Rozdział 7

861 69 49
                                    

Wei WuXian powoli otworzył oczy. Otaczały go zielone liście wiosennej brzozy, przeplatane kwitnącą magnolią i białym bzem, wśród wysokiej trawy kwitnęły czerwone maki i chryzantemy.* Wśród donośnego ćwierkania ptaków słychać było ciche odgłosy uderzania wody o kamienie. Słońce świeciło przyjemnie, było ciepło i jasno.

Mężczyzna powoli wstał, obawiając się bólu, jednak ten nie nadszedł. Nie wiedział gdzie się znajduje, ale podobało mu się to miejsce. Żywe kolory odpowiadały jego roześmianej duszy, która mimo zmęczenia cieszyła się życiem. Nagle usłyszał śmiech i radosne odgłosy w oddali. Coś go ciągnęło by tam podejść, więc bez dłuższego zastanawiania się ruszył w stronę dźwięku. Jednak nim zrobił pięć kroków, ktoś go szarpnął za rękę od tyłu.

- Co...

- A-Xian?

Wei WuXian zamarł. Oczy zaszły mu łzami, wpatrywał się w Jiang YanLi, która uśmiechała się do niego łagodnie, a w oczach widoczna była troska.

Dziewczyna wyglądała nieznacznie inaczej, niż ją zapamiętał. Zwykle połowicznie upięte włosy teraz falami spływały na jej ramiona i plecy. Na głowie widniał wianek zrobiony z fiołków, niezapominajek, niebieskiego irysu i hortensji.** Suknia, niegdyś ciemno fioletowa była wyblakła, przyozdobiona kwiatami konwalii, hibiskusem, irysem, fioletowym hiacyntem i stokrotkami.*** Dziewczyna wyglądała młodo i szczęśliwie, jednak w jej oczach mgliła się trwoga. W ręku trzymała czarną różę.****

- Shije!!!- krzyknął Wei Ying i mocno przytulił kobietę. Chwilę tak stali, aż w końcu dziewczyna delikatnie oderwała się od brata.

- Mój dzielny A-Xian...- zaczęła, a dłoń jej powędrowała do policzka mężczyzny, delikatnie go głaszcząc.

- Shije, ja przepraszam... Ja tak bardzo... Nie chciałem... Kocham cię... Jestem zmęczony....

- Ciii, kochanie, żadne z tych. Byłeś bardzo dzielny. - zaczęła miękkim tonem, a Wei Ying rozpłakał się jeszcze bardziej. Nie winiła go, nie.- Ale musisz wrócić.- dodała.

- ...Nie chcę już...- zaczął łamliwym głosem.

- XianXian, czekają tam na ciebie. Drugi Panicz Lan, Jiang Cheng, Lan SiZhui... Kochanie, wiem, że jesteś zmęczony, ale wszyscy na ciebie czekają, wróć do nich, proszę. Dołączysz do nas później.- Uśmiechnęła się ciepło.

Wei Ying zerknął na czarną różę, którą trzymała dziewczyna. Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.

- Ostatecznie decyzja należy do ciebie. Ale zanim po nią sięgniesz, coś ci pokażę.

I nie czekając na brata ruszyła w stronę szarego, płaskiego głazu. Nagle znikąd zaczęły pojawiać się na niej cienie, by uformować po chwili postać i nadać kolory. Wei WuXian z żalem wpatrywał się w Lan Zhana. Lan Zhana, który w niczym siebie nie przypinał. Mężczyzna był przerażająco blady i chudy, wręcz wątły, policzki zapadnięte, jego oczy były otoczone plamą fioletu i szarości.

- Lan Zhan- Wyciągnął rękę, ale nie mógł nic zrobić. Jedynie z przestrachem obserwował załamaną postawę męża, tępo wpatrującego się w trupa, który w jego wierze był Wei WuXianem.

Wei Ying poczuł ukłucie. To nie było w porządku. Jego mąż nie powinien tak cierpieć, znowu... Nie chciał obserwować go w tym stanie, ale nie mógł odwrócić głowy.

 Mo Dao Zu Shi | Uśmiech WangXianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz