Drzwi starego zamczyska otwarły się z łoskotem. Spojrzenie dwójki mężczyzn skrzyżowało się ze sobą, a obaj jegomoście zlustrowali się z góry na dół.
- Detektyw Dammartin, jak mniemam? – rzucił mężczyzna z wyraźną nutą zadowolenia w głosie, gładząc się po czarnej brodzie i odsuwając się, by przybysz mógł wejść do domu. – Witam w moich skromnych progach, czy poprosić gosposie, aby....
- Nie kłopocz się, sir – wszedł mu w słowo detektyw, przemawiając z charakterystycznym francuskim akcentem i naciągając jeszcze mocniej kaptur od peleryny na twarz. – Przejdźmy do rzeczy, chyba nie przyszliśmy tu sączyć herbatki, tylko dlatego, że ma pan do mnie pewną sprawę, racja? W liście brzmiał pan na przejętego, więc podejrzewam, iż nie mamy czasu na uprzejmości, panie Smith – dodał z nutą przekory w głosie.
- Jeśli tak uważasz, monsieur.....proszę za mną – odrzekł lekko zmieszany Smith i skierował się w głąb domostwa, a detektyw podążył za nim.
Pan Smith wprowadził swojego gościa do przytulnego salonu, oświetlonego świeczkami, które paliły się w całym domostwie, następnie usiedli w wygodnie w fotelach. Dokładnie w tym momencie tuż za nimi weszła drobnej budowy kobiecina. Blond włosy miała upięte w kok, brązowych oczach lśniła łagodność, a na chudym ciele wisiało szare, znoszone ubranie, podkreślające jej niższy status społeczny. Dłonie zakryte były brązowymi rękawiczkami.
- Witam. Miło, iż pan do nas zawędrował, pomimo długiej drogi. Podróż z Francji do naszych angielskich włości musiała być męcząca. Nazywam się Minerwa Thomas, pracuje tu dla hrabiego Graysona Smith, wszelkie prośby proszę kierować do mnie – ukłoniła się, a zauważywszy jego odzienie dodała. – Czy mogę wziąć pański płaszcz, monsieur.
Dammartin sztywno pokiwał głową, zsunął z siebie okrycie, a gdy to zrobił hrabia spojrzał na niego zaskoczony, gdyż detektyw nie posiadł przyjemnej aparycji. Głowę miał praktycznie łysą mimo iż wyglądał na lekko po czterdziestce, haczykowaty nos, usta cienkie, a twarz podłużną i surową. W niemalże czarnych oczach błyszczała jednak taka inteligencją, duma, i wręcz lekka przewrotność, iż miało się wrażenie, że może z wszystkich wyciągnąć każdy sekret bez najmniejszego wysiłku.
- Francis Dammartin....jak to miło gościć największego śledczego z całej Francji i nie tylko. W swoim 42-letnim życiu rozwiązał pan podobno ponad 200 spraw i wszyscy mówią, że wielkiemu Dammartinowi nie umknie nic i nikt.....jestem taki szczęśliwy, że w mych skromnych progach zawitała tak wielka osobistość, ostatnimi czasy myślałem, że oszaleję z bezradności. – powiedział hrabia lekko drżącym głosem, jego dłonie zaczęły się trząść.
- To już dowiedziałam się z listu, lecz ja chciałbym poznać szczegóły sprawy, sir. – w basowym głosie mężczyzny słychać było wyraźny chłód. – Konkrety poproszę i od początku.
- Kłopoty zaczęły się jakiś miesiąc temu. Prócz tego zamku posiadam jeszcze gospodarstwo. Trzymam tam moje zwierzęta. Były zdrowe i dobrze uchowane. Którejś nocy jednak zaczęły znikać, próbowałem wszystkiego : postawienia płotu, pułapek, psa stróżującego, ostatnio nawet postawiłem stróża, lecz żadna z tych rzeczy nie poskutkowała. Ogrodzenie było nienaruszone, wnyki jakby nie zadziałały, psiak był spokojny przez całą noc, a mój sługa....- hrabia zawahał się przez chwilę.
- Tak? – spytał cierpliwie dyrektor.
- Zasnął jak dziecko i nic nie pamiętał. – westchnął ciężko Smith. – Nie ukarałem chłopaka ani go nie podejrzewałem. Mam przypuszczenia, że ktoś podał mu środek nasenny.
- Jacyś podejrzani? Świadkowie? – powiedział detektyw ponaglającym tonem.
Hrabia zaprzeczył, a Dammartin zasugerował, że wydaje się, iż sprawca jakby dobrze znał metody jego ochrony oraz to kim on jest.