Rozdział 10

878 88 72
                                    

- Ładny.- Usłyszał Lan XiChen, gdy przechodził obok budynku który służył jako sala zabaw dla dzieci. Mały chłopczyk uwiesił się jego nogi.

- Słucham?- zapytał zdezorientowany, zastygając jak słup soli. Dziecko miało przenikliwe oczy, patrzyło na niego jakby ze zrozumieniem i pewnością. Podczas gdy większość dzieci się go bała, a może nie tyle bała co czuła onieśmielenie, chłopiec nie miał oporów by dalej się w niego wpatrywać, uśmiechając się szeroko.

- Bardzo ładny.

- Bohai, chłopcze, nie przeszkadzaj ZeWu-Junowi!- Dobiegł ich głos jednej z nianiek. Dziecko odwróciło głowę, dalej nie puszczając nogi.

- Wszystko dobrze, proszę się nie przejmować.- odrzekł Lan XiChen i oderwał chłopca od siebie by po chwili kucnąć przed nim.- Nazywasz się BoHai, tak?

- Tak!- odparł z dumą, zakładając małe rączki pod boki. Widok rozbawił mężczyznę, który dalej z największą delikatnością obchodził się z dzieckiem. - Czy to ty przyszedłeś tutaj z takimi dwoma panami?

- Mama i Wujek Maruda?- zapytało dziecko, a ZeWu-Jun nie był już w stanie powstrzymać śmiechu.

Chłopiec istotnie przywiązał się do obojga mężczyzn, ale z cierpliwością znosił rozłąkę między jednym z nich, rozumiejąc że mama musi odpocząć.

Lan WangJi cały tydzień spędził u boku męża, pielęgnując i pilnując by się nie przemęczał, a przede wszystkim spał. Jedyny wysiłek na jaki mu pozwalał był to trening zalecony przez BaoShan SanRen, ale zawsze stał obok gotów go złapać. Choć jego postawa była urocza oczami Wei Yinga, momentami naprawdę miał dość, gdy napotykał zmartwiony wzrok męża, który ruszał mu na ratunek gdy ten się choć delikatnie zachwiał.

Dla HanGuang-Juna bardzo radosną informacją był złoty rdzeń i brak energii urazy w jego mężu. Szybko zobaczył subtelne różnice jakie wywołało to w zachowaniu jego ukochanego, widząc jego ogólne lepsze samopoczucie, spokój i lekkość. Nie miał już tego charakterystycznego zmęczonego wzroku, gdy głosy podpowiadały mu różne, makabryczne rzeczy, nie napotykał desperackiego uśmiechu, który miał zamaskować jego wewnętrzną walkę. Był to zastrzyk ulgi zarówno dla Lan Zhana jak i Wei WuXiana, a złoty rdzeń który pomagał mu w gojeniu, nawet jeśli jego stan można było porównać do zarodka, był wisienką na torcie.

Jednak by zająć się Wei WuXianem, którego nie wypuszczał z JingShi, nie spotkał się jeszcze z synem, zrzucając chwilowo opiekę nad nim nianiom. Lan XiChen również nie odwiedził chłopca, aż do tego momentu, gdy dziecko (którego białe szaty skutecznie go zmyliły i nie rozpoznał że to ten sam człowieczek trzymany wcześniej przez szwagra) uwiesił się jego nogi.

Lecz kto by się spodziewał, że...

- Wujek!!!- krzyknęło dziecko na widok Jiang Chenga, który z (o dziwo) łagodnym wyrazem twarzy pozwolił się objąć dziecku, które ufnie się przytuliło.

- Witaj Jiang Cheng.- przywitał się grzecznie Zewu-Jun, posyłając mu rozbawione i ciepłe spojrzenie.

- Witaj Lan XiChen. BoHai, co robisz?

- Szukam mamy. Dlaczego jej dalej nie ma?

- Mamy?- zapytał z lekkim rozbawieniem ZeWu-Jun.

- Tak, tak BoHai nazywa Wei Yinga.- odparł ze złośliwym uśmiechem towarzysz, obserwując na twarzy drugiego powstrzymywany śmiech.- Mama śpi, ale niedługo powinniście się zobaczyć.

- Dobrze!- odparło radośnie dziecko.- Nie lubię czekać, ale ciocia mówiła że zawsze warto.

- Czy uważasz, że miała rację?- zapytał łagodne ZeWu-Jun, ze skrywaną czułością wpatrując się w Jiang Chenga, który pozwolił dziecku trzymać się za dwa palce i lekko pochylony prowadzić do świetlicy.

 Mo Dao Zu Shi | Uśmiech WangXianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz