2. W tęczowej alejce śmierć nadchodzi z nieba

707 66 77
                                    


Zbliżała się ósma i Bane przechadzał się niespiesznie po swoim lofcie. Od ostatniej rozmowy z Alexandrem, podczas której zdążył umówić się z nim na randkę, nie miał z nim żadnego kontaktu. Nie wątpił, że propozycja Aleca wynikła jedynie z obecności publiki w postaci Roberta Lightwooda. I to właśnie kazało mu poddać w wątpliwość pojawienie się Nocnego Łowcy.

Tym bardziej się zdziwił, kiedy punktualnie o godzinie ósmej wieczorem rozbrzmiał dzwonek do jego drzwi.

Magnus z zaskoczeniem spojrzał na drewniany zegar ścienny. Powiódł raz jeszcze wzrokiem po mieszkaniu, upewniając się, że panuje w nim idealny porządek. Fuknął jeszcze na Prezesa Miau, który próbował dobrać się do jego jedwabnych poduszek i skierował się do drzwi.

– Jesteś... – powiedział Magnus, otwierając drzwi.

Na korytarzu stał Nocny Łowca we własnej osobie, ubrany w czarne dżinsy i skórzaną kurtkę. Ciemna plama na tle nocy. Jedynie jego jasna jak śnieg skóra się wyróżniała. Niebieskie oczy spojrzały na Magnusa nie zdradzając jakichkolwiek uczuć.

– Przecież się umówiliśmy – zauważył Alec, marszcząc przy tym brwi. Wyciągnął z kieszeni telefon i spojrzał na godzinę.

– Ale się nie spóźniłeś – odparł Bane, przyglądając mu się podejrzliwie. – Chyba jeszcze nigdy żadna moja randka nie zjawiła się na czas. A ta nawet nie jest prawdziwa...

Alec zarumienił się lekko i spojrzał w bok.

– Może i jest ustawiona... – przyznał powoli. – Ale... To chyba nie sprawia, że nie mogę pozostać sobą...?

Czarownik przyjrzał mu się z jeszcze większym zainteresowaniem. Sobą. Ale kim był ten Łowca?! W Instytucie emanował taką pewnością siebie i zadziornością, a teraz? Był zmieszany i uroczo nieśmiały, choć przy tym starał się robić dobrą minę do złej gry.

– Idziemy? – zapytał Alec, odzyskując prawidłową postawę. Wyprostował plecy, uniósł głowę i wrócił ten sam Łowca, który tak bezpardonowo wlazł na spotkanie przywódców Podziemia.

– Dokąd...? – zdziwił się Bane.

– No na... ugh! Po prostu chodź! – zirytował się Lightwood i odwrócił tyłem do Magnusa. Podziemny nie zareagował, póki Alec nie stanął na półpiętrze i nie spojrzał na niego z dołu. – Czemu nie idziesz...?

Magnus uniósł dłoń, jakby chciał wskazać na coś ponad nimi i zawahał się nad odpowiedzią. Łowca okazał się być zmienny jak... jak ocean nad pałacem Posejdona. W jednej chwili czerwienił się na twarzy jak dojrzałe pomidorki, a w następnej patrzył na niego z tymi iskrami w oczach, niezadowolony, że Bane nie robi tego czego się po nim oczekuje.

– Już idę – zakomunikował Magnus i przywołał za pomocą magii granatowy płaszcz. Zaciągnął go sobie na barki i ruszył w ślad za Aleciem.

Wyszli z budynku idąc równo obok siebie w milczeniu.

– Mógłbym nam wyczarować portal – zaproponował Magnus, kiedy cisza zaczęła mu ciążyć. – Wystarczy, że powiesz mi dokąd idziemy – dodał. Bane nie przepadał za niespodziankami... Dużo pewniej czuł się, gdy wiedział po czym stąpa. Wiele dekad na tym świecie nauczyło go, że do wszystkiego należy podchodzić z rezerwą.

– Magia portali jest niebezpieczna, jeśli się nie zna miejsca, do którego się chce udać – oznajmił Alec tonem, jakby wcale nie mówił do doświadczonego czarownika, a małego dziecka. – I obawiam się, że dotąd, dokąd chcę nas zabrać, twoja magia mogłaby się okazać... zgubna.

ZemstaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz