Rozdział 3

5.2K 187 10
                                    

Diego

Wracając do domu naprawdę nie miałem kompletnie na nic humoru. Byłem zmęczony i wściekły z powodu niekompetencji moich pracowników. Odnosiłem wrażenie, że gdybym zostawił ich na chociaż jeden dzień samych, nie byłoby do czego wracać. Bez mojego nadzoru, byli niczym dzieci we mgle. Kompletnie bezradni oraz zagubieni.

Wszedłem do domu i automatycznie zdjąłem mokry płaszcz oraz odstawiłem parasol, myśląc jedynie o tym, kiedy wreszcie położę się spać.

Zamierzałem już minąć kuchnię połączoną z salonem, aby wejść na górę, pocałować córkę na dobranoc i samemu zatonąć w miękkiej, świeżej pościeli, ale moją uwagę przykuło zgromadzenie przy kanapie.

- Co się stało? - warknąłem nieprzyjemnie, i gdy dopiero ojciec łypnął na mnie nieprzyjemnym spojrzeniem, nieco się opanowałem. - Kto to jest? - zapytałem, po czym wskazałem na jakąś kobietę, rzuconą niedbale na skórzany mebel. - Mówiłem żadnych dziwek! - Uniosłem się. - Wiesz, że Vee nie może widzieć takich rzeczy! - Znów się wkurzyłem, bo miałem mojego ojca za kogoś poważnego i bardziej rozsądnego.

- Przyjrzyj się! - Zszedł mi z drogi, sugerując, abym podszedł bliżej.

Z nie lada napięciem podszedłem bliżej i przełknąłem ciężko ślinę. Sylwetka młodej kobiety, wydawała się dziwnie znajoma. Serce zaczęło walić mi jak młotem, więc dla pewności ująłem w rękę brodę nieprzytomnej, aby przekręcić ją w swoją stronę.

- Nie! - Puściłem ją i odskoczyłem natychmiast, kręcąc głową. - To nie możliwe! - Powtarzałem maniakalnie, krążąc po salonie.

Co jakiś czas zerkałem na kanapę oraz szczypałem się, bo to wydawało mi się jakimś chorym snem.

- Przecież ona nie żyje! - wyszeptałem.

Traciłem panowanie nad sobą, bo... jeszcze rok temu ją chowałem i opłakiwałem, a teraz... Od tak leżała w moim domu?

- Diego! - Ojciec chwycił moje ramiona i potrząsnął mną. - Weź się w garść!

- Skąd ona się tu wzięła? - zapytałem.

Miałem tak wiele pytań. Zwłaszcza do niej, ale na razie z jakiegoś powodu była nieprzytomna i zostały mi tylko wiadomości od Santiago. 

- Wracaliśmy z Bułgarii. Wiesz, że dziadek nie wsiądzie do samolotu, więc zatrzymywaliśmy się w różnych, ciekawych krajach. Tak też się złożyło, że zboczyliśmy trochę z kierunku i dotarliśmy do Polski. Trafiliśmy na nią totalnym przypadkiem w jednej z restauracji, gdzie nas obsługiwała...

- Ale co ona niby miałaby robić w Polsce?! - powiedziałem z lekceważeniem, strącając ręce ojca z ramion.- Zapewniałem jej wszystko! Niczego jej nie brakowało! Kochałem ją... - dodałem ciszej, głosem pełnym bólu znów na nią zerkając.

Wyglądała tak spokojnie i niewinnie, a mi pękało serce na myśl o tym, że mogła nas wszystkich tak podle oszukać.

- I sfingowałaby własną śmierć dla życia w jakiejś Polsce i latania za garami? Przecież była wykwalifikowaną architekt - wypowiedziałem na głos własne myśli.

To wszystko nie trzymało się kupy.

- Leila nas nie poznała, a gdy nas zobaczyła nie uciekała. To świadczy tylko o jednym. Zastanów się. Lekarz pozwolił zobaczyć ci się z nią jedynie jeden raz. Potem trumnę zamknięto i nawet nie wiedzieliśmy, kto poszedł w dół przeznaczony dla niej.

- Sugerujesz, że... Ale to nasz zaufany lekarz!

- Diego! Może właśnie dlatego jej nie dobił. Ale zrobił to, czego od niego oczekiwano. Leila miała umrzeć i wszyscy w to uwierzyli. Łącznie z nami. Najwyraźniej odratował ją, a żeby kłamstwo nie wyszło na jaw, wysłał ją do byle jakiego kraju, bez pamięci o rodzinie oraz tym, kim kiedyś była. Padło na Polskę, gdzie musiała w jakiś sposób sobie poradzić - rzucił i musiałem przyznać, że... to brzmiało sensownie.

Z tego powodu poczułem ulgę. Była to dużo lepsza wiadomość niż ta, że odeszła dobrowolnie.

W pewnym momencie zarejestrowałem ruch na kanapie, więc wszyscy spojrzeliśmy w tamtym kierunku z napięciem. Milczeliśmy, patrząc jak kobieta wybudza się, ale wciąż nieprzytomnym wzrokiem walczy z otumanieniem.

Pierwszy ruszył się jednak Santiago, który natychmiast nalał do szklanki wody i podszedł do kanapy.

Leila, kompletnie zdezorientowana oraz na wpół nieprzytomna, podniosła się lekko, ale zaraz odsunęła najdalej od brzegu mebla.

- Nic ci nie grozi. Niebawem ci przejdzie. Napij się - powiedział, usiłując podać jej trochę czegoś do picia, ale ona nie była skora do przyjęcia od niego czegokolwiek.

Trzymałem się całkiem dobrze i bez pośpiechu pozwalałem sobie uwierzyć, że to nie był sen. Cieszyłem się, tak bardzo, że miałem ochotę od razu ją uściskać, ale wciąż blokowało mnie oszołomienie, a przede wszystkim jej strach.

W końcu dla mnie wstała z martwych, a ona... przeszła porwanie.

Przepadłem, gdy spojrzała w moim kierunku parka szmaragdowych oczu. Czas jakby się zatrzymał, a ja poczułem się tak jak sześć lat temu, gdy przypadkiem wpadliśmy na siebie w Brighton. Jej oczy... śniły mi się długo i równie długo nie dawały spokoju. Do tego stopnia, że musiałem umówić się z nią jeszcze raz i jeszcze raz, a potem oświadczyć się i ożenić.

- Napij się. Nikt ci nie zrobi tu krzywdy - starałem się brzmieć spokojnie, ale także stanowczo, bo z pewnością była spragniona, o czym świadczyły chociażby jej spierzchnięte usta.

Zależało mi, żeby zrobiła to czego chcę dobrowolnie, ponieważ zmuszanie, mogłoby obudzić w niej chęć buntu oraz niepotrzebne obawy, że czegoś tam dodaliśmy.

Nie byłem przekonany, czy aby napewno to moje słowa podziałały, ale ostrożnie wyciągnęła dłoń po szklankę i wzięła kilka małych łyków.

- Zostawcie nas... - zaczałem, ale wtedy usłyszałem plaskanie gołych stópek, a już po chwili, do mojej nogi była uczepiona mała dziewczynka w koszuli nocnej z uroczymi warkoczykami.

- Ta-tusiu - powiedziała sennie, pocierając oczy, ale kiedy spostrzegła Leilę, która siedziała na kanapie ze szklanką i przyglądała się nam, od razu ode mnie odstąpiła.

Nim zdążyłem zareagować, już był uczepiona jej szyi.

- Mamusiu! Wróciłaś! - zawołała, podrygując bez przerwy z powodu szczerej radości.

Rozczuliło mnie to, a za razem zabolało, gdy te szmaragdowe oczy wyrażały jedynie zakłopotanie, niezrozumienie, a dłonie delikatnie próbowały ją odepchnąć.

- Vee, słonko! Mamusia musi odpocząć. Jest bardzo zmęczona. Dopiero wróciła. - Zreflektował się Sergio i od razu spróbował ją zabrać z Leili.

Powtarzałem sobie znów, że będzie potrzebowała czasu. W dodatku dużo. To miała być próba naszej cierpliwości oraz wytrwałości. Może na razie nas nie pamiętała, ale byłem pewien, że gdzieś tam w głębi była moja kochana żona, dla której ja wciąż byłem kochanym mężem.

- Do mamy! - Rozpłakała się, wyciągając ręce w kierunku kobiety i nie zamierzała łatwo ustąpić.

Zatem postanowiłem interweniować.

- Słonko! - Podszedłem do niej, próbując przekierować jej uwagę na siebie. - Jest już późno. - Pocałowałem jej mokry policzek i sam posmutniałem, czując na ustach słony posmak jej łez.

W pewnym sensie rozumiałem co przeżywała. Dotychczas nie potrafiłem powiedzieć Vee, że mama umarła i nie wróci. Wierzyła zatem, że któregoś dnia znów stanie w progu tego domu, a ja nie wyprowadzałem jej z błędu.

Poza tym, też chciało mi się płakać, gdy widziałem jak na mnie patrzyła. Bez dawnej miłości, porządania... nawet cienia radości.

- Tatuś opowie ci teraz szybko bajkę, a jutro opowiesz mamie jak dziś bawiłaś się z Katie. Okej? - zapytałem, tuląc ją do siebie i choć dużo bardziej wolałem porozmawiać z żoną, to musiałem zająć się córką.

Nieślepa miłość...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz