Prolog

875 14 2
                                    

Pov. Lilianna

Dojeżdżaliśmy już na lotnisko i właśnie w tym monecie przypomniałam sobie o bardzo istotnej rzeczy. O ile Paulowi zostawiłam list w którym choć trochę wyjaśniłam całą sytuację tak jego rodzice jaki i Lauren o niczym nie wiedzieli. Jego rodzice nadal byli w mieście wiec postanowiłam że najpierw pojadę do nich zeby z nimi porozmawiać.

-Stop. Musze jeszcze pożegnać się ze wsyztskimi. Pojedźmy do apartamentu rodziców Paula.

Dwa razy nie musiałam powtarzać bo samochod odrazu zawrócił i juz po pietnastu minutach byliśmy na miejscu. Poleciłam ojcu zeby został z dziećmi i ich popilnował. Podeszłam do drzwi i zadzwoniłam dzwonkiem. Prawie odrazu drzwi otworzyła mi Pani Wood. Kobieta po przywitaniu zaprosiła mnie do środka.

-Przyszlam tylko się pożegnać.

-Pożegnać? - Zapytała zdziwiona.

-Wyjezdzam do Los Angeles. Nie moge ociazac Paula tak wielkim obowiązkiem.

-Ale to wasze dzieci nie tylko twoje. On musi ponosi się do odpowiedzialności za nie.

-Wlasnie tutaj jest pewien problem. Dzieci nie są Paula.

-Zdradziłas go? - Zapytała widocznie zła.

-Nie to nie tak. To jest trochę bardziej skąplikowane. My poznaliśmy się gdy już bylam w ciąży. Paul o tym wiedział. Ustaliliśmy że powiemy Panstu ze to jego dzieci bo tak było poprostu łatwiej. Teraz przekonalam się jednak ze nie moge obarczać go takim obowiązkiem. Przepraszam Panią za nasze kłamstwa.

-Jejku. Nie pomyślałabym ze możecie cos takiego wymyślić. Ale nie ważne. Mój syn nadal nie pojawił się w domu?

-Niestety nie. Zostawilam dla niego list pieniądze i pierścionek zaręczynowy. W liście napisalam wszytsko i wyjaśniłam pewne kwestie ale.. nie powiedziałam gdzie wyjeżdżam i jelsi moglabym Pania prosić aby tez mu tego nie mówiła to byłabym wdzięczna.

-Nie ma sprawy kochanie. Jestes naorawde wspaniala kobieta i mam nadzieje ze będziesz w tym Los Angeles szczęśliwa.

-Dziekuje i przepraszam ale niestety nie mam czasu na dłuższą rozmowę, śpieszę się na samolot.

-Do widzenia.

Kobieta odprowadziła mnie do drzwi i jeszcze raz życzyła mi wsyztskiego dobrego. Powiedziala także żebym czasem wysylala zdjecia dzieciaczków bo mimo ze nie jest ich prawdziwa babcia to juz sie do nich emocjonalnie przywiązała. Wsiadlam do samochodu i stwierdzilam że teraz czas na znacznie gorszą rozmowę. Rozmowe z Lauren.

-Teraz czas na Lauren.

Kierowca tylko pokiwal glowa i tak jak w poprzednim przypadku odrazu udal się w stronę ktora mu wskazalam. Chwile później byliśmy juz pod domem mojej przyjaciółki. Zanim się obejrzałam stalam juz przed drzwiami wejściowymi jej mieszkania.  Z wstchnieniem nacisnęłam dzwonek do drzwi i czekałam na jakąś odpowiedź. Gdy tylko otworzyły się drzwi dziewczyna z piskiem się na mnie rzuciła.

Nasza rozmowa trwała jakieś pol godziny. Wytłumaczyłam wsyztsko dziewczynie i postanowiłam juz wracać. Lauren stwierdzila ze towarzystwo z Los Angeles za nami tęski wiec pewnie ucieszą się na mój przylot. W końcu opuściłam mieszkanie dziewczyny i po jakis dwuch kwadransach byliśmy na lotnisku. Lot mielismy na dwudziesta trzydzieci wiec bylo jeszcze jakieś czterdzieci minut do wylotu. Przeszliśmy przez wszytskie brami i po pol godzinie siedzieliśmy już w samolocie.

Ten lot niczym nie różniłby się od tego sprzed ponad pół roku gdyby nie to ze leci ze mną szostka dzieci i leciałam w inna strone.

Czas zacząć nowe życie, na starych śmieciach. Jupi! Eh wyczujcie ten sarkazm...

Zależy mi na wasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz