Rozdział 11

7.2K 237 9
                                    

Krople deszczu obijały się o szybę w oknie. Drzewa kołysały się o siebie, tworząc harmonie. Od dziecka lubiłam dzień, dzień pełen wrażeń, zabawy, pochwały rodziców. Nie lubiłam spać, twierdziłam, że to strata czasu. Jednak się zmieniło, od pięciu lat wolę noc. W mroku znajdowałam coś spokojnego, uspokajającego. Coś nieznajomego. Mogłam się w nim skryć, dawała mi pewnie rodzaj bezpieczeństwa, komfortu. Byłam naiwna myśląc, że jak wstanę na drugi dzień, wszystko się zmieni. Zmieni się mój pogląd na życie. Zmieni się wszystko.

To zdanie wypełniało moje myśli, kiedy pakowałam rozpakowane rzeczy do torby. Zerknęłam na zegarek, wskazywał godzinę za piętnaście trzecią.

Nie potrzebuje litości, współczucia, to nic nie zmieni. Nie zmieni mojego pojebanego życia. Wiem, że pomoc z jego strony jest nieszczera. Dlaczego nagle się tym zainteresował? Widząc na komodzie jakiś notatnik, wraz z długopisem, postanowiłam napisać.

,,To nie jest dobry pomysł, żebym tu została. Dziękuje za wszystko, ale to nie będzie potrzebne."

Ostatni raz spojrzałam na sypialnie, po cichu zamykając drzwi. Zerknęłam w prawą stronę, widząc zgaszone światło w pokoju chłopaka. To dobrze. Założyłam znoszone czarne trampki, wychodząc przez główne drzwi.

Ubrałam kaptur na włosy, czując lekką mżawkę, nie przejmując się nią. Wyciągnęłam paczkę czerwonych marlboro, zapalając ją. Zaciągnęłam się, wydmuchując dym w górę. Szłam przed siebie, nie oglądając się. Moje nogi same szły w stronę najbliższej plaży. Potrzebowałam wyciszenia, usiadłam na piasku, gasząc papierosa. Niebo było ciemnego koloru, jakby zaraz zaczęło płakać. Moje oczy same zaszły łzami, nie miałam pojęcia, dlaczego. Jednak żadna nie wypłynęła. Może tego nie kontroluje, większość mojego życia, jest usłane przykrością. Więc, wszystko jedno o czym pomyśle, prawie wszystkie wspomnienia są złe.

Gdybym wzięła telefon i zadzwoniła do matki, znając cały numer na pamięć, odebrałaby? Chociaż usłyszeć jej głos, że wszystko w porządku. Nie miałam odwagi tego zrobić. Bałam się. Może dlatego, że wiem nie usłyszałabym niczego, ponieważ odrzuciłaby moje połączenie. Z własnej woli od nas odeszła, wiedziała jaka jest sytuacja. Ostatni raz na spojrzała, odchodząc.

W tamtym momencie się załamałam, płakałam w nocy, ukrywałam emocje w dzień. Myślałam, że to moja wina, jednak z czasem to zrozumiałam. Odeszła od nas, bo chciała lepszego życia, chciała odskoczni. A my tylko ją powstrzymywaliśmy...

Może to dobrze, może tak miało być? Nie zasługiwałam na szczęście, na nic. Za dużo złego zrobiłam. Chciałam miłości, dostałam nienawiść. Chciałam normalnego życia, dostałam to co mam. Jedno dobrze, mam wspaniałą przyjaciółkę, na którą mogę liczyć. Za niecałe dziesięć miesięcy zaczynam nowe życie, bez Christiana, bez ojca.

- Schody Cię zdradziły. - usłyszałam jego zachrypnięty głos. Przewróciłam oczami, mając nadzieje, że to sen. Jednak nim nie był. Usiadł koło mnie, patrząc w dal.

- Dlaczego tu przyszedłeś? Jak mnie znalazłeś? - zapytałam, nadal na niego nie patrzeć. Może fale oceanu mnie uspokajały? Relaksowały? W jakimś stopniu pewnie tak.

- Wystarczyło połączyć fakty, jak musisz coś przemyśleć, to chodzisz na plaże. Jak jeszcze się przyjaźniliśmy, sama to powiedziałaś.

Pamięta to?

Chciałam zapytać, dlaczego zakończył naszą przyjaźń. Jednak się powstrzymałam. Nie byłam gotowa, usłyszeć odpowiedzi, która pewnie by mnie zraniła.

- Dlaczego mi pomagasz?

- Dlatego, że sama sobie nie poradzisz. - zaśmiał się, zaciągając papierosem. Poczęstował mnie jednym, przez co zrobiłam to samo. Dym koił moje zmartwienia.

- Śmiej się, że jesteś lepszy, jestem przyzwyczajona - starałam się powstrzymać drżący głos.

- Ale ja nie chcę się z ciebie śmiać, zrozum to wreszcie. - odpowiedział po chwili.

- Ciekawe czego ode mnie chcesz w takim razie - pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Nie miałam pojęcia, dlaczego płaczę. Może dlatego, że w ostatnim czasie spadam na dno.

- Po prostu być przy tobie! Bo się kurwa martwię o ciebie, a zresztą co ty możesz o tym wiedzieć. - wybuchnął, po czym umilkł na dłuższa chwile.

Fajki wraz z ciszą łączą ludzi. Łączą nas. Nasze słowa nas raniły. Niektóre czyny, także. Widocznie tego nie kontrolowaliśmy.

Nie kontrolowaliśmy uczuć do siebie.

- Nie chce ci współczuć, bo wiem, że tego nie lubisz. Chce ci pomóc, chociaż trochę. Nie zasługujesz na to, wszystko. - dodał po dłuższej chwili. Wstał na moment, aby wyrzucić nasze papierosy do pobliskiego kosza. Wracając, prawie się przewrócił o wystający kamień, parsknęłam śmiechem, widząc jego gromiący wzrok.

- Idiota. - odparłam, kończąc śmiech, z powodu bólu brzucha.

- Suka. - odpowiedział na moje odzywki, siadając za mną tak, że znalazłam się między jego nogami, oparta o jego umięśniony brzuch. Objął mnie rękami tak, że przywarłam do jego torsu. - Ale wiem, że chcesz się przytulić. - nie odpowiedziałam, trwaliśmy tak kilkanaście minut. Bez słów. Po prostu byliśmy, nie odzywając się do siebie. Niby mnie nienawidzi, a lubi się przytulać. Szum fal oceanu, wyciszał mnie. Kochałam ten dźwięk. Deszcz już dawno przestał padać, na niebie przebijało się lekkie, wschodzące słońce.

Czułam się beztrosko w jego ramionach, przytulona do niego. Nigdy w najśmielszych snach, nie myślałam, że to się stanie. Jego nienawiść do mojej osoby była wręcz namacalna. Wystarczyło mi jego przyjaźń, o miłości już nie wspomnę. Chciałam akceptacji z jego strony. Nic więcej.

Wstałam z miejsca, strzepując piach ze spodni, który wcale nie chciał z nich zejść, przez deszcz, który padał niedawno.

- Trzeba było sobie kupić żółte. – powiedział, patrząc na moje brudne spodnie. Spojrzałam na niego jak na idiotę, myśląc, że się przesłyszałam.

- Żółte? Wyglądałabym jak stokrotka. – nie mam pojęcia czemu akurat ten kwiatek przeszedł mi na myśl, skoro tylko środek ma taki kolor.

- Jak moje kochane słoneczko. – szepnął.

Opadam na dno Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz