Pięć

202 19 1
                                    

|| Zapraszam do czytania ||

___________
POV Regis
___________

Po czterech godzinach byłem już pewien, że nagłe krwotoki rany na udzie nie nastąpią. Skoro sytuacja jest już w miarę opanowana to wyjdę na zewnątrz. Przewietrzę się i może znajdę coś do jedzenia. Okryłem jeszcze Dettlaffa kocem aż po szyję, to nie zaszkodzi, a może pomóc. Wziąłem torbę z ziołami i wyszedłem głównymi drzwiami krypty. Na wszelki wypadek zamknąłem je od środka, na drugą stronę przemieściłem się jako mgła. Ostatni raz pchnąłem drzwi, aby upewnić się czy aby na pewno dobrze je zamknąłem. Ruszyłem marszem do najbliższego, bardziej cywilizowanego miejsca, którym było miasto Beauclair. Mało bezpieczne miejsca jak dla wampira, który w jakimś tam stopniu przyczynił się do śmierci siostry Księżnej. A raczej zwyczajnie pozwolił jej umrzeć. Nie lubiłem jej. Obiecałem, że nic się jej nie stanie i nie zdołałem dotrzymać słowa. Długo po tym dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Nie było mi szkoda samej Syanny, tylko tego że nie podołałem zadaniu.

Mam nadzieję, że nikt w mieście mnie nie pozna. Ja idę tylko po jedzenie i może uzupełnić zioła, nie idę nikogo krzywdzić.
Przyjdę, a po chwili zniknę. Rozpłynę się jak mgła i to dosłownie.
Skierowałem się do portu, jak już tu jestem to odwiedzę pucybuta. Dawno nie widziałem tego przebiegłego młodzika. On na pewno wie co się dzieje w mieście, może opowie coś ciekawego. Ktoś kogoś zabił, albo kogoś zjadły utopce przy cmentarzu. Przyjemnie byłoby posłuchać czegoś nowego. I to właśnie jest minus bycia wampirem i mieszkania na odludziu. Wszystko mnie omija, wszystko jest tak blisko i daleko jednocześnie. Nawet takie stworzenia jak ja potrzebuję czasami kontaktu z innymi. Prawda, mam Dettlaffa, ale mój kontakt z nim ogranicza się do krótkiego widzenia lub zwykłego witaj-bywaj. Niby cały czas jesteśmy obok siebie, ale mijamy się jak duchy. Pewnie gdyby nie jego dziecinne docinki to byłoby cicho i zbyt spokojnie. Przyznam, bardzo lubię jak się ze mną wykłóca. Nawet jak wie, że nie ma racji to głosi swoją prawdę. To słodkie. Dorosły wampir, a taki dziecinny. Dettlaff jest bardzo wyjątkowy. Czasami myślę sobie, że miałem naprawdę wielkie szczęście, że to akurat on mnie regenerował. Wiem, że po pierwszych miesiącach miał mnie dość, a jak minął rok to chyba nerwy mu puszczały. Nie musiał się mną opiekować, mógł mnie zostawić i zwyczajnie się nie przejmować. Odejść i zapomnieć. A on został. Wytrwale pomagał mi, znosił moje kalectwo i moje cierpienie. Chyba mogę powiedzieć, że cierpieliśmy wtedy razem. Do tej pory nie jestem w pełni sił. Niestety utraciłem moc manipulowania innymi, brzmi to raczej negatywnie lecz było wyjątkowe. Wampiry swoje umiejętności rozwijają setki lat w ludzkim rachunku czasu. Ja muszę zacząć od początku, ale nie potrafię. Przykro mi z tego powodu. Każdy wampir ma swoją unikatową umiejętność, dzięki której staje się wyjątkowy. Ja teraz nie posiadam nic niezwykłego, jestem zwyczajną szarą istotą...

Poszedłem do pucybuta. Porozmawialiśmy chwilę o jego interesach. W mieście podobno znowu ktoś okradł płatnerza. Jakaś kobieta spadła z tarasu przy pałacu i zginęła. Podobno pucybut znalazł sobie wspólnika o imieniu Julian. Powiedział, że bardziej od czystych butów preferuje muzykę, ballady czy pieśni. Ale za to, ma głowę do interesów. Gdy słuchałem chłopca, pomyślałem, że ten jego kolega to chyba bratnia dusza Jaskra. Nawet mają takie same imiona. Opowiadał jeszcze, że jakiegoś młodzika zagryzły wyżły pałacowe. A księżna się tak zapierała, jakie to one są cudowne. Poza tymi wydarzeniami, nic się nie działo. Na pożegnanie znajomego dałem mu jeszcze eliksir, który on tak uwielbia. Eliksir do czyszczenia butów rzecz jasna.

Skierowałem się do nadwornej zielarki. Kupiłem kilka rzadkich okazów ziół i suszu. To zabawne. Cały czas noszę przy sobie pełną torbę, a kupuję jeszcze więcej. Co prawda, to co zwykle noszę to rośliny napotykane przy drodze lub na polanie. Bardzo pospolite, nic niezwykłego. Mają tylko zamaskować mój naturalny zapach. To co kupiłem może się przydać do leczenia Dettlaffa.
Pomyśleć, że zwykłe białe, żółte lub nawet fioletowe kwiaty mogą mieć w sobie zabójczą truciznę, albo silne działanie zbliżone do narkotycznego. Wychodząc od zielarki w podeszłym wieku sprawdzałem czy, aby na pewno kupiłem wszystko. Po upewnieniu się poszedłem do pobliskiego handlarza. Poszedłbym do innego, ale każda następna minuta w tym miejscu zwiększa szansę na rozpoznanie mnie. Lepiej, aby nikt nie wiedział kim jestem. To byłoby niebezpieczne nie tylko dla mnie, ale też dla Dettlaffa. A jego zdrowie i życie jest teraz najważniejsze.
U sprzedawcy kupiłem potrzebne jedzenie. Czym prędzej poszedłem w stronę domu. Wracałem od strony winnicy Belgaard. Mijałem pochłoniętych w pracy mieszczan oraz mniej zajętych pijaków leżących w różnych miejscach. Czasami obok mnie przebiegały śmiejące się dzieci. Niektóre walczyły ze sobą na patyki udające miecze. Urodzeni wojownicy, pewnie nie jedno z nich zostanie w przyszłości rycerzem. Patrząc na nie przypomina mi się ten straszny widok z lochów Tesham Mutna. Widok umierającego w męczarniach małego chłopca. Ja osobiście lubię dzieci, ale nie specjalnie mam z nimi kontakt. Żaden z moich znajomych, a nie mam ich wielu, nie ma dziecka. Dettlaff swego czasu miał na pewno większy kontakt z tymi małymi, rozczulającymi istotami. Gdy pomieszkiwał w sklepie z zabawkami, miał kontakt z dziećmi przynoszącymi swoje popsute lalki, czy drewniane, małe miecze. Miał na pewno ciekawe zajęcie.

Zbliżałem się już do wejścia na cmentarz. Przed drzwiami krypty przemianiłem się we mgłę i bez problemu dostałem się do środka. Nie otworzyłem drzwi, nie chcę mieć nieproszonych gości. Schodziłem powoli po schodach, omijając większe kamienie, aby się nie wywrócić. Gdy pokonywałem ostatnie stopnie usłyszałem niepokojący dźwięk. Było to dość donośne syknięcie, jakby z bólu. Zapewne wydał je Dettlaff. Wszedłem do głównego pomieszczenia i poszedłem piętro wyżej odnieść zakupione przedmioty. Torbę położyłem na biurku obok księgi z przepisami na eliksiry. Usiadłem.
-Regis... - usłyszałem cichy, lekko zachrypnięty głos z lewej strony, odwróciłem głowę. Eretein miał otwarte oczy i wyjątkowo zbolałą minę. Uśmiechnąłem się z wielką ulgą, wstałem i przyklęknąłem przy nim.
-Nie wiesz jak wielki kamień spadł mi teraz z serca, przyjacielu. - spojrzałem w jego zmrużone oczy. - Bałem się, że już się nie obudzisz. - powiedziałem zgodnie z prawdą.
-Że się... Nie.. Obudzę? Uhh - chłopak mówił bardzo powolnie i niewyraźnie. Jego głos załamywał się, a usta wykrzywiały się co jakiś czas w bólu. Z wielkim trudem wypowiadał kolejne słowa.
-Tylko proszę... Nie gań mnie... Teraz... Za to... Co zrobiłem... - patrzył na mnie błagalnym wzrokiem.
-Nie czas na to, Dettlaffie. Zrobię to później, jak będziesz w trochę lepszym stanie, jak będziesz miał siłę mi opowiedzieć co się stało i dlaczego tam w ogóle poszedłeś. Nie będę kryć tego, że jestem na ciebie zły, ale nie będę też wywierać na tobie poczucia winy. Twój stan zdrowia zrobi to za mnie, widzę że już teraz to robi. Teraz odpocznij. Zaparzę ci ziół i poczujesz się trochę lepiej, nie będzie tak bolało. - ustawiłem wodę nad paleniskiem. - Prześpij się jeszcze, obudzę cię jak przygotuje napar. - Dettlaff spojrzał na mnie cierpiętniczo z trudem pokiwał głową na znak zgody i obrócił się w stronę ściany z kolejnym, wyraźnym syknięciem. W trakcie gotowania wody wypiorę jeszcze pozostałości z surdutu przyjaciela. Nie spodziewałem się, że obudzi się teraz. Co prawda, liczyłem się z tym, że może obudzić się w każdej chwili, ale akurat wtedy kiedy mnie nie było w krypcie. Wyjątkowe wyczucie czasu, naprawdę. Przygotowałem balię z wodą i mydło. Balia stała blisko biblioteczki na drugim końcu krypty. Powinienem prać w zimnej wodzie, ale teraz to i tak bez znaczenia. Po pozszywaniu płaszcz będzie prany jeszcze raz, aby był czysty, a nie wymacany z każdej możliwej strony. Czystość to czystość. Nie zamaskujesz brudu, wsadzając w kieszenie ładnie pachnące kwiaty. To to samo, co zamiecenie piachu pod dywan. Bez sensu. Zostawiłem na chwilę swoją robótkę.

Zalałem susz wrzątkiem i postawiłem na półce obok łóżka. Dotknąłem lekko ramienia Dettlaffa, aby go obudzić. Wampir mozolnie odwrócił się w moją stronę, patrzył nieco nieobecnym wzrokiem. Oczy miał podkrążone.
-Nie spałem, Regisie... - powiedział cicho
-Z takim... Bólem, to nie... Możliwe... - co chwilę przerywał swoją wypowiedź, widocznie wypowiadanie czegokolwiek sprawia mu cierpienie.
-Tśśśś, napij się, to pomoże. - pomogłem mu usiąść. Nie podałem Dettlaffowi kubka, nie byłby w stanie go nawet utrzymać skoro muszę go teraz podtrzymywać, żeby spowrotem się nie położył. Eretein jest bardzo słaby. Napoiłem go wywarem. Wyraźnie było widać, że mu nie smakuje, robił bardzo zabawne miny, jakby to co pił było niewyobrażalnie kwaśne. Ale co się dziwić, leczenie nigdy nie jest przyjemne.
-Jesteś głodny? - zapytałem odkładając na stolik pusty już kubek.
-Jestem... Ale nie przełknę... Już nic więcej... - odwrócił wzrok

-Jak poczujesz się lepiej, to powiedz. Ja muszę zająć się twoim surdutem, a raczej tym co z niego zostało. Mów jak będziesz czegoś potrzebował, albo ból się nasili.

Podnosząc się z ziemi poczułem delikatny dotyk na dłoni, była to ręka Dettlaffa.
-Zostań... Proszę... - patrzył na mnie tymi błękitnymi tęczówkami. Jego oczy wyrażały tęsknotę, ból. Trudno jest odmówić osobie z takim spojrzeniem i do tego w potrzebie. Dettlaff ma piękne oczy... Szkoda, że zasłania je cień słabości.
Usiadłem spowrotem obok łóżka, chwyciłem dłoń Dettlaffa w obie ręce i pogładziłem ją lekko, ostatecznie splatając nasze palce. Uśmiechnąłem się subtelnie.
-Postaraj się zdrzemnąć, zostanę z tobą.

_____________

No to mamy rozdział piąty.
Mam nadzieję, że się podobał :3
Liczę na oceny ;)

~~_czarna_dziura_

Regeneracja ||Dettlaff x RegisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz