Allen
Początek kwietnia oznaczał dla mnie tylko jedno. Czas wybrać się do parku. Każdą wiosnę zaczynałem od właśnie tego nie wielkiego przyzwyczajenia.
Nawet nie pamiętam od kiedy zacząłem chodzić właśnie tam. Może miało to związek z panującą w tym miejscu ciszą? Może chodziło o kontakt z naturą, po całym dniu spędzonym w czterech ścianach? Jedno było pewne. Ja i park tworzyliśmy nieustępliwą jedność. A przynajmniej tak mi się wtedy zdawało...
Trawa dopiero co wznosząca się po ustępującym mrozie była soczyście zielona. Na nadmorskim parku rosły tylko płaczące wierzby, które w połączeniu z drobnymi krzewami oraz żwirowymi alejkami tworzyło bajkowy klimat. Co kilka dni pokrywała go mgła dając jeszcze większe wrażenie odrealnienia.
Rankami wiał lekki wiatr, a park był pusty. Większość mieszkańców jeszcze spała dzięki czemu raz na jakiś czas mogłem sobie wyobrazić, że ten bajkowy świat należy tylko do mnie. Idealny dla kogoś takiego jak ja. Idealnie nie pasujacy do otoczenia wokół niego...
Odpływałem wtedy w inny wymiar pozbawiony ograniczeń i norm społecznych narzucanych z góry przez ludzi, którzy tak naprawdę mnie nie znali. Wiedzieli o mnie tyle na ile im pozwoliłem. Nikt nie znał prawdziwej wersji mojego oblicza. Bo gdy sądzisz, że kogoś znasz, to nie zawsze tak jest. Oblicze człowieka zawsze miało dwie strony. Jedną dla świata, a drugą dla nas samych. Pierwsza by widzieli w nas dobro, a druga by pogodzić się z gorzką prawdą o tym, że każdy posiada w sobie zarówno tyle samo dobra co i zła, a tylko od nas samych zależy którą z nich pozwolimy im widzieć. Nawet gdyby się domyślali to nie natrafili by na prawdę. Nie zahaczyli by o jej kant. Człowiek był po prostu zbyt skomplikowany.
Jednak coś mi się udało. Pomimo całego wyobcowania i wewnętrznego przekonania o tym, iż nie potrzebuję nikogo by być szczęśliwym i spełnionym, posiadałem swego przyjaciela. Jedyną istotę, która była przy mnie aż do dziś i wciąż pozostanie. Tylko on mnie akceptował ze wszystkimi moimi dziwactwami i nieadekwatnym poczuciem humoru. Był ogromnym wsparciem. Pewnie gdyby nie on to skończył bym tak jak mój ojciec...
Siedząc na ławce czytałem kolejny rozdział książki gdy poczułem na sobie czyjś wzrok. Przewiercał mnie na wskroś. Uniosłem wzrok i ujrzałem jego zmierzającego w moją stronę. Uśmiechał się delikatnie wpatrzony w moją sylwetkę pochyloną nad treścią książki. Zamknąłem ją zostawiając zakładkę w miejscu, w którym zakończyłem czytanie. Później wrócę do tego rozdziału.
Szedł powoli, bez zbędnego pośpiechu. Po chwili usiadł obok po raz kolejny przyglądając się tytułowi mojej lektury.
- Czemu siedzisz tu tak sam?- spytał z nienacka.
- Już nie. Przecież jesteś obok. Dawno wstałeś?- spytałem od niechcenia.
- Zaraz po tym jak wyszedłeś... Wiedziałem, że tu Cię znajdę.
- Skąd ta pewność?
- Przychodzisz do parku tylko wtedy gdy chcesz pobyć samemu. Zawsze rano i tylko wiosną... Przyzwyczaiłem się do twego wymykania z domu już dawno.
Zadziwił mnie swoim spostrzeżeniem. Nie wiedziałem, że był aż tak spostrzegawczy. Powinienem się do tego przyzwyczaić. Zbyt wiele czasu mi poświęcał by być ślepym. Jednak przez te wszystkie lata milczał pozwalając mi wierzyć, że niczego nie pojmuję. Zanim odpowiedziałem musiałem się zastanowić nim powiem coś co nie wzbudzi jego podejrzeń ani mojego zaufania wobec niego.
- Trawa jest tak samo zielona jak wtedy gdy miałem tylko szesnaście lat, a Ty pracowałeś w sklepie z jogurtami... Miałeś na sobie morską koszulę. Myślałem, że poznam tam kogoś nowego, a to byłeś Ty...
- Tak ja też to pamiętam. Coś się stało, że tak szybko zmieniłeś temat?
- Nie, nic.
Zapadła między nami krępującą cisza.
- Czas to ciekawe zjawisko.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Nie dał mi żadnych wskazówek, znaków. Niczego nie dostrzegłem... Między nami zawsze była jakaś niewidzialna nić łącząca nasze ścieżki.
- Ale czy to nie piękne myśleć, że ta nić pozwoliła nam się wtedy spotkać? Połączyła mnie z Tobą...
Odparł przesuwając się znaczenie bliżej niż powinien. Teraz wbijał się swoim barkiem w mój. W porównaniu do chłodu poranka ciepło chłopaka rozluźniało. Było przyjemne.
Zła była krew gdy po raz pierwszy go opuszczałem, ale wtedy nie miałem innego wyjścia. To był mój pierwszy lot do Los Angeles i nie mogłem z nim polecieć. Miałem tam się zjawić tylko po to by odebrać spadek. Jedyną rzecz dla której mogłem podziękować swemu ojcu, bo za nic innego nie byłem w stanie...
Gubiłem się tam bez niego. Byłem jak mysz wpuszczona do labiryntu, w którym miała odnaleźć swoją drogę ku upragnionej wolności. I chyba ta niemądra mysz odnalazła swoją drogę, a raczej swoją nagrodę. Prawdziwego przyjaciela.
Pierwsze co zrobiłem po powrocie to spotkałem się z nim. Nie miałem nikogo więcej...
- Chyba masz rację.- odpowiedziałem mu po dłuższej chwili.- Pamiętasz jak wróciłem z mojego wyjazdu? Spotkałem się z Tobą...
- Tak. Pamiętam.- przyznał gdy przypomniał sobie o tej chwili.- Bawiła Cię ta kelnerka. Próbowała mnie poderwać. Była tam za każdym razem gdy spotykaliśmy się na lunch.
- A Ty jej grzecznie odmawiałeś. Powiedziałeś wtedy nawet, że mieszkasz nad jeziorem w środku lasu tylko po to by się od ciebie odczepiła. Naprawdę byłeś kiepskim kłamcą. Allen.
- Od tamtego czasu dużo się nauczyłem. Teraz oszukuję tylko po to to by mieć to czego pragnę. To za co warto jest złgać...
- Czyli co?- byłem ciekawy tego czego nigdy mi nie mówił.
- Czas który ze sobą spędziliśmy był mistyczny, jakby nigdy nie mógł być dość realny, by powiedzieć to, że... Czy to nie piękne, że połączyła nas jakaś niewidzialna więź?
Chyba próbował naprowadzić mnie na jakaś wskazówkę, znak bym uwierzył w coś w co nie powinienem wierzyć. Dawał mi znak, którego nie pojmowałem. A raczej nie chciałem pojąć. To co czaiło się na krawędzi mego serca nie mogło być prawdziwe. Zbyt głupio było myśleć, że łączy nas coś innego niż tylko przyjaźń i przywiązanie.
Niewidzialna nić, niewidzialne supły stawały się coraz bardziej wyraźne i stabilniejsze. Umacniały się każdego dnia spędzonego wraz z nim. Coraz trudniej było mi odgradzać się od własnych uczyć. Zabawne, że do niektórych ludzi przywiązuje nas nić Ariadny i nie możemy z tym nic zrobić. Nic poza zaakceptowaniem tego co się dzieje...
- Ze wszystkich objęć trafiłem w Twoje. Nałożyłeś łańcuch na wszystkie moje demony z przeszłości, zamykając je w więzieniu przeszłości. Dziękuję...
- I tylko jedna złota myśl przywiązała mnie do Ciebie.- objął mnie ramieniem.
- Dzięki Tobie zmieniłem się na lepsze. Podróż była piekłem, ale zaprowadziła mnie do nieba i teraz wszystko jest w porządku. Zawdzięczam Ci to wszystko co mam. Gdyby nie Ty to już dawno stałbym się najgorszą wersją siebie...
- Boisz się być sam Will? Bo ja boję się zostawić Cię samego...
- To piękne marzenie... Mieć kogoś związanego ze sobą nierozerwalną nicią...
- To nie marzenie Will, to rzeczywistość.
Uśmiechnął się do mnie czule, mocniej do siebie przyciągając. Nie mogłem dłużej się opierać jego wsparciu. Mimo, że nie zasługiwałem na kogoś tak dobrego jak on chciałem by wciąż był. Chciałem wierzyć, że już wszystko będzie dobrze. Póki będzie przy mnie nic nie będzie w stanie nas poróżnić. Nic nie przerwie tej pięknej nici, która połączyła nas już w dzieciństwie. Nasze uczucie będzie trwać zawsze i wiecznie. Wszystko będzie dobrze.
Dobrze, że mnie uratował. Dobrze, że mnie chciał takiego jakim jestem. Bez niego nic nie miałoby sensu...
***
rozdział bxbPs. Lubię szczęśliwe zakończenia 😇
CZYTASZ
folklore ~ stories (inspired by the album)
Fanfiction"Or hide in the closet... and just like a folk song... Co się stanie gdy pewien album wpłynie zbyt mocno na czyjąś wyobraźnię? Powstanie coś co nie było planowane... Inez uczy się godzić z rzeczywistością, która ją otacza. Betty wie co wywoła każd...