Kobe

434 35 5
                                    

Kaito westchnął, gdy Watanashi ruszył bez słowa w zakorkowane ulice Tokio. Wsłuchiwał się w stukot deszczu uderzającego o karoserię i przyglądał jego kroplom spływającym po szybie, a życie nagle wydało mu się niezaprzeczalnie, dobijająco beznadziejnie. Co za paskudny dzień. W dodatku musiał użerać się z nim sam.

Hashimoto wziął wolne, tak jak zapowiedział. I z jednej strony trudno go za to winić, a z drugiej...jakoś go brakowało. Kaito nie umiał tego wyjaśnić. Przyzwyczaił się do niego, choć przecież nie współpracowali tak długo – miesiąc, no, może półtora. Ale tak to się dziwnie potoczyło, że lubił go, naprawdę go lubił. Denerwował go, a jakże. Uwielbiał wtykać nos w nieswoje sprawy i robić mu analizy psychologiczne, w dodatku, co najgorsze, niepokojąco bliskie prawdzie. Ale idol nie kontrolował tego, że w dni takie jak te żałował, że nie było go w samochodzie obok niego.

– Drogi nie wyglądają dziś najlepiej – odezwał się cicho Watanashi. Kaito spojrzał na niego z poirytowaniem, znając dobrze eufemizmy, jakimi kierowca określał sytuacje fatalne.

– Czyli się spóźnimy? – mruknął. Cisza.

– Może tak być – odparł Watanashi wreszcie, a w uszach Kaito już rozbrzmiały kolejne diatryby Higuchi o tym, jak bardzo jest do niczego i umie tylko chlać i się puszczać.

– Zajebiście – burknął, westchnąwszy ciężko. No i gdzie ty jesteś, gdy cię potrzeba, Hashimoto? Kiedy przydałoby się, żebyś głupio się uśmiechnął i powiedział jakiś dziecinnie optymistyczny banał?

Kaito poczuł wibracje w tylnej kieszeni spodni, a zaraz po tym rozbrzmiała irytująca melodyjka służąca za dzwonek. Boże, pewnie Higuchi. Westchnął ciężko, myślami przebiegając szybko wszystkie powody, dla których kobieta mogła go zrugać. Za mało ćwiczył, za dużo pił i za bardzo ufał własnemu szczęściu, chodząc po barach przy minimalnych próbach ukrycia własnej tożsamości i mając nadzieję, że nikt nie roześle zdjęć tabloidom. Czyli jak zawsze.

Jednak gdy wyjął telefon z kieszeni, na wyświetlaczu ukazał się numer nieznany. Mężczyzna mruknął z niezadowoleniem.

– Halo? – spytał zniecierpliwiony.

– Kaito?

Zamarł.

Poznał ten głos, oczywiście że tak, nawet zniekształcany przez telefon i zagłuszany przez szum deszczu. Rozbrzmiał w jego uszach jednocześnie jak piękna melodia i dźwięk drapania paznokciami po szkolnej tablicy. To on? Nie, to nie on...nie, co za idiotyzm, oczywiście, że on! Ale przecież...

Ale przecież miał go już nigdy nie usłyszeć.

– Kaito? Miya Kaito? – powtórzył mężczyzna po drugiej stronie słuchawki. Blondyn dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że wcześniej jego gardło ścisnęło się, nie pozwalając mu wypowiedzieć nawet słowa. Może to jakiś sen? Albo halucynacja, czasem mu się zdarzało.

– ...Kobe? – spytał wreszcie. W telefonie rozbrzmiał śmiech.

– Już zaczynałem się martwić. Dobrze wiedzieć, że numer masz nadal ten sam, co dwa lata temu – odparł Kobe wesoło. Za wesoło. Zdecydowanie za wesoło na ten brzydki, depresyjny dzień. Jakby ktoś wziął ich ostatnią rozmowę i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni.

Kaito przełknął ślinę.

– Mogę ci...w czymś...pomóc? – spytał ostrożnie.

– Chciałem tylko porozmawiać. Dawno się nie widzieliśmy, a chyba całkiem nieźle ci się powodzi. Pewnie sporo się zmieniło przez te dwa lata. Słyszałeś, że przeprowadziłem się do Anglii?

Idol | bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz