Perspektywa Mey-Lin
Lekki wiatr porywał listopadowe liście do podniebnego tańca. Słońce już powoli zachodziło za horyzontem nadając nieboskłonowi fiołkowo-złociste barwy. Obumarłe, wysuszone, bezlistne drzewa piętrzyły się nad grobami nadając miejscu melancholijny wygląd Cienie grobowców rozpostarte na wyblakłej, pokrytej niezdrowym odcieniem zieleni khaki trawiastej drodze przybierały tajemniczy i niepokojący wygląd. Popielata zbierająca się u podnóży nagrobków ziemia była wysuszona przez brak promieni słonecznych i przypomniała popiół . Wokół nie było najmniejszej żywej duszy. Cała przyroda promieniowała śmiercią, to miejsce było wypełnione umarłymi wiecznie pogrzebanymi w ziemi. Wśród nich był nas niewinny, zmarły panicz. Dostojny, bogaty, przebaczający, ale również tajemniczy i bezkompromisowy, z sercem pełnym cierpienia i bólu. A przecież miał tylko miesiąc do czternastych urodzin. Jego los i innych leżących tu ludzi przypomniał nam, że wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi bez względu na status społeczny, a wysoki tytuł nie zawsze zapewniał szczęście w życiu. Łzy pociekły mi po twarzy, a serce ścisnęło mi się z żalu. Tyle mu zawdzięczaliśmy i tak bardzo go podziwialiśmy. On dał nam dom, rodzinę i przyjaciół, a teraz odszedł na zawsze! Padłam na kolana i ułożyłam twarz na grobowcu chowając głowę w ramionach i dałam upust smutkowi i bezsilności, gdyż zaczęłam niemiłosiernie szlochać.
- Hej Mer-in - poczułam lekki dotyk na ramieniu, uniosłam głowę i rzuciłam wzrok pełen wdzięczności lekko uśmiechniętemu przyjacielowi - Musimy być silni i trzymać się dla niego, chronić rezydencji i nie dać się pokonać żałobie. On by nie chciał widzieć boleści na naszych twarzach
W jasnoniebieskich niczym lazurowe wybrzeże oczach Barda silnie kontrastujących z jego oliwkową skórą również pojawiły się oznaki czarnej rozpaczy.
- Ty też płaczesz - prychnęłam lekko pod nosem z wymuszonym uśmiechem odsuwając gęste, miedziano-brązowe włosy w kolorze różu indyjskiego i mrużąc cynamonowe oczy ukryte za ogromnymi, okrągłymi okularami - On zawsze uważał łzy za słabość, choćby nie wiem co się działo nigdy nie płakał, no może tylko raz. Na pewno by się teraz z nas głośno śmiał i kazał się opanować. Taki był nas panicz.
Bard w milczeniu pokiwał głową nawijając na palec bursztynowe loki, a potem długi czas wpatrywał się w nagrobek lekko ruszając ustami jakby się modlił, a potem odwróciliśmy się się i powędrowaliśmy ku słońcu w stronę centrum Londynu zostawiając za sobą złowróżbny, posępny cmentarz.
Żadne z nas nie wspomniało o jeszcze jednej osobie, którą również zniknęła półtora tygodnia temu tak samo jak nasz pan.
Dwa dni później
Charakterystyczny odgłos tętnienia kopyt sprawił że ja i moi przyjaciele siedząc w kuchni i jak gdyby nigdy nic wykonując codziennie prace zamarliśmy i poderwaliśmy się do siadu przerywając nasze czynności. Wszyscy rzuciliśmy sobie pełne szoku i nadziei spojrzenia.
- Czy to może być....? - odezwał się Bard z trudem przełykając ślinę i patrząc na mnie wyraźnie zmieszany.
No tak on jako jedyny wiedział do moich uczuciach względem pewnej osoby, która na to nie zasługiwała, a biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia nie powinna się wydarzyć.
Wszyscy wybiegliśmy z kuchni i niemal gubiąc nogi dotarliśmy do drzwi. Byliśmy tak zaskoczeni, zdenerwowani, a jednocześnie źli, że nie byliśmy wstanie ich otworzyć. Słońce sprawiało, że bolały mnie oczy po ciemnościach panujących w rezydencji z powodu zasłoniętych okiennic. Przebiegliśmy wystawny, ogród pełen różnokolorowych kwiatów wydzielających słodkie zapachy od której kręciło się w nosie. Dotarliśmy do bogato zdobionej, srebrnej bramy, a za nią stał krwistoczerwony powóz z karymi końmi. Drzwiczki karecy otworzyły się, a na schodkach ukazał się czarny, idealnie wypastowany but i garniturowe ciemne spodnie, dłoń przywdziana w białą rękawicę złapała za krawędź drzwi od powozu i nagle postać gwałtownie wyskoczyła z wozu kłaniając się z taką prędkością światła, że nie można było dostrzec twarzy zakrytej gęstymi sięgającymi karku włosami w kolorze nocy. Otworzyłam usta i otwarłam oczy ze zdumienia : strój lokaja, czarne włosy, diabelna szybkość i precyzja, długie nogi i bardzo wysoki wzrost. Czyżby to był....? Już miałam wydobyć z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk, lecz wtedy nieznajomy podniósł głowę. Kwadratowa szczęka, wykrzywione w wilczy uśmiech usta i blada jak śnieg cera promieniująca pozazmysłowym pięknem przypominały mi kogoś, ale gdy spojrzałam w jego oczy o barwie miodu lśniącymi za oprawkami okularów zrozumiałam, że nie był tym kogo oczekiwałam. Gość mierzył nas uważanym nas wzrokiem tak samo jak my jego. W tym momencie usłyszeliśmy kroki, więc odwróciliśmy kroki w kierunku powozu. Otworzyłam usta z zaskoczenia. Moim oczom ukazał się chyba najpiękniejszy chłopaczek jakiego w życiu widziałam. Miał wygląda cherubina, które widywałam przy posągach w kościelnych ogrodach. Jego włosy były gęste, połyskujące w słońcu jak jedwab o platynowoblond odcieniu barwy chamois. Oczy w kolorze lapis lazuli miał ogromne zajmujące połowę jego delikatnej, trójkątnej, porcelanowej twarzyczki. Mały nos i jasnoróżowe usta idealnie pasowały do jego delikatnej urody. Widać było że jest kimś bardzo wysoko urodzonym, kto wie czy nawet z nie najwyższej królewskiej klasie społecznej. Długi cyklamenowy płaszcz sięgający niemal do kostek pokrywał jego delikatną, filigranową sylwetkę. W takim samym kolorze była kokarda przyczepiona do skórzanych, kruczoczarnych kozaków. Blade nogi miał okryte czarnymi zakolanówkami. Taką samą barwę miała elegancka kokarda przy szyi. Chłopak nosił też śnieżnobiałą, elegancką koszule. Najdziwniejszym elementem stylizacji i to o dziwo pasującym do reszty stroju była soczysto-zielona pistacjowa marynarka. Widać było, że młodziutki chłopak, który mógł być w wieku... naszego zmarłego, drogiego przyjaciela miał styl i klasę i w dodatku szczyptę ekstrawagancji i szaleństwa. Jedynym niepokojącym elementem jego fizjonomii był okrutny, zimny uśmiech kompletnie nie pasujący do jego niewinnej, urokliwej aparycji
Niebieskooki z gracją stanął obok lokaja rzucając mu jakieś czułe spojrzenie przepełnione słodyczą. Złapał wysokiego mężczyznę za dłoń, co wyglądało jak jakiś sygnał posiadania. Wysoki mężczyzna , chyba jeszcze wyższy od Sebastiana nie zareagował choć usta zadrgały w lekkim rozbawieniu, a niezwykłe oczy przywodzące na myśl jastrzębia błysnęły czymś enigmatycznym, a wręcz drapieżnym.
- Przepraszam, ale kim panowie są i co tutaj robią - za plecami usłyszałam opanowany głos Tanaki, który od razu uspokajał i odganiał niepokój. - To posiadłość królewskiego rodu Phantomhivów... zapewniam, że chyba pomylono drogę...
- Zapewniam, że jesteśmy w dobrym miejscu - wtrącił szorstko się czarnowłosy władczym, dumnym tonem, a ja zmarszczyłam brwi, bo pierwszy raz ktoś tak ośmielił się powiedzieć do Tanaki i to w dodatku tak nieuprzejmym, niepokornym tonem.
- Nie przedstawisz nas? Powiedz kim jesteśmy, bo jeszcze są gotowi pomyśleć, że jesteśmy ich wrogami - śpiewny ton jasnowłosego zdradzał rozbawienie i przekorę w dodatku był słodki jak śmietanka, a jak to mówią na śmietance łatwo się poślizgnąć.
- W rzeczy samej wasza wysokość - lokaj pokiwał uprzejmie głową stronę chłopaka, a ja zamarłam słysząc tytuł jakim go obdarzył - Moja godność to Claude Faustus. Oto hrabia Alois Trancy, głowa rodu Trancych, a ja jestem jego głównym lokajem i ochroniarzem. Zostaliśmy poinformowani, że poprzedniemu właścicielowi tej rezydencji....ah zmarło się i dlatego jako iż rezydencja Trancych nie jest jeszcze gotowa po remoncie, poprzedni hrabia zażyczył sobie by jego syn przeniósł się tutaj, a inne wyższe organy jak najbardziej to aprobowały. Więc oto jesteśmy - posłał nam sardoniczny uśmiech - A wy to pewno służebnicy osoby, która tu niegdyś mieszkała, nieprawdaż?
I w momencie przybycia nowych gości miałam bardzo niedobre przeczucie, że oto zaczyna się nowy rozdział w naszym życiu, który za nic nam się nie spodoba, a lodowaty wiatr, który gwałtownie się zerwał był jakby zapowiedzią kłopotów, niebezpieczeństwa i śmierci...
