Rozdział 24.

3.8K 296 35
                                    


Jared

Z moich ust wyrwało się głośne przekleństwo. Zacząłem tłuc pięściami w drzwi, domagając się, by ktoś je otworzył. Nie doczekałem się jednak odzewu, więc pobiegłem na tył domu, by poszukać innego wejścia. Serce tłukło mi się w piersi. Emocje nie były teraz wskazane. Musiałem w pełni skupić się na zadaniu. Niech to szlag! Właśnie dlatego nie powinienem się angażować. Spieprzyłem sprawę. To przeze mnie Alexa była teraz w tej pieprzonej furgonetce. Powinienem pilnować jej tyłka, a nie pozwalać, by dochodziło między nami do spięć z powodu cholernych uczuć, na które sobie pozwoliliśmy.

Zajęło mi chwilę, nim znalazłem drugie wejście. Jak się okazało, do ogrodu prowadziły przeszklone drzwi tarasowe. Podbiegłem do nich, boleśnie świadom upływającego czasu. Liczyła się każda minuta, a ja właśnie przegrywałem tę nierówną walkę. Dopadłem do wejścia, ale ono również było zamknięte. Miałem już szukać dalej, jednak w tym momencie za drzwiami dostrzegłem jakiś ruch. To mąż Madison przechodził akurat korytarzem. Uderzyłem otwarta dłonią w szklaną taflę. William zerknął na mnie, a ja wskazałem na drzwi, dając mu do zrozumienia, że muszę pilnie dostać się do środka. Zdębiałem, gdy na twarzy mężczyzny pojawił się kpiarski uśmieszek. Douglas uniósł dłoń, w której trzymał szklankę z drinkiem i, nie spuszczając ze mnie wzroku, wzniósł toast, po czym upił łyk zawartości.

Przez moment po prostu stałem w bezruchu, gapiąc się na niego i próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Gdy w końcu się ocknąłem, dotarło to do mnie z całą mocą. Wiedziałem, że nie otrzymam od niego pomocy. Ten skurwiel miał prawdopodobnie coś wspólnego ze zniknięciem Lexi.

Zacisnąłem zęby. Jak mogłem być tak cholernie ślepy?

Nie zastanawiając się zbyt długo, podjąłem konieczną decyzję. Wyciągnąłem zza paska broń i strzeliłem w zamek. Następnie pchnąłem drzwi i wparowałem do środka. William Douglas cofnął się pod ścianę, wpatrując we mnie rozszerzonymi ze strachu oczami. Szklanka z brzdękiem wylądowała na podłodze, rozsypując na niej fragmenty szkła. Huk wystrzału zaalarmował już towarzystwo siedzące w salonie. Uświadomił mi to odgłos pospiesznych kroków dobiegający zza rogu korytarza.

– Gdzie ją zabrali? – wycedziłem, dopadając do Williama i celując mu prosto między oczy. Wolną dłoń zacisnąłem na materiale jego koszuli, pociągając go w swoją stronę. Widziałem, jak jego grdyka porusza się, gdy nerwowo przełykał ślinę. – Mów, albo wpakuję ci kulkę.

Moja mina musiała uświadomić mu, że nie żartuję.

– Opuszczony budynek przy kopalni White Hill – wychrypiał słabo.

Tyle mi wystarczyło. Odepchnąłem go, po czym zaserwowałem mu mocny cios w szczękę, aż osunął się po ścianie. Miałem ochotę zabić go za to, że brał udział w uprowadzeniu Lexi. Powstrzymywała mnie przed tym jedynie myśl o konsekwencjach. Musiałem zdać się na policję, którą zamierzałem wezwać, gdy będę już w samochodzie.

Pobiegłem do salonu, by odzyskać kluczyki. Zanim dotarłem do zakrętu, wyłoniła się zza niego pobladła Madison.

– Co tu...? – spojrzała na mnie, wciąż trzymającego broń, a później na męża, który oddychał ciężko, pod ścianą, dochodząc do siebie. – Coś ty mu zrobił?! I gdzie jest Alexa?!

To pytanie mnie zaskoczyło. Najwyraźniej nie miała pojęcia o tym, co planował William.

– Spytaj swojego męża – warknąłem, mijając zarówno ją, jak i pozostałych, którzy gapili się na całą sytuację, próbując zrozumieć, co się dzieje.

Pobiegłem do salonu i zgarnąłem torebkę Lexi. Zaraz za mną do pokoju wpadła roztrzęsiona Maddie.

– Coś jej grozi? – spytała, drżącym głosem.

Zmiana władzy (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz