kilka tropów. A do pomocy miał nie byle kogo, bo samego Jasona Todda, którego tylko po części pilnował, aby ponownie się mu nie wymknął.

-A tak właściwie to gdzie jedziemy?-
Jason spytał Dicka, jednocześnie przełączając stacje radiowe. Odbiornik był zaprogramowany głównie na stacje informacyjne, dlatego dla chłopaka nie małym zaskoczeniem był głos Michaela Jacksona śpiewającego "Billie Jean". Wolał ostrzejsze klimaty, ale mając do wyboru gwiazdę muzyki pop i powtarzające się w kółko te same informacje, nie wahał się.
-Na farmę niejakiego Bo Matthew. -odparł Dick.- W przeciągu trzech tygodni aż czternaście razy zgłaszał obecność dzikich zwierząt na jego polach i pastwiskach. Chłop żyje z upraw oraz sprzedaży krowich i kozich mlek, a niechciani goście nie dość że niszczą plony i sadzonki, to nawet zabijają zwierzęta. -odetchnął.- Zapewnia przy każdej interwencji, że jak żyje blisko 60 lat tak nigdy takiego czegoś nie widział.
Jason zastanowił się chwilę.
-Myślisz, że to ma coś wspólnego z wilkołakami?
-Nie wiem. -powiedział szczerze.- Ale każdy ewentualny trop należy sprawdzić. Zwłaszcza, że tych nie ma za wiele.
-Oglądałem kiedyś taki serial. -pojął Todd po chwili.- W sumie jest to częsty motyw w filmach i serialach, gdzie zbliża się apokalipsa i ogólna zagłada. Tak czy siak, zwierzęta wychodziły z lasu gdy zbliżało się coś złego.
Dick pokiwał głową.
-To, co zaatakowało tych ludzi a potem Pandorę z całą pewnością było bardzo złe.
Mało co rozmawiali w aucie. Jak wyjechali z miasta zaczęły ich otaczać coraz piękniejsze i przywodzące na myśl spokój widoki. Mijali tą piękniejszą stronę zepsutych Stanów Zjednoczonych. W pewnym momencie młody Robin uchylił szybę, wpuszczając pachnący trawą wiatr. Dick nie skomentował błąkającego się na jego ustach uśmiechu. Czuł jednak, że musi coś powiedzieć.
-Cieszę się, że zostałeś. Naprawdę.
Jason spojrzał na niego.
-Ja też.

*

Farma Bo Matthewsa nie wygląda tak, jak Jason ją sobie wyobrażał. Spodziewał się starego gospodarstwa zabitego dechami, z domem z cegły, skromnym pastwiskiem, małym warzywniakiem, rozpadającą się stodołą i mnóstwem błota.
Nie przewidział hektarów ziemii uprawnej, silosu wysokiego jak dwupiętrowy dom gospodarza z gankiem i kolumnami, okazałej, nie rozpadającej się, długiej stodoły stojącej nieopodal łąki odgrodzonej płotem od lasu otaczającego prawą stronę kompleksu. Udało mu się zauważyć również garaże dla zapewne maszyn rolniczych. Chłopak stwierdził, że ta jedna farma mogłaby zaopatrzać Gotham w zdrowe produkty, a i tak musiałby znaleźć dodatkowych kontrahentów, aby nic się nie zmarnowało.
Dick musiał ostrzec Bo przed ich wizytą, ponieważ gdy tylko zajechali na kamienny podjazd, z domu wyszedł rosły mężczyzna. Daleko mu było do żujących źbło zboża staruszków w słomkowym kapeluszu, ogrodniczkach i czerwonej koszuli w kratę. Matthews miał na sobie jasny podkoszulek, z narzuconą na muskularne ramiona granatową koszulę flanelową, oraz jasne spodnie jeansowe. Twarz zdradzała ciężką pracę mężczyzny: była naznaczona bruzdami, odbarwieniami od słońca i kurzymi łapkami przy oczach z brązowymi tęczówkami, które ciepło przyglądały się gościom spod krzaczastych brwi.
-Witam w moim gospodarstwie, zapewne mam przyjemność z detektywem Graysonem?
-Bardzo miło mi pana poznać. -uścisnęli sobie dłonie.- Dziękujemy za gościnę. To mój partner, Jason Todd.
Chłopak uśmiechnął się i skrzywił, gdy Bo ścisnął mocno jego rękę.
Na szczęście mężczyzna oszczędził Tytanom gruntownego oprowadzania po gospodarstwie i natychmiast zaprowadził ich do miejsca zdarzenia.
Płot w zachodniej stronie znaczyły ślady świeżej naprawy. W pewnym momencie wysoka na dwa metry siatka koloru ciemnej zieleni została przerwana białym słupkiem, od którego wychodziła siatka tego samego koloru. Gdzie niegdzie przy podłożu przywiazano trytytki i drut, zapewne aby płot był bardziej stabilny i zwierzęta nie przechodziły pod nim.
-Nie jest to końcowy efekt naprawy. -zaczął Bo- Ten fragment postawiłem z zięciem, bo ekipa co postawiła to ogrodzenie nie ma aktualnie wystarczająco ludzi, aby przejmować się takimi bzdetami jak naprawa. -prychnął- Mogłem im się nie chwalić, czego to nie potrafię i jak to bym sam mógł osiedle postawić, gdyby tylko żona mnie ze smyczy puściła.
-Do czego tu doszło? -spytał Dick.
-Widzicie tą białą siatkę? W dokładnie tym miejscu w poprzedni poniedziałek przez ogrodzenie przedarły się zwierzęta. Sarny, jelenie, dziki, bobry. Niby nic niezwykłego, gdyby za nimi nie wylazła puma. Najpierw myślałem, że ruszyła na polowanie i jedna z upatrzonych ofiar przedarła się do mnie. Ale ona padła. Wyglądała, jakby poszarpał ją niedźwiedź. -przeszedł go dreszcz.- Oh, dalej mną trzepie jak sobie przypomnę jej wzrok, jakby prosiła o szybkie dobicie, ale nie zdążyłem, poza tym wolałbym nie być ścigany za pomówione kłusownictwo. I nie tylko ona była ranna, to pole przypominało nagie cmentarzysko. Pokażę Wam jak to wszystko wyglądało.
Wyjął telefon i zaczął przeszukiwać jego zawartość. Zdjęcia, które pokazał, przypominały udokumentowaną scenę krwawego chaosu. Ogrodzenie było wygięte, niektóre słupki wystawały wyrwane z ziemi. W niektórych miejscach siatka była poszarpana, a w wielu dało się zauważyć strzępki sierści, niekiedy wyrwanej wraz z tkankami. Potem było coraz gorzej. Sarny z zastygłym przerażeniem w oczach, rannymi nogami, cięciami na ciele jak od noża. Bobry z zębami ociekającymi krwią, dziki zostawiające krwawe ślady raciczek na podjeździe, gdzie dopiero co zaparkowali Dick z Jasonem. Bo pokazał też im starsze zdjęcia, na których kozy zostały zadeptane przez parzystokopytnych, a pole z bylinami zostało wywrócone do góry korzeniami. W końcu zobaczyli pumę z przerażająco głębokimi ranami, które rozorały skórę, miejscami już zwisająca. I oczy, o których wspomniał Bo. Jason poczuł jak śniadanie podchodzi mu do gardła. Ciężko przełknął żółć. Zastanawiał się, czy Dicka ruszyły te zdjęcia, czy jest bardzo dobrym aktorem.
-Strasznie szkoda tych zwierząt. -skwitował gospodarz.
-Czy zastanawiał się Pan, dlaczego do tego doszło? -odezwał się młody Robin.
-Oczywiście, ale mój umysł ma już pewne ograniczenia. Wyobraźnia nie ta sama. Pomyślałem o niedźwiedziu, ale to nie te rejony. Przedtem tylko się przedzierały te skoczne zwierzęta, sarny, wiedzą panowie. Płot był praktycznie cały. A teraz...
Zapadła cisza. Jason zdawał się słyszeć trybiki działające w umyśle Dicka.
-A co z leśnikami? -zaoponował.- Jak na to zareagowali?
Stary prychnął.
-Jakby był jeszcze stary leśnik, którego znałem z czasów liceum, to by się zajął tym jak należy. Ci młodzi nie mają chyba pojęcia o leśnictwie. Polują na niedźwiedzia. -zrobił pauzę.- Myśleli panowie połączyć tą rzeź z rzezią z miasta? Też sprzed tygodnia? Mówili też coś o wilku, albo niedźwiedziu?
-Chcemy to połączyć, ale nie wiemy dalej jakiego zwierzęcia szukamy. Tego nie mógł zrobić człowiek. -odparł Dick, serwując starszemu panu półprawdę.
Młodzi mężczyźni podziękowali, pożegnali się, trzy razy zapewnili, iż nie potrzebują domowego bimbru i ruszyli w drogę powrotną.
Kiedy wyjechali na autostradę Jason spytał się Dicka.
-Jak myślisz, wiążemy obie sprawy?
-Słady na ciele pumy były bardzo podobne jak na ciałach tych ludzi. Nie cieszy mnie to, ale tak, wiążemy je.
Chwilę jechali słuchając radia.
-Mam złe przeczucia. -powiedział Jason.
-Ja też, ale przynajmniej mamy bimber.

Nowy Tytan ~ titans fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz