Chapter 4: Unexpected visit

549 35 3
                                    

Przechodziłam przez ulice, robiłam zdjęcia moją lustrzanką i weszłam do paru sklepów. Na Times Square był wielki ruch, jak zapewne zawsze. Nadal myślałam o Luke’u, ale opanowałam się. Nawet nie wiem czemu to robiłam. Miałam chłopaka. Powinnam skupić się na Elliocie i jego przyjeździe tutaj. 

Przeszłam się do Johny's Luncheonette, bo tam zostawiłam samochód i wsiadłam do niego. Przekręciłam kluczyki, ale w pewnym momencie miałam ochotę się rozpłakać. Nie wiem dlaczego. Może dlatego ,że nigdy nie czuję się dobrze w swojej skórze. Może dlatego, że nienawidzę, gdy ktoś mi mówi, że jestem beznadziejna, choć wiem, że to prawda. Może dlatego, że chciałabym być inaczej postrzegana. Może dlatego, że mimo tego, że mam wszystko, to nie mam tego, co bym chciała. 

Dla ludzi liczy się tylko to, że jesteś bogaty i podziwiany. I podziwiany przez nic innego, jak przez twoje pieniądze. To jak błędne koło. Ludzie są egoistami. Takimi cholernymi, zadufanymi w sobie dziećmi. 

Nie wiem co w tamtej chwili czułam. Chciałam kogoś kto byłby przy mnie. Kto po prostu by mnie przytulił. Kto by mnie zrozumiał. Czasami myślałam, że Elliot nie rozumie co do niego mówię. Ostatnio wydawał się być rozkojarzony i tak jakby nie zwracał na mnie uwagi. Nie mówię, że o mnie nie dbał, bo był najlepszym chłopakiem na świecie. Po prostu był inny. 

-Nie płacz. Nie płacz. - mówiłam do siebie patrząc w przednie lusterko. Miałam zaszklone oczy. Połknęłam łzy włączając radio. Mówili coś o wyścigach i wypadku samochodowym na Moście Brooklyńskim. Podgłośniłam, słysząc imię, które zwróciło na siebie moją uwagę.

-“Wiadomo, że jest jedna ranna osoba. Na szczęście nie ma ofiar śmiertelnych. Jeden z uczestników wyścigu został dziś przesłuchany i twierdzi, że rajd jest jak najbardziej legalny oraz posiada swego rodzaju zasady. Luke Hemmings przyznał także, że ranny kierowca został poszkodowany przez stan asfaltu za starym magazynem...” 

W mojej głowie było tysiące myśli. Luke Hemmings, Luke Hemmings, Luke Hemmings... Czy to był ten Luke? Nie mogłam dalej słuchać radia. Miałam nadzieję, że nie zaprzyjaźniłam się z jakimś gangsterem i byłam bezpieczna. 

W drodze powrotnej pomyślałam, że zrobię cioci kolację. Pojechałam do sklepu kupując łososia, zioła i śmietanę. Do tego jeszcze ryż. Jeżeli mam się wykazać moim popisowym daniem to najlepiej na początku mojego pobytu, żeby ciocia wiedziała, że jestem świetną współlokatorką. 

Zajechałam do domu przed 16:00, co oznaczało, że mam dwie godziny. Zajęłam się kolacją i włączyłam muzykę próbując uciec od wszystkich szalonych myśli, które kłębiły się w mojej głowie. Nie mogłam uwierzyć, że drugi dzień w Nowym Jorku może okazać się tak samo szalony, jak pierwszy. Ale to nie znaczy, że nie podobało mi się to. 

***

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i usłyszałam jak ciocia krzyczy:

-Już jestem! - położyła klucze na komodzie i weszła otwierając oczy ze zdumienia. Na stole stał ładny obrus, który kupiłam dzisiaj będąc w centrum. Do tego świeciły dwie świeczki. Postawiłam białe wino, gdyż mama wspominała jak ciocia uwielbia Chardonay. -Wow! - wydusiła z siebie uśmiechając się.

-Wiem, wiem! Przesadziłam? - podniosłam brew w oczekiwaniu. -Miało być miło i oficjalnie. 

-Vienna, czy ty mi się oświadczasz? - zaśmiała się, a ja razem z nią. Potem ciocia usiadła,  a ja podałam rybę w sosie śmietanowo-ziołowym i ryż ugotowany na złoty kolor. Zaświeciły jej oczy.

-Jak było w pracy? - zapytałam biorąc kawałek na widelec. 

-Jak co dzień. Nic się szczególnie nie działo. Pokazałam im kilka projektów i zgodzili się, więc następne dni będą trochę napięte, z racji tego, że będziemy ustalać nową kolekcję. 

Attracted - l.h. fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz