Musieli zrobić postój już po kilku godzinach jazdy, bo upał był nieznośny. Mimo że przez otaczające ich drzewa słońce nie przebijało się za bardzo, panowały skwar i duchota, więc nikt z grupy nie był w stanie usiedzieć w siodle. Freya otarła krople potu z czoła, przywiązała Rida do ogromnego drzewa, które zapewniało mu cień, a później opadła na miękką trawę. Ziemia też była nagrzana, zatem nie dało jej to wiele, zaczęła więc wachlować się dłonią. Chociaż na taką okropną pogodę zanosiło się od dawna, nie sądzili, że w lesie będzie tak źle. A to był dopiero pierwszy dzień. Mieli nadzieję, że obcy z Tori i Ervinem nie zdążył uciec już do samego wielkiego dębu, ale ostatecznie przyjęli takie założenie. W końcu napastnik poruszał się tak piekielnie szybko.
– Nie dotrzemy już dzisiaj do Solfer – mruknęła do Xaviera, gdy ten przysiadł obok niej i podał jej butelkę z wodą.
Mężczyzna się skrzywił.
– Wiem. To chyba jednak nie był dobry pomysł, żeby Finola wysłała tak wielu ludzi. Wloką się i nas spowalniają.
Freya także już o tym myślała, ale nie mówiła głośno. Zerknęła na Brullio, najstarszego syna Finoli, który podobno dowodził ich wyprawą. Mężczyzna był po czterdziestce, miał czarne włosy założone za uszami i ciemnawą karnację. W pierwszej chwili nikt nie powiedziałby, że jest spokrewniony z przywódczynią Melifey. Górował wzrostem nad resztą strażników, których razem była szóstka. Frei nie podobało się, że prowadzi tak dużą grupę też z tego powodu, że na wyspie bywało różnie, a im więcej osób, tym szybciej można było obudzić czające się tam stwory. Finola zapewniała, że przecież wioskowi strażnicy potrafią zachowywać się cicho i także znają przecież w pewnym stopniu niebezpieczeństwa wyspy, ale to jakoś nie przekonało dziewczyny.
Poza tym denerwowało ją to, że za każdym razem któryś z nich kwestionował jej słowa, gdy wskazywała kierunek. Niechęć do niej aż od nich biła i chyba to najbardziej ją irytowało. Zazwyczaj w takich wyprawach prowadziła obcych, którzy jednak byli do niej nastawieni neutralnie lub wręcz przyjaźnie, dlatego czuła się dość swobodnie, w końcu to ona ustalała reguły. A teraz... teraz była przez cały czas spięta, bo miała wrażenie że strażnicy co chwila łypią wrogo to na nią, to na Figasyjczyków, których jak widać też jednak już nie akceptowali. Nie po tym, co się stało. Atmosfera przez to nie była najlepsza, ale Brullio próbował rozładowywać napięcie podczas postojów. Nie żeby on sam ufał Frei lub obcym, ale wiedział, że takie nastroje nie sprzyjają wspólnej sprawie.
– Ale bez nich sobie nie poradzimy – mruknęła w końcu Freya.
Xavier prychnął tak cicho, że przez chwilę dziewczyna nie była pewna, czy się nie przesłyszała. Zerknęła na niego kątem oka i wreszcie z niemałą satysfakcją dostrzegła, że wygląda na równie zmęczonego co ona. Już zaczęła podejrzewać, że jest jakimś robotem, którego sprowadzono z Figasji, bo niemożliwe było, by dysponował tak wielkimi pokładami mocy i siły, i zupełnie nie pokazywał oznak zmęczenia czy wypalenia magicznego. Jak widać jednak Xavier miał swoje granice, a ostatnie wydarzenia sprawiały, że wreszcie je pokazywał.
– Co cię tak rozbawiło? – zapytał Xavier.
Dopiero wtedy Freya zdała sobie sprawę, że się uśmiechała.
– Mnie? Och, nic. Po prostu wreszcie widać po tobie, że nie jesteś aż taki strasznie silny i nie do zdarcia, a to dość pokrzepiające.
Mężczyzna zaczął się cicho śmiać.
– Tak? Pokrzepia cię to, że jedziemy, by pokonać jakiegoś wielce potężnego szaleńca, a moje siły są na wyczerpaniu?
– No, gdy tak to przedstawiasz to niezbyt...
CZYTASZ
Międzyświat. Więzy magii ✔️
FantasyNa styku czterech światów. Gdy Freya była mała, dowiedziała się, że istnieje coś poza jej małym domkiem przy lesie. Wielu podróżnych przecinających szlaki obok domu podpowiadało, że na świat składa się więcej, niż tylko trzy wioski w pobliżu jej cha...