4.

316 16 0
                                    

Żelazny uścisk Dicka skutecznie mógł spowodować niedotlenienie organizmu. Przed oczami dziewczyny ponownie zatańczyły cienie.
-Może bym odpowiedziała gdybyś mnie tak nie dusił- wychrypiała.
-Dick, proszę, zostaw ją- ognistowłosa skierowała zdeterminowane spojrzenie na napastnika.
Chyba zadziałało, bo do płuc znowu zaczęło dopływać powietrze. Dalej była słaba. Potrzebowała chwili na unormowanie oddechu i odzyskanie równowagi.
Tojad był silną trucizną dla wilkołaków już w surowej postaci, a co dopiero przerobione na nabój wypełniony esencją z korzenia.
-Nazywam się Pandora. Tak, jestem wilkołakiem. Nie, nikogo nie zabiłam, przynajmniej nie tej nocy.
Zebrani popatrzyli na nią nieufnie.
-No co? Widzieliście co się tam działo- kiwnęła głową na pokój medyczny. Przeniosła wzrok na Gara- Na pewno Garfield wie co nieco o utracie kontroli i zwierzęcych zmysłach.
Chłopak spiął się.
-Nic o mnie nie wiesz.- odparł chłodno.
-To prawda, chociaż powinnam.
Gar zmrużył oczy.
-Co to ma znaczyć?
-To do ciebie przyszłam.- odpowiedziała dziewczyna z wahaniem- Twoją mamą była Susan James, ponoć genetyczka. Zanim poślubiła twojego ojca była z takim chłopakiem ze szkoły, Jordanem. W klasie maturalnej zaszła z nim w ciążę, doniosła ją, wykarmiła a po półtorej roku bon voyage, było miło, ale się skończyło, Pandi, pora na bycie szczęśliwą.- wyrzucała z siebie słowa jak naboje karabinu maszynowego, szybko i dotkliwie- Ale, żeby nie było, ja będę szczęśliwa, ty żyj z agresywnym ojcem sprowadzającego do mieszkania kurwy, które pieprzył po tym jak cię nakarmił. Potem traf do swojego dziadka, złotego człowieka, który umrze na twoich oczach.- jej niebieskie oczy zdawały się rzucać błyskawicami.- A no tak, i żyj ze swoim głupim imieniem.
-M..mama by tak nie zrobiła- szepnął Gar.
Złote włosy, wydatne rysy twarzy. Kształt oczu i lekko zadarty nos. Nie mógł nie przyznać, że przypomina jego mamę.
Pandora prychnęła.
-Nie wiem, może nie tobie. Chociaż ciebie też oddała jak widzę.
Garfield wzdrygnął się.
-Nie oddała, umarła.
Błysk zaskoczenia i czegoś innego zabłysnęło w jej oczach.
-Oh, przepraszam w takim razie. Ale honoru nie zwrócę.
-Czyli...- dołączyła się do rozmowy Rachel- Jesteś siostrą Garfielda?
-Wierząc mojemu dziadkowi, tak.
-Czemu, gdy tu przybyłaś, ledwo żyłaś?- wtrącił się Dick. Pandora już wiedziała czemu ma tak na imię. Za grosz taktu.
-Zdaje się, że zacząłeś mnie dusić, bo myślałeś, że to ja odpowiadam za te trupy.- zaczęła powoli, aby na pewno typ zrozumiał co do niego mówi- Walczyłam z ich napastnikiem.
Nieprawda. Uciekała. Ale do tego się nie przyzna.
-Wiesz kim jest? Za ludzkiej postaci?- kontynuował mężczyzna.
-Niestety. Nie jestem nawet pewna, czy aby na pewno jeszcze się przemieniają.- spochmurniała.
-Jak to?
-Ummm, a czy mogłabym najpierw spłukać z siebie krew swoją, cudzą i inne wydzieliny? Nie mogę się skupić będąc taka...lepka. Jeszcze mam wrażenie, że mam na sobie mniej materiału, niż bym nosiła bikini.
Męska część jak jeden mąż przeniosło wzrok najpierw poniżej twarzy Pandory, a potem na sufit, podłogę, okno.
-Tak, to dobry pomysł- odpowiedziała Kory.- Może tylko sprobuję zebrać kilka próbek krwi? Tak na wszelki wypadek.
-Jasne, tylko nie wiem czyja jest czyja.
-Cóż, coś zawsze się zbierze. Chodź za mną.
Już odchodziły, gdy Pandora sobie o czymś przypomniała.
-Czekaj- sięgnęła do kieszeni i wyjęła zgięty kilka razy świstek papieru. Podeszła kulawo do nieobecnego duszą Garfielda. Rozwinęła zawiniątko. Spojrzała jeszcze raz na jego zawartość i położyła go na kolanach chłopaka.- Przykro mi, tylko tyle po niej mam. Jeśli to ona, to cześć, bracie.

*
Pozwalała, by zimna woda otuliła dalej obolałe ciało. Pandora czuła jak krople obijają się o skórę niczym sopelki lodu. Potrzebowała tego.
Wmawiała sobie, że dzięki temu jej organizm szybciej się regeneruje. Chłodny prysznic był pretekstem na chwilę do namysłu i spojrzenia na ostatnie wydarzenia z innej perspektywy.
Umyta odnajdywała w sobie pokłady bycia sympatyczną i miłą.
Pandora widziała prawdziwy syf na własne oczy, mieszkała w nim. Każdy mebel się lepił tak, że przyklejały się do nich szklanki, talerze i inne bibeloty. Mawia się, że okna są zwierciadłem na świat. Te w jej pierwszym "domu" przysłaniały go smugami i kurzem. O łazienkę dla odmiany jej biologiczny ojciec dbał, nigdy nie spytała się dlaczego. Nie spytała się też, dlaczego jej nie mył tak często jak powinien i puszczał córkę do szkoły z brudem za paznokciami. Zawdzięcza mu na pewno obecne przykładanie wagi do czystości, zarówno cielesnego jak i otoczenia, w którym przyszło jej przebywać. Im mniej powiązań z tym okresem, tym lepiej.
Gdy upewniła się, że nie pominęła ani jednej kropli krwi zakręciła wodę.
Czesząc włosy myślała co teraz począć z Garfieldem. Widziała jego oczy po usłyszeniu niezbyt przyjemnej relacji z jej życia i tego, na co rzekomo ich wspólna matka ją skazała. Nie znała go, nie wiedziała czy powinna porozmawiać z nim na osobności, czy wolał być sam. Planowała dzień odnalezienia swojego brata od dawna, jednak nie przewidziała akcji ratunkowej ze strony współbratyńców Gara. Obiecała przecież opowiedzieć wczorajszą noc ze swojej perspektywy. Nie była pewna tej decyzji, ale skupi się najpierw na obowiązkach i przekonaniu, iż nie ma zamiaru wymordować wszystkich we śnie, potem postara się zbudować więzy rodzinne.

*
Garfield od dawna nie był tak zagubiony. Nie wiedział, czy można dziewczynie ufać, ale skoro dała mu zdjęcie jego -ich- mamy, to powinien. Miał jednak obawy. Swoje dzieciństwo wspominać beztrosko, miło, pełno w nim ciepła i miłości.
Bał się pomyśleć o swojej zmarłej mamie źle.
Bał się, że przestanie ją kochać tak, jak kochał ją zaledwie godzinę temu.
Nie chciał też stracić jednej z niewielu pozytywnych aspektów swojego życia.
-Chcesz o tym pogadać?- spytała się Rachel. Usiadła obok chłopaka dotykając swoim kolanem udo chłopaka. Krótkie, ciemnofioletowe włosy okalały jej twarz, uwydatniając jej porcelanowy odcień oraz podkreślając jasne oczy. Gościł u niej nieśmiały uśmiech, na który Garfield lubił patrzeć.
-To wszystko jest porąbane.- odpowiedział- Nie wiem co o tym myśleć.
Położyła dłoń na jego ramieniu.
-Pewnie to, czego potrzebujesz to wyjaśnienia.
-I tak części nie da się wytłumaczyć bo mama nie żyje -spojrzał na dziewczynę i wzruszył ramionami- Chyba muszę zdać się na instynkt.
-Skarabeusz na pewno zacznie się wiercić, gdy nie podpasuje mu coś w tej, jak ona miała? Penelope?
-Pandora -podpowiedziała Jaimemu Rachel.
-O właśnie -włożył do ust garść solonych precelków- Nie lubi nieszczerych intencji -powiedział z pełnymi ustami i wskazał kciukiem na swoje plecy.
-A jest coś, co lubi? -spytał sarkastycznie Garfield.
Jaimie się zamyślił.
-W sumie to nie wiem, może precelki.
Usłyszeli jak drzwi do łazienki otwierają się. Do salonu weszła, ubrana w ubrania Kory, Pandora.
Gar przypatrzył się jej jeszcze raz. Bez mazów krwi i ziemi na ciele, podartych ubrań oraz liści we włosach wyglądała młodziej. Złote, wilgotne włosy lekko falowały i sięgały obojczyków. W nowym świetle jej niebieskie oczy, okolone ciemnymi rzęsami, nabrały głębi, nie traciły czujności. Miała szlacheckie rysy twarzy, nadające jej surowego wyrazu. Dopatrzył się blizny ciągnącej się od tyłu ucha w dół, oraz gojący się krwiak. Lepiej chodziła. Musiała założyć sobie nowy opatrunek, bo bandaż odznaczał się pod spodniami.
Może to jego wyobraźnia płatała mu figle, ale widział w niej Susan. Była bardziej umięśniona od mamy, może i wyższa, ale postawa oraz siła od niej bijąca przypominała mu kobietę, która go wychowała. Ze wszystkich sił starał się powstrzymać wzbierające się w oczach łzy.
Spojerzenie rdzeństwa skrzyżowały się. Ona jakby wiedziała. Coś się zmieniło w jej spojrzeniu, nabrało łagodniści.
-Hej -powiedziała cicho i uśmiechnęła półgębkiem.
Garfield westchnął.
-Hej.

Nowy Tytan ~ titans fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz