– Iiiiiiiiihihihihi – towarzyszył śmiech szalonemu lotowi przez drzewa spieszących się gdzieś dwóch chochlików – błękitno-żółtego oraz w kolorze jasnego i ciemnego cynamonu.
– Chłopaki, poczekajcie! – przerywały go krzyki trzeciego, ledwo za nimi nadążającego i zahaczającego o gałęzie, choć także wesołego z ekscytacji.
– Szybciej, Piligapciu, bo przegapisz najlepsze! – Skikin obrócił się do niego na chwilę, by zaraz na nowo pognać za Cynkiem.
– Czekajcie, moment! – Mimo wszelkich wysiłków dotrzymania "kroku" towarzyszom, najmłodszy topik został w tyle. – Szybciej, skrzydełka, szybciej! – Obrócił się do własnych skrzydeł, siłą woli próbując zmusić je do żwawszego trzepotania.Chociaż tak jak tamta dwójka był już nastolatkiem – i to dlatego tak jak im zależało mu, żeby zdążyć na zapoznanie – to wciąż bardzo młodziutkim nastolatkiem i jeszcze średnio latał. W dodatku, gdy usłyszał gdzieś przed sobą przekleństwo jednego kolegi i komentarz drugiego, aby "zostawił to w cholerę i zaiwaniał dalej", a następnie minął miejsce, w którym coś fioletowego mignęło mu w kąciku oka, wyhamował jakiś metr za tym i obrócił się, rozdarty. Spojrzał to z powrotem za kolegami, to na upuszczonego, zamkniętego w pomalowanym na jagodowo słoiku świetlika...
W przeciwieństwie do poprzedników, zdecydował mimo wszystko po niego wrócić. W końcu to był ten słoik, który zdążyli wypełnić tylko jednym owadem, bo zorientowali się, że trochę się zagalopowali i impreza zaraz zacznie się bez nich. A więc i ten, w którym nie zrobili nawet dziurek na powietrze, od razu zrywając się z powrotem do osady.Diablik poświęcił moment, aby odkręcić wieczko i wypuścić rozchybotanego od wstrząsów owada, zapominając się na chwilę i z zachwytem w iskrzących brokatem ślepiach obserwując, jak świetlisty robaczek powoli odlatuje, podczas gdy na błękitnej twarzy wykwitł wielki, pełny uśmiech...
– Pipsqueek, szybko! zaczyna się! – upomniał dochodzący z oddali i rozpoczynającego się tam gwaru głos, na który Pilipix się otrząsnął i w mig wznowił lot, prędko docierając do wioski. Choć wciąż nie na tyle, by trzymający resztę słoików Skikin i Cynek już mu gdzieś w niej nie zniknęli. Co więcej, gdy wypadł z krzaków otaczających osadę – z gałęziami i liśćmi z nich wplątanymi w zaczynające robić się bujnymi kędziorki – ta była bardziej wypełniona niż zwykle. Przez wlatujące do niej gęstymi koronami kilkunastometrowych drzew, pochodzące z dalekiej krainy chochliki.
Szybko zapomniał o kolegach, słoikach, czy wszelkich innych starych, znanych już sobie kolorach. Wokół nowo przybyłych panowało jednak takie zamieszanie, że żadnego nie mógł porządnie zobaczyć przez tłum innych (w tej chwili wydających się bardzo nudnymi) diablików, które – wznosząc się wysoko na skrzydłach, wyglądając jeden przez drugiego i przepychając w tym, kto pierwszy kogo przywita – niemal całkowicie zasłaniały mu widok na korony w miejscu, którym wlatywali goście.Wyciągając z wyczekującym zachwytem szyję, nieudolnie próbował raz po raz wznieść się wyżej na swoich trzepoczących niezdarnie skrzydełkach, z którymi dotychczas zostawał raczej blisko ziemi, w razie jakby miał spaść. Ale nim dawał radę podlecieć chociażby na wysokość, gdzie musiałby zaczynać się o to martwić, któreś z przepychających się kolorowych łokci na niego wpadało i strącało z powrotem na ziemię. Gdy za którymś mocniejszym razem upadł na nią całkowicie, obijając tyłek, zmarszczył w niezadowoleniu nos, postanawiając zmienić taktykę. Zamiast wgapiać się w miejsce, w które wpatrzeni byli wszyscy, rozejrzał się wokół po otaczających ich drzewiskach. Jego knująca coś twarz uśmiechnęła się zwycięsko z zawzięciem, kiedy wypatrzył odpowiednie.
Stanął pod nim pewnie na ugiętych kolanach. Najpierw roztrzepał skrzydełka do największej szybkości jakiej mógł na ziemi, by dopiero po tym się od niej mocno odbić i wspomagając lotem "doskoczyć" do najniższej – choć wciąż bardzo wysokiej – gałęzi. Później już poszło jak z płatka i wspomagając się resztą coraz wyższych odnóży drzewa, dotarł na sam jego szczyt.
CZYTASZ
Saga Nici 3: Połączeni. |boys love story|
AdventureLubię dotykać Was słowem Pieścić za uchem aluzją Razem Was brać w cudzysłowie I kropki stawiać na próżno. Lubię przecinki omijać Palcami po Waszych twarzach Oskymoronem rozpalać Kropelki potu po burzach A gdy zamrugacie rzęsami ...