Rozdział 1

2.1K 194 112
                                    

Trzynaście lat później

Jej tata często mówił, że w Międzyświecie wszystko jest prostsze.

Jeszcze przed wypadkiem wiele razy powtarzał tę frazę i Freya właściwie nie wiedziała, czy przekonywał ją, czy może chciał przekonać samego siebie. Bo prawda była taka, że nie musiał jej długo tłumaczyć swojego punktu widzenia, Freya nie znała innego życia niż to tutaj. Urodziła się i wychowała w Melifey, małej wiosce leżącej niemal w samym centrum Międzyświata. Zewsząd otaczały ją ogromne połacie pól, lasów i prowadziła tu jedynie jedna, wąska ścieżka, którą przecinał niemal każdy podróżny, jaki zawitał do kraju. Freya znała tylko Międzyświat, ale nasłuchała się bardzo wiele o czterech królestwach, które go otaczały. I zupełnie jej do nich nie ciągnęło, bo Międzyświat oznaczał trudne, ale stabilne życie, natomiast królestwa niebezpieczeństwo, dziwne prawa i słabszą magię.

Wiedziała więcej, niż którykolwiek mieszkaniec Melifey, bo dziadek nauczył ją chyba wszystkiego o czterech królestwach, o ich obyczajach, językach, mieszkańcach... Zanim odszedł pięć lat temu, miała za sobą już dziesięć lat jego nauk i zdawała sobie sprawę z tego, że miała ogromne szczęście. Przekazywał jej swoją wiedzę tak dokładnie, bo miał nadzieję, że kiedyś jej się ona przyda. Że wyrwie się z Międzyświata i jak on będzie podbijać cztery królestwa. Tyle że wtedy jeszcze nie miał pojęcia o tym, jak ponuro malowała się jej przyszłość. No i nie wiedział też, że jestem pieprzonym tchórzem, myślała Freya.

Wzięła koszyk z praniem i skierowała się na wzgórze, gdzie jej ojciec kilka lat temu postawił drewniane słupki ze sznurkami do suszenia ubrań. Gdy dziadek wprowadzał się tutaj wiele lat temu, przywiózł ze sobą z Figasji wiele sprzętów, między innymi suszarkę na pranie, ale niestety, jak większość sprzętów elektrycznych, magia Międzyświata ją pożarła, więc Freya musiała radzić sobie tradycyjnymi sposobami. I to cholernie ją wkurzało.

Gdy wspięła się na wzgórze, które znajdowało się zaraz na tyłach domu, spojrzała w stronę wioski majaczącej w oddali. Melifey było położone między pięcioma wzniesieniami, a Freya stała na jednym z tych położonych dalej, kilkadziesiąt metrów od miejscowości. Wzniesienia nie były wysokie, jej dziadek twierdził, że nie umywały się nawet do prawdziwych gór, na jakie wspinał się choćby w Olorcie czy nawet tutaj, za Wodną Pustynią. Mogły być jakimś odrostkami, jak twierdził, ale dla Frei pagórki były wystarczające. A zwłaszcza ten obok domu, który pozwalał jej obserwować okolicę oraz dużą część wioski. Chociaż za plecami miała tylko ogromny ciągnący się przez wiele kilometrów na zachód las, to oprócz tego zawsze widziała, jeśli do domu zbliżał się jakiś człowiek albo zwierzę, a to było bardzo ważne w tak niespokojnych czasach. Zwłaszcza, że musiała chronić ojca i siostrę, więc czasami nawet w nocy wychodziła na wzgórze obserwować okolicę. Ufała swojemu kamiennemu zaklęciu, które otaczało mocną barierą cały dom i nie wpuszczało tutaj intruzów, ale mimo wszystko obawiała się ataku i nie potrafiła zasnąć, dopóki nie upewniła się, że okolica jest pusta. W końcu ostatnio w Ritto i Solfer, dwóch wioskach, znajdujących się o dzień drogi od Melifey, grasowała jakaś dziwna bestia, porywająca istoty czy atakująca podróżnych.

Od razu, gdy o tym sobie przypomniała, poczuła na karku czyjeś spojrzenie. Starała się sobie wytłumaczyć, że to tylko sugestia, że nie powinna poddawać się bardziej swojej paranoi, ale niestety, nic nie działało. Obróciła się, omiotła czujnym spojrzeniem las za plecami, a później spojrzała w kierunku ścieżki, która prowadziła między łąkami i przez sam środek innego pagórka od wioski do jej niewielkiego domku. Nie było oczywiście nikogo, więc jej serce trochę się uspokoiło i powoli wracało do normalnego rytmu.

Dostrzegła jednak, że w wiosce kręciło się sporo osób. Chociaż Melifey liczyło zaledwie kilkuset mieszkańców, było tu zawsze gwarno i ruchliwie. Dlatego teraz też odetchnęła już całkowicie i wróciła do wieszania koszuli taty na sznurku. Jeśli ludzie spacerowali po targu, nie było się czego obawiać. Melifey było bardzo niegościnne i nienawidziło obcych, więc gdy tylko ci się pojawiali, mieszkańcy rzucali te nieprzyjemne spojrzenia albo po prostu milkli i ignorowali przybysza. Było już kilkunastu takich, którzy zasłużyli sobie na zaufanie Melifejczyków, ale nadal większość obcych była tu przyjmowana źle. To prosta zasada – jeśli byłaś obca, nie istniałaś. Jeśli chciałaś zasłużyć na dostrzeżenie, musiałaś naprawdę ciężko pracować i to latami. Freya westchnęła. Ale czasami nawet to nie wystarczało, bo jedna sekunda mogła zaważyć na całym życiu i skreślić wszystkie poprzednie dobre uczynki.

Międzyświat. Więzy magii ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz