6. Jak mogłeś

380 48 87
                                    

      – Już jestem! – zakrzyknął Vito w progu, zaczynając zdejmować szalik i od razu przechodząc w głąb domu. – Sory że tak późno, wiem, że miałem uczyć cię snowboardingu, ale nie uwierzysz co... – Już się schylał, by pocałować w policzek odwróconego do niego plecami, pochylonego w dziwnej ciszy nad stołem bruneta, ale ten poderwał się z krzesła i odsunął jak od czegoś obrzydliwego, posyłając mu zgorszone, rozeźlone spojrzenie. – ...Coś nie tak?
      – Nie tak? NIE TAK?! – powtórzył z niedowierzaniem. – Mam nadzieję, że opłukałeś chociaż te zdradzieckie usta, zanim spróbowałeś mnie nimi pocałować! – wyrzucił, a punkowiec aż cofnął się o krok.

      – C-co...? O czym ty...
      Och, nie udawaj, widziałem was! Nieźle sobie poczynałeś z tą lafiryndą! Gadaj, co to za suka? Lubisz ją chociaż, czy tylko do jednego ci potrzebna?

      Vitalio patrzył na trytona z takim zdezorientowaniem na twarzy, jakiego nie miał chyba jeszcze nigdy.

      Monk, co ty... co ty pieprzysz, ja nie...
      Powtarzam, daruj sobie! Mówię przecież, że was widziałem! Jak chciałeś być na górze, to wystarczyło, kurwa, powiedzieć, a nie...
      Ale ja nic nie zrobiłem! Monk, musiało ci się coś pomy...
      Skończ mnie wreszcie oszukiwać, do cholery! Zachowaj chociaż resztki jaj i się przyzna...
      Ale ja nie...
      NIE KŁAM! – Niemogący tego słuchać syren wreszcie stracił cierpliwość i walnął dłońmi w ścianę po bokach głowy fioletowowłosego, który aż trochę się po niej osunął, wpatrując rozszerzonymi do granic źrenicami w te bezbarwne, w których teraz odbijała się czysta złość. Podobnie jak w wysuniętych z dyszących ciężko ze zdenerwowania ust zębach.

      Vi już od jakiegoś czasu wiedział o tajemnicy Monka, a właściwie o tajemnicy jego gatunku, i tak jak zapewnił głębinowca Pilipix, nie zmieniło to jego zdania o nim. Owszem, z początku był w lekkim szoku, ale szybko zbył całą sprawę żartem, że "oral nigdy już nie będzie taki sam", po czym o niej zapomnieli.
      To był pierwszy raz od czasu ich feralnego spotkania lata temu, gdy naprawdę się przyjaciela wystraszył.

      Ten musiał to zauważyć, bo powoli zabrał ręce, które cudem nie zrobiły w ścianie dziur, i opuścił wzrok, chowając zęby i mówiąc już spokojniej:
      – Przepraszam, ale nie mogę teraz z tobą rozmawiać... Ani na ciebie patrzeć – przy ostatnim głos mu się załamał i zacisnął nabiegające łzami powieki, odwracając się i uciekając.

     Vito jeszcze chwilę opierał się o ścianę w szoku, ale słysząc otwierające się drzwi, odkamieniał i odepchnął się od niej.
      – Monk! Monk, poczekaj! – Wybiegł na zewnątrz zaraz za trytonem, lecz ten oczywiście się nie zatrzymał. Gonił go po śniegu, a później lodzie, cały czas nawołując i nie zwracając uwagi na piekące, atakowane zimnym wiatrem nieokryte gardło ani w ogóle na nic, chcąc tylko złapać partnera za wszelką cenę. On jednak nawet się nie obejrzał ani nie zawahał, w pełni ubrany wskakując na główkę prosto do przerębla.
      Dopadł doń chwilę po nim, tak że woda zdążyła jeszcze go ochlapać, gdy boleśnie przydzwonił kolanami i dłońmi o lód, pochylając się nad okrągłym otworem i krzycząc:
      – Moonk! – lecz Monk nic nie słyszał albo słyszeć nie chciał. Był już przy samym dnie i położył się z głową ukrytą w ramionach na jakimś kamieniu, zamierając w bezruchu w bezdennej rozpaczy.

      – MONK! MOOOONK! – Lio krzyczał do zdrapania gardła, waląc dłońmi w lód, ale ledwo widoczna, zniekształcona przez wodę sylwetka nawet nie drgnęła. W końcu zabrał z niej zwilgotniały wzrok i wzniósł go do nieba, gdzie, rozpościerając ręce i kręcąc lekko głową, posłał mokre, bezsilne:
      – Przecież nic nie zrobiłem... 

Saga Nici 3: Połączeni. |boys love story|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz