— Jezu, Embry, jesteśmy w domu. To koniec Macareny na cały wieczór — oznajmia z ulgą Elias Gordon, gdy razem ze mną wysiada z wozu, który wcześniej prowadziła Blaze Harmon, czyli wielka miłośniczka kiczowatych piosenek. Serio, dziewucha była pod tym względem gorsza od Neda.
— Nie wiem jak ty, Elias, ale ja zmieniam ekipę — wtóruję mężczyźnie, a ten tylko parska śmiechem w odpowiedzi, bo wie, że Blaze nas za to udupi.
— Ej, kmiotki, jak tak dalej pójdzie, to zatańczę Macarenę na waszych grobach. — Blaze daje nam wyraźnie do zrozumienia, że jest w formie. Ciemnoskóra kobieta z burzą afrykańskich warkoczyków również wyskakuje z samochodu, przerzuca sobie karabin przez ramię i prędko zostawia nas w tyle, odpalając przy okazji papierosa.
— Macarena będzie mnie prześladowała nawet po śmierci — wzdycha Elias, a ja nie mogę się powstrzymać przed wydaniem z siebie chichotu. Elias i Blaze są spoko. Lubię przeprowadzać z nimi zwiady, na które każdego ranka wysyła mnie Vince, bo twierdzi, że żadna armia nie utrzyma darmozjada. — Swoją drogą, gdy się zdrzemnęłaś, skontaktowała się ze mną Mary. Czekają na ciebie z Vince'm — dodaje rzeczowym tonem Gordon, gdy zmierzamy w stronę naszego górskiego obozowiska.
— Najpierw muszę oddelegować się u Neda — odpieram, zastanawiając się nad tym, co takiego przygotował dla mnie znowu ten iście złowieszczy duet. — Narka, Elias! — zrywam się z miejsca i macham mężczyźnie na pożegnanie.
— Pamiętaj, że jeśli będziesz chciała stąd spierdolić, to jestem z tobą! — wydziera się za mną Elias, gdy w podskokach zmierzam do namiotu, w którym Ned powinien właśnie szykować się na swój wieczorny patrol. Po drodze mijam ludzi, których znam od dziecka. Wszyscy się ze mną witają, czy to skinięciem głowy, czy to szturchnięciami w bok, bo akurat obok mnie przechodzą. Wiem, że nie powinnam uważać Prawego Ramienia za swoją rodzinę. Na Pogorzelisku każdy troszczy się o swoją własną skórę, ale uczucie przynależności do jakiegoś miejsca... do ludzi... momentami było silniejsze ode mnie.
— Ned, wróciłam! — oznajmiam wesoło i unoszę teatralnie ręce, gdy przekraczam próg namiotu, który od niepamiętnych czasów dzielę z moim pełnoprawnym opiekunem, Nedem Claytonem. Ned przygarnął mnie pod swoje skrzydła po śmierci rodziców. Traktuje mnie niczym własną córkę. Zawsze miałam świadomość tego, że mogłam liczyć na tego wlewającego w siebie hektolitry rumu chłopa i dzięki temu żyło mi się lżej.
— Embry, która godzina? — Próbuję wyłapać przez chwilę, z której strony dobiega głos mojego kochanego wujaszka. Nabieram gwałtownie powietrza do ust, kiedy spod kołdry, na jednym z naszych posłań wyłania się gęsta czupryna Neda. Cholera, to on powinien mnie zrywać z wyra, nie ja jego.
— Piąta po południu — odpowiadam zgryźliwie, splatając przed sobą ręce. Przez dłuższą chwilę obserwuję, jak wujaszek zrywa się prędko na równe nogi. Ned chwyta pospiesznie swoją koszulę i zaczyna ją zapinać, zakładając jednocześnie buty. — Znowu zabalowałeś? — pytam skwaszona.
CZYTASZ
𝐀𝐋𝐋𝐈𝐄𝐒 • NEWT [ TST & TDC ]
ספרות חובבים❝Skoro oficjalnie jestem częścią tej waszej żałosnej ferajny, to musicie wiedzieć, że Ned powiedział mi kiedyś bardzo mądrą rzecz: jeżeli masz o coś walczyć, to walcz o swoją rodzinę. Szkoda, że czasami go słucham, nie?❞ Embry Hawkins czasami uważał...