IV

553 43 34
                                    


- Gon - zaczął spokojnie, ale pewnie. - Kocham Cię - wyznał, patrząc na mokrą jezdnię, od której odbijały się spadające krople deszczu.
Z wielkiego balonu przepełnionego emocjami momentalnie zaczęło uciekać powietrze. Czuł się niesamowicie lekko.

Brązowooki lekko zdziwiony spojrzał na niego zza ramienia. Jego usta było lekko rozchylone, ale milczał.
Odwrócił się i podszedł bliżej, stając przed nim. Posłał Killui najpiękniejszy uśmiech, jaki ten kiedykolwiek widział. Uśmiech tak jasny, że mógłby rozświetlić najczarniejszą noc. Taki, który chciał oglądać codziennie, bez przerwy. Uśmiech, którym zauroczył go już pierwszego dnia szkoły.

Hej, do której chodzisz klasy? Ja też! Jestem Gon, a ty?

Gon... To ty jesteś moim światłem.

- Co tak nagle wzięło cię za takie wyznania? - zaczął uśmiechając się delikatnie. - To do ciebie niepodobne, Killua - wciąż intensywnie się w niego wpatrywał. Jasnowłosy nie był jednak w stanie podnieść wzroku. - Ja ciebie też, w końcu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, prawda? I zawsze nimi będziemy! - dodał, ciągle się uśmiechając.

Zabolało. Ale na jaką reakcję liczył?

Szczere, dobre i piękne - tak można było opisać słowa Freecss'a; i jego samego również.
Zoldyck nigdy nie widział kogoś o tak pięknym, nieskazitelnym sercu. Bezinteresownego, szczerego, empatycznego i pomocnego, który przekładał dobro innych ponad swoje własne.

Widząc na co dzień obojętne twarze członków własnej rodziny, widok roześmianego oblicza Gona był dla niego czymś niemalże niezwykłym.

Bezgrzeszny. Czystszy niż biel i jaśniejszy niż słońce. Promieniował pozytywną energią i roztaczał ją wokół siebie, dzieląc się nią z innymi.

Jak anioł - przepełniony dobrem, z radosnym usposobieniem, ciekawy świata. Taki niewinny, nieskalany złem tego świata. Tak bardzo kontrastujący z nim samym. Gdzieś w środku czuł, że musi go przed tym złem chronić. Ale jak, skoro to właśnie on był tym złym?

Gon był światłem, on ciemnością.
On dniem, on nocą.
On radością, on smutkiem.
Gon potrafił budować, Killua tylko i wyłącznie niszczyć.

- Tak... - wyszeptał.
Na zawsze? Czy on zdawał sobie sprawę z tego, że to zwyczajnie niemożliwe? Nie miał serca mu tego mówić. - Na zawsze. Będę przy tobie. Zawsze. Nie zdradzę Cię. Nigdy - w nagłym przypływie pewności siebie, obietnica została wypowiedziana.
Chciał przyrzec to chłopakowi, czy samemu sobie? Pokazać rodzinie, że się mylą? Wmówić sobie, że jest dobrym człowiekiem?
Jest przecież mordercą. Tacy nie potrzebują przyjaciół.

Stali teraz naprzeciwko siebie.
Wyższy wyciągnął w jego kierunku zaciśniętą dłoń. - Obiecaj - wyprostował najmniejszy palec. Czekoladowe tęczówki wyczekująco wpatrywały się w turkusowe. Tańczył w nich strach i niepewność.

- Obiecuję - złączył ich palce, czując niewyobrażalny gorąc. Było to dla niego niemalże bolesne.
Czy to dlatego, że kłamał? Składał obietnicę, której nie był w stanie dotrzymać? Obietnicę, którą już wiele razy złamał, patrząc na przyjaciela w niedopuszczalny sposób.

Brudny kłamca.

🎓🎓🎓

Po odbyciu wczorajszej kary był bardzo obolały. Jeszcze świeże siniaki oraz rozcięcia piekły go, dając o sobie znać przy każdym kroku.
Mimo wszystko, nie żałował. Nie żałował żadnej chwili spędzonej z Gonem. Nawet, jeśli ich spotkania miały mieć dla niego takie, a nie inne konsekwencje, dalej będzie w to brnąć.
Dla niego byłby w stanie znieść cierpienia nawet milion razy gorsze.

Nieświadomy |¦hunter x hunter¦| ☑ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz