Rozdział 21

1.3K 167 134
                                    

No to co, powoli kończymy zabawę
🙈🥰
~~~

Freya dotarła do wioski trzy dni później, chociaż gnała Rida, jakby goniło ich piekło. Melifejczycy trzymali się kawałek za nią, żaden z nich nie odważył się podjeżdżać bliżej, jedynie w nocy, gdy rzucała osłony, by nie rozdzieliło ich grupy, podchodzili, ale i tak nie odzywali się do niej ani słowem. I to było dobre, Freya nie była w nastroju na żadne rozmowy. Była wściekła, zraniona i czuła, że wystarczyłoby jedno słowo, żeby rzuciła się na kogoś z pazurami.

Ale nie musiała czekać długo, bo gdy tylko wyłoniła się z lasu, od razu dostrzegła coś, co zmroziło jej krew w żyłach.

Wioska płonęła.

Słupy ognia wspinały się po dwóch granicznych budynkach, rozrosły się tak bardzo, że zajęły też stojącą nieopodal szkołę, mimo wysiłków mieszkańców, którzy uwijali się błyskawicznie, by zapanować nad żywiołem.

Freya słyszała ich okrzyki, widziała rannych, nie tylko tych w ostatnim ataku, po którym Melifey jeszcze się nie podniosło, ale nowych. Widziała przerażone i wykończone spojrzenia, które rzucali w kierunku bariery.  Przy niej stała kolejna grupa bestii oraz trzy osoby, które najwyraźniej próbowały przebić się przez osłonę. A sądząc po wyczerpaniu mieszkańców i leżących dokoła kilkudziesięciu ciałach bestii oraz ludzi, obcy byli tutaj już długi czas, walka trwała od kilku dni.

Ogromne pazury arrittu ryły o niewidzialną tarczę, a trójka mężczyzn unosiła dłonie, przelewając swoją magię w tamtym kierunku, by im pomóc. Wojownicy z wioski, którzy jeszcze trzymali się na nogach, starali się ich ustrzelić z kusz, ale Magowie byli otoczeni tarczą, która w przeciwieństwie do tej wioskowej, nie przepuszczała żadnych przedmiotów. Byli nietykalni, za to Melifejczycy walczyli z pożarem, bo obcy musieli użyć czegoś do podpalenia budynków, co spokojnie dostało się do wioski i nie zostało zatrzymane przez barierę ochronną.

Przez kilka uderzeń serca Freya była przerażona. Przez kilka chwil odezwała się w niej mała, wystraszona dziewczynka, która chowała się za ojcem, gdy Melifejczycy przyszli, by kazać im opuścić to miejsce. I ta mała dziewczynka chciała, by wioska spłonęła do cna za wszystko, co w niej wycierpiała. Za każdą obelgę, złe spojrzenie, za to, jak traktowali jej siostrę i jak nie dawali normalnie żyć.

Ale później Freya wyprostowała się w siodle, jej oczy ponownie zalała biel mocy. Nie była już małą wystraszoną dziewczynką i nigdy więcej nie pozwoli, by działo się to, co do tej pory. Nie pozwoli Phemie cierpieć ani nikomu się na nich wyżywwać tylko dlatego, że urodziła się tym, kim się urodziła. Poza tym nie wszyscy w Melifey byli tacy sami. Niektórzy bali się wyrazić inne zdanie niż większość, bo nie chcieli też zostać napiętnowani, ale rodzina Loi, kilku innych znajomych jej siostry czy starsi mieszkańcy, którzy przyjaźnili się z jej babką i dziadkiem pozostawało życzliwymi. Nie zasługiwali na śmierć.

No i najważniejsze – w tej cholernej wiosce byli Phemie oraz ojciec. Nawet ten wredny kot. Dlatego Raesii odwróciła się przez ramię i spojrzała na grupę wojowników z Melifey, którzy byli jeszcze spory kawałek za nią, bo trzymali się nieco z tyłu, chyba bojąc się jeszcze bardziej tej nowej Frei. Dziewczyna nie zamierzała ich poganiać.

Wzięła głęboki wdech, przywołała jeszcze więcej swojej elektrycznej mocy, a później ruszyła galopem w kierunku wioski. Czuła, jak jej magia kumuluje się wokół i ciągnie za nią niczym welon utkany z błyskawic. I była w tej chwili tak lekka, tak wolna, jak nigdy wcześniej.

W końcu zeskoczyła z Rida, który od razu odbiegł, jakby wyczuwając, że powinien to zrobić, a ona stanęła kilkanaście kroków od nieznajomych i bestii. Te drugie nie zwróciły uwagi na to, że ktoś się pojawił, obcy za to spojrzeli przez ramię zaniepokojeni tętetnem końskich kopyt.

Międzyświat. Więzy magii ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz