Rozdział 11

544 58 17
                                    

Mimo że droga do mojego domu nie była też za długa, to miałem wrażenie jakbyśmy pokonali ten dystans w zaledwie sekundę. Gdyż zanim się spostrzegłem, staliśmy już przy mojej furtce. Nie powiem, by mnie to jakoś specjalnie cieszyło, jednak cóż miałem zrobić, skoro czas w jego towarzystwie pędził jak szalony. Najgorsze było to, że nijak nie dało się go zatrzymać chociażby na kilka minut.

Co prawda pogadaliśmy jeszcze trochę, aczkolwiek jak tylko nadszedł czas naszego rozstania, poczułem kolejny nieprzyjemny ucisk. Nic nie mogłem na to poradzić, niż patrzeć przez chwilę w jego postać, która z każdym krokiem oddalała się ode mnie.

Tak właśnie to wyglądało, bo gdy miałem jakiś cień szansy i nadziei, to zaraz on oddalał się ode mnie. Czasami wręcz biegnąc, bym tylko nie próbował za nim nadążyć.

Czuję się trochę, jakbym przepadał w głąb morskiej toni, tylko że ona jest moją zgubą i nieszczęściem. A fale zamiast wyrzucić mnie na brzeg ostoi spokoju, to jeszcze bardziej pochłaniają mnie w sam środek smutku. Jednak tak musi być... Przeznaczenie jednak może się mylić i najwidoczniej nie jest mi to wszystko pisane.

Wszedłem do domu, starając się zachować twarz pogodnego dziecka, by tylko jeszcze bardziej nie martwić rodziców. A także mimo wszystko nie chciałem, by mieli o Jungkooku złe zdanie. Choć i tak pewnie nie mają najlepszego, przecież byli w szpitalu i wiedzą, co się ze mną działo. 

Lecz pomimo że był moim soulmatem, to nie oznacza, iż musi biec ze mną przed ołtarz, czy Bóg wie co... Nikt z nas tego nie wybierał... A widać będąc ze mną, nie byłby szczęśliwy. Nie jestem ślepy i widzę,0 jak szczerze uśmiecha się przy swoim chłopaku. 

Boże... Czemu życie musi być takie do dupy? Nigdy nikomu się nie dogodzi, nawet jakby stało się na rzęsach. Pie*dole takie życie...

Zamykając się w swoim pokoju, mogłem już być sobą. Tym samotnym Jiminem bez uśmiechu na ustach, który zostanie sam do końca swojej egzystencji. Trochę to przykre, że nikt nie wziął poprawki na to, co ze mną będzie, albo jak ja się z tym wszystkim czuje.

Każdy przecież szuka bratniej duszy, a wychodzi na to, że mną się nikt nie zainteresuje. Trudno, życie nie rozpieszcza i nie daje tego czego ty chcesz... Przywyknij Jimin, że będziesz kopany w tyłek... 

Może nie wiem chociaż kariera zawodowa mi jakoś wyjdzie? Kto wie... Trzeba optymistycznie patrzeć w przyszłość... Tak... Na pewno tak będzie...

Położyłem się na łóżku, leżąc twarzą w poduszce. Nie chciałem płakać, niestety jednak łzy same zaczęły napływać mi do oczu. Aczkolwiek materiał od razu wchłaniał każdą kroplę, nie wypalając żadnych ścieżek na moich policzkach. Chciałem być silny, podnieść się z tego dołka, ale chyba to niemożliwe. W końcu przez tyle lat żyłem w świadomości o miłości jak z bajki. 

Może to i głupie tak wiecznie marudzić, zrzędzić i rozpaczać nad swoim losem. Jednak czy to nie jest rzecz ludzka? Mam do tego prawo, bo jedynie to mi zostaje. 

Dzisiaj chyba dam ostatni upust swoim emocjom, a od jutra skupię się na czymś bardziej produktywnym. To jest plan idealny! Ciekawe na jak długo?...

Przytuliłem się do poduszki, pozwalając łzą swobodnie spływać, bo po jakimś czasie mój mózg nawet nie rejestrował, że dalej płynęły swoim tempem. Chciałem usnąć, zapomnieć choć na chwilę o tym wszystkim i odpocząć. 

Chce zapomnieć...

💌 💌 💌

Następnego dnia, gdy tylko otworzyłem oczy, czułem się, jakbym właśnie wyszedł z pralki. I nie miałem na myśli, że byłem czysty. Czułem się, jakby ktoś załatwił mi przejażdżkę po ulicy z niezłymi dziurami, a dodatkowo oczy szczypały mnie niemiłosiernie. W sumie powiedzenie, że otworzyłem oczy to kłamstwo, bo tak napuchły, że na pewno teraz wyglądałem, jak te wszystkie postacie z anime, które zamiast oczu moją trójki. 

Red Line [jjk + pjm]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz