Rozdział 11

312 21 4
                                    

-Zastanawiałem się nad czymś. - zaczął Bucky, gdy szliśmy przez park po wspólnej kolacji.

-Nad czym takim? - zapytałam.

-Myślałem, czy nie chciałabyś poznać mojego przyjaciela.

-Stevena?

-Tak. Więc chciałabyś? - zatrzymałam go i spojrzałam mu w oczy.

-Z wielką chęcią Bucky. - pocałowałam go delikatnie w usta.

-Czy jutro ci pasuje Ali?

-Po pracy będzie idealnie. - uśmiechnęłam się czule.

-Więc ustalone. Pogadam z nim jutro rano ale na pewno się zgodzi. - uśmiechnął się też. -Idziemy do ciebie?

-Pewnie. Chodź. - złapałam go za rękę i skierowałam się w stronę mojej kamienicy.

 Gdy weszliśmy do mieszkania pocałowałam delikatnie Buckyego, a ten oddał pocałunek. Nasze pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Powoli skierowałam nas w stronę sypialni. Powoli zdjęłam z niego koszulę i zrzuciłam ją obok łóżka. Bucky złapał delikatnie mnie w talii i przyciągnął do siebie w taki sposób, że nie było między nami żadnej wolnej przestrzeni. 

 Całowaliśmy się namiętnie, walcząc o dominacje, lecz Bucky zdecydowanie wygrywał. Po chwili zaczął odsuwać zamek od mojej sukienki, po odpięciu jej całkowicie poczułam jego gorący dotyk na skórze. Dreszcze przeszły mi po całym ciele, uśmiechnęłam się na ten gest i lekko się odsunęłam. Zsuwałam powoli swoją sukienkę, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Gdy sukienka dotknęła podłogi, Bucky spojrzał na mnie od dołu do góry i uśmiechnął się czule.

-Wyglądasz pięknie. - wymruczał, gdy zbliżył się do mnie.

 W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam i pocałowałam go. Położył delikatnie mnie na łóżku i zaczął całować mnie po ciele. Z ust wydobył mi się jęk, wsadziłam dłonie w jego włosy i leciutko pociągnęłam za końcówki. Tym razem to z jego ust wydobył się cichy jęk. Po jakimś czasie aktywności zasnęliśmy w swoich objęciach.

 Obudziłam się, czując się obserwowana. Otworzyłam oczy i ujrzałam Buckyego, który mnie obserwował. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam mu głowę na klatce piersiowej. Palcami zaczęłam robić kółka na jego mięśniach.

-O czym myślisz? - zapytał się z poranną chrypką w głosie.

-Kiedy skończy się nasz miesiąc miodowy. - odpowiedziałam ze smutkiem w głosie.

-Czemu miałby się skończyć? - w odpowiedzi nastała tylko cisza. Szatyn lekko mnie odchylił i złapał za podbródek, w taki sposób bym na niego spojrzała. -Nic się nie skończy. Jesteśmy sobie przeznaczeni. - powiedział z uśmiechem na ustach.

-Nie wiedziałam, że wierzysz w przeznaczenie. - zaśmiałam się lekko.

-Nie wiesz jeszcze wielu rzeczy. Mamy czas na dowiedzenie się tego kochanie. - pocałował mnie delikatnie w usta.

-Obiecujesz?

-Co obiecuje? - zapytał zaciekawiony.

-Że to wszystko się nie skończy. - powiedziałam nieśmiało.

-Obiecuję. - wziął moją dłoń i delikatnie ją pocałował.

-Zawsze i po wsze czasy. - powiedziałam.

-Zawsze i po wsze czasy. - powtórzył po mnie.

 Po dwóch godzinach Bucky wyszedł do domu. Musiał porozmawiać ze Stevenem oraz ogarnąć się na wieczorne spotkanie. Ja zaraz po tym jak zamknęłam za nim drzwi, wzięłam woreczek z krwią i wypiłam szybko. Wzięłam z szafy codzienne ubrania i skierowałam się do łazienki. Odpaliłam gorącą wodę i zdjęłam ze siebie piżamę. Po kilku minutach wanna zapełniła się wodą, więc powoli do niej weszłam. Po kąpieli poszłam spać.

 Weszłam z Buckym do restauracji i usiedliśmy przy trzy osobowym stoliku. Stevena jeszcze nigdzie nie było, więc postanowiliśmy zamówić sobie po napoju. Zdecydowaliśmy się na whisky, ponieważ jedna szklanka nikomu jeszcze nie zaszkodziła, w moim wypadku nie zaszkodziłoby nawet dwadzieścia, więc problemu nie było.

-Powinien zaraz przyjść. - powiedział zirytowany Bucky.

-Spokojnie, nie śpieszy się nam. - próbowałam go uspokoić. Po chwili wbiegł zdyszany blondyn. Mały, chudy mężczyzna wszedł przez drzwi. Miał parę dziur na kurtce, roztrzepane włosy oraz miał podbite oko. Podszedł do naszego stolika i spojrzał w moją stronę.

-Przepraszam za spóźnienie. - wydyszał. -Jestem Steven Rogers. - podał mi rękę na przywitanie.

-Allison Mikaelson. - uśmiechnęłam się i podałam mu też rękę. Steve usiadł na krześle pomiędzy mną a Buckym.

-Dlaczego się spóźniłeś i wyglądasz tak? - zapytał szatyn i pokazał ręką kurtkę blondyna.

-Eee... - zaciął się na chwilę. -Jak szedłem w stronę restauracji zobaczyłem jak jakiś facet chciał okraść kobietę. Chciałem pomóc ale niezbyt to mi wyszło. Jedyny plus jest taki, że torebka nie została ukradziona. - powiedział na jednym wdechu.

-Wow. - powiedziałam zdziwiona. -To naprawdę szlachetne Steve.

-Dziękuję. Staram się jak mogę pomagać ludziom.

-Też tak słyszałam. Dobrze, że tacy ludzie są na świecie. Od razu to poprawia nastrój ludziom.

-Wcale nie czuję się jak trzecie koło. - wymamrotał Bucky. 

-Oj kochanie, nie przesadzaj. - uścisnęłam jego dłoń swoją, ten w odpowiedzi wywrócił oczami. -Staram się go poznać, tak jak chciałeś.

-Wiem, wiem, żartuję. - pocałował moją dłoń.



Opóźnienie z powodu matur:(

IMMORTALITAS Mikaelson | Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz