Rozdział 3

570 58 48
                                    

[1374]

Mój stan był na tyle poważny, że musiałem zostać jeszcze parę dni na obserwacji. Doktor Namjoon w tym czasie bardzo często do mnie zaglądał, próbując zmusić mnie do rozmowy. Co jakiś czas rzucałem na odczepnego jakieś słowa, bardziej sprawdzając, czy mój głos wraca do normalności. I jak na początku miałem z tym ogromny problem, tak po kilkunastu godzinach było już wszystko w porządku. Choć pewnie to zasługa leków przeciwbólowych. 

Tak naprawdę pomimo wdzięczności za opiekę nade mną, nie miałem ochoty z nikim się kontaktować. Nawet moim przyjaciołom nie odpisywałem, gdzie zostałem dosłownie zalany milionem smsów czy wiadomościami na różnych portalach społecznościowych.

Jedynym źródłem informacji dla nich byli moi rodzice, którzy odwiedzali mnie codziennie, zapewne składając obszerne wyjaśnienia. Byłem im za to dozgonnie wdzięczny, bo sam nie dałbym rady, powiedzieć im o tym wszystkim... Nie teraz gdy było to zbyt dla mnie świeże.

Wiem, że było to wredne i egoistyczne z mojej strony, gdyż martwili się o mnie, a ja nawet nie raczyłem zapewnić ich, że nic mi nie jest. Jednakże byłoby to kłamstwo, gdyż mimo iż moje rany zaczęły się goić, tak psychika upadała jeszcze bardziej. 

Płakałem w poduszkę jedynie nocami, nie mogąc sobie poradzić z świadomością zdrady przez osobę, którą chciałem kochać i troszczyć się, jak o największy skarb. To nie powinno tak wyglądać, takie coś nie powinno się nawet wydarzyć. Los miał dać nam możliwość podążania razem w przyszłość szczęśliwi, ciesząc się naszą miłością, aż do późnej starości. Jednak on postanowił sobie ze mnie zakpić, przygotowując pełny dramatu scenariusz, na który nie byłem przygotowany.

Tego wieczoru było tak samo, bowiem ogarniał nas mrok, a jedynym światłem jakie wpadało do naszej szpitalnej sali, dawały uliczne lampy. Ja zaś jako jedyny, który nie spał, spojrzałem na swój lewy nadgarstek, zastanawiając się tym wszystkim kolejny raz. 

Nie wiem po co, to robiłem, jednak nie potrafiłem przestać. Nie chciałem ponownie tego przeżywać. To było gorsze niż śmierć, były to wręcz powolne tortury. 

Westchnąłem, nie mając już na nic siły.  Teraz wiedziałem, że codziennie będę żyć w strachu przed kolejną zdradą. Dlatego też potrzebowałem czegoś, by choć na chwilę zająć się czymś innym. Może właśnie dzięki temu postanowiłem się trochę przewietrzyć, mając już dosyć widoku tych samych ścian. Powoli podniosłem się z łóżka, by zaraz włożyć na swe stopy puchowe kapcie, które przywiozła mi mama wraz z innymi rzeczami, typu piżama czy albo chociażby telefon, by mi się nie nudziło. 

Spojrzałem jeszcze w stronę sąsiedniego łóżka, by upewnić się, czy aby na pewno chłopak śpi. Nie chciałbym w końcu go budzić swoimi wybrykami. Lecz gdy upewniłem się, że jego sen jest naprawdę mocny, wyszedłem na korytarz. Najpierw oczywiście rozglądałem się, czy w pobliżu nikogo nie ma, kto mógłby zniweczyć moje plany. 

Co prawda nie była to jakaś ucieczka ze szpitala, albo nawet wyjście przed budynek. Jednak tylko na korytarzach można było otwierać okna, bardzo możliwe, że było tak ze względu bezpieczeństwa pacjentów. A ja wręcz potrzebowałem poczuć zimne uderzenie wiatru na policzkach, by w końcu obudzić się z własnej pętli rozmyślań. Choć na chwilę chciałem zapomnieć o tym wszystkim i ile jeszcze będę musiał to znosić.

Wolnym krokiem szedłem wzdłuż korytarza, nie zwracając już uwagi na otaczające mnie wnętrza. Wszędzie panowała głucha cisza, przez co miałem wrażenie, iż odgłosy moich stóp niosą się echem po całym budynku. W końcu był środek nocy, dlatego też każdy z pacjentów w miarę możliwości był pogrążony w śnie. Zapewne także niektóre pielęgniarki czy też sami lekarze ucinali sobie w tym momencie krótką drzemkę. Szkoda byłoby nie skorzystać, skoro wszędzie było tak spokojnie.

Red Line [jjk + pjm]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz