Jeżdżąc moim starym Mercedesem po ulicach Manhattanu, oglądałam widoki. Miałam spędzić tu dokładnie cztery miesiące i sześć dni, z moją ciotką. Ta ostatnia część zdania nie zapowiadała się świetnie, ale przynajmniej uciekłam od rodziców, choć na chwilę i mogłam cieszyć się słońcem i wieżowcami. Moje włosy rozwiewał wiatr, który wpływał przez otwarte okno. Obiecałam cioci, że zajadę do sklepu, zanim do niej wpadnę. Prosiła o jakieś jajka, chleb i inne pierdoły. Stanęłam moją Rhodą, bo tak nazwałam moje cacko; wyszłam z auta, zamknęłam kluczykiem i skierowałam się do sklepu rzekomo otwartego dwadzieścia cztery godziny. Dzwonki zadzwoniły cicho, gdy otworzyłam drzwi wejściowe, a ja rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu właściciela. Kasa i lada była pusta. Nie zastanawiając się długo, po prostu poszłam po produkty na jutrzejsze śniadanie i stanęłam przy ladzie.
-Halo? - zawołałam głośno. -Jest tu ktoś?
Nikt nie odpowiedział. Zastałam grobową ciszę. Położyłam trzymane produkty na bok, przeskakując przez ladę i sprawdzając za drzwiami schowka, czy nikogo nie ma. Może powinnam po prostu stąd zniknąć, uciec z zakupami gdzie pieprz rośnie? Nie, nie powinnam tego robić. Kradzież jest jak uzależnienie, a ja już miałam z nią wcześniejsze doświadczenie. I nie chciałam do niego wracać.
Przeskoczyłam przez ladę i zaczęłam skanować swoje produkty. Tak. Właśnie skanowałam sama sobie. Pewnie większość studentów nazwałaby mnie jakąś idiotką, ale wolałam być uczciwa. Drzwi od sklepu zadzwoniły i zaczęłam śpieszyć się ze skanowaniem. Co jeżeli to właściciel? Och nie! Spojrzałam w stronę drzwi, a w nich stał chłopak piszący SMS'a, nawet nie podnosząc głowy.
-Poproszę Marlboro Gold Touch, jak zawsze.
Skanowałam dalej, nie zwracając uwagi na chłopaka. Włożyłam swoje produkty do torby i położyłam pieniądze na ladę. Chłopak chrząknął i spojrzał na mnie.
-Prosiłem o Marlboro Gold Touch. - jego brązowe oczy skanowały moje. Potem przeniósł swój wzrok na moje ubranie i torbę z zakupami.
-Bardzo chciałabym panu skasować za te papierosy, ale ja tutaj nie pracuję. - uśmiechnęłam się i przeskakując przez ladę złapałam swoje zakupy w rękę.
-Przecież widziałem, jak kasowałaś to wszystko. - wskazał na torbę. -Tak trudno podać mi jedną paczkę papierosów?
-Tak, trudno. Nie pracuję tutaj. Jak weszłam nikogo nie było, a ponieważ nie jestem z tych co lubią kraść, to zapłaciłam za to co kupiłam. Jeżeli masz jakiś problem to zadzwoń na policję, wezwij właściciela. A nie, czekaj! Nie ma go, bo już wołałam i sprawdzałam. - przewróciłam oczami. Chłopak zaczął się śmiać.
-Czekaj, to ty...Zamiast ukraść to wszystko, po prostu za to zapłaciłaś? - nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
-Tak.
-Mogłaś po prostu to ukraść. Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty na Manhattanie. - powiedział mówiąc bez końca.
-Nie jestem stąd.
-Oczywiście, że nie. - uśmiechnął się. -Widzę.
-Nieważne. - westchnęłam i sięgnęłam do klamki do drzwi wyjściowych. Otworzyłam je i skierowałam się do mojego samochodu. Otworzyłam bagażnik wkładając do niego zakupy i wsiadłam do samochodu, otwierając okno ręcznie. Ugh, to stary samochód, ale lepsze to niż nic. Odwróciłam się w prawo by zobaczyć czy na pewno nic nie zostawiłam i przeszukałam moją torebkę. Wszystko na miejscu, świetnie. Powróciłam na poprzednie miejsce i czułam jak moje serce wylatuje z klatki piersiowej. Na ramie mojego okna samochodowego zwisały ręce tego chłopaka, razem z jego twarzą patrzącą na mnie z uśmiechem. Podskoczyłam przestraszona.
CZYTASZ
Attracted - l.h. fanfiction
Fiksi PenggemarVienna to dziewczyna, która ma swój idealny świat, jednak nie lubi swojego stylu życia. Nienawidzi rodzinnych kolacji, znajomych rodziców i "nedętych bufonów". I choć wszyscy uważają, że wszystko ma, to nie ma tego, czego by chciała. Ma już chłopaka...