XVIII

319 33 8
                                    


Lokal był oświetlony zaledwie kilkoma lampami, emitującymi delikatne światło, co sprawiało, iż w restauracji panował półmrok. Goście wsłuchiwali się w cichą, nastrojową melodię, wygraną na żywo przez jednego z pracowników restauracji na ogromnym fortepianie. To wszystko nadawało miejscu nieco tajemniczej aury.

Po kilku wypitych lampkach czerwonego wina i zjedzeniu posiłku, za który oczywiście musiał zapłacić Hisoka (w końcu to on zaprosił Zoldycka) siedzieli w milczeniu, wyglądając za okno i obserwując z góry oświetlone o tej porze miasto. Ulice były praktycznie puste. Nic dziwnego, w końcu dochodziła już północ. Ludzkie sylwetki, pojawiające się raz na jakiś czas rzucały długie cienie, równie czarne, co płaszcze ich właścicieli.

Morow spojrzał na towarzysza. Drobna, lecz kosztowna, srebrna biżuteria nieznacznie połyskiwała w sztucznym świetle. Sam Illumi zerkał na swoje paznokcie, krótko i równo ścięte, jakby zupełnie ignorując jego obecność.
Wrócił do spokojnego obserwowania panoramy miasta.

Gdy na horyzoncie zauważył pierwsze fajerwerki, na jego usta wkradł się delikatny uśmiech. — Nie ważne ile żyję, ten widok zawsze robi wrażenie — mówiąc to, przerwał już stosunkowo długo trwającą między nimi ciszę.

Czarnowłosy ze zrozumieniem kiwnął głową.

Nie minęła chwila, gdy stary, wahadłowy zegar stojący przy ścianie wydał charakterystyczny dźwięk, jak zawsze o godzinie dwunastej oraz zerowej, a w niebo wystrzeliły dziesiątki neonów.

Wyraz twarzy Illumiego pozostał niewzruszony. W jego oczach, ciemniejszych nawet od najgłębszej czeluści piekieł dostrzegł kolorowe światełka, a zaraz później swoje odbicie. Kąciki jego ust natychmiastowo powędrowały w górę.

Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, w nagłym przypływie ekscytacji pochylił się do przodu i stanowczo chwycił Illumiego za brodę, bezczelnie kradnąc mu tym samym soczystego całusa.

Choć usta czarnowłosego odkleiły się od tych jego równie szybko jak do nich przylgnęły, a na policzku czuł piekący ból, nie żałował. Ba, wręcz chciał więcej! Nawet, jeśli za każdy pocałunek musiałby przypłacić uderzeniem w twarz.

Illumi otarł usta wierzchem dłoni, jak czasem robiło dziecko, gdy dostało niechcianego buziaka od któregoś z członków rodziny. To było... Urocze. Illumi był niezwykle uroczy w ten swój dziwaczny sposób. — Nigdy więcej tego nie rób. To obrzydliwe — skomentował.

Rudowłosy nie odpowiedział. Po co miał mu przytakiwać i bezczelnie kłamać? I tak zrobi to wtedy, gdy tylko będzie miał na to ochotę. Ah! Jak ta oziębłość i niedostępność go nakręcała!

Jego Lulu! Jak to cudownie brzmiało! Każdego dnia chciał mieć go bliżej, na całkowitą wyłączność, mimo że wiedział, iż Illumi w żadnym wypadku mu na to nie pozwoli. W końcu nade wszystko cenił sobie wolność i niezależność. Ale on się nie podda. Nigdy. Nawet, jeśli będzie musiał czekać wieczność, zdobędzie go. Za wszelką cenę, bo tak sobie postanowił. Dopiero wtedy będzie w pełni usatysfakcjonowany.


🎓🎓🎓

Chłopcy umówili się, że spędzą razem sylwestra. Killua był w domu Gona już o osiemnastej. Po części dlatego, że nie miał co robić, a siedzenie w domu, pod nadzorem rodziców nie uśmiechało się do niego, a po części dlatego, by spędzić z przyjacielem jak najwięcej czasu razem.

Nieświadomy |¦hunter x hunter¦| ☑ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz