Pamiętał dobrze, jakie były pierwsze słowa, które usłyszał od niego w swoją stronę.
Tego ranka stał samotnie w swojej norce przed prowizorycznym lustrem, stawiając na żel aloesowy świeżo skrócone szare kłaczki; na mnóstwo żelu aloesowego, aż sterczały sztywno niczym kolce. Był wilkołakiem już szesnaście lat, ale jego piąstki wciąż były smukłe i maleńkie, ramionka wątłe, policzki gładkie i miękkie jak u bobasa, a prawe wilcze ucho w dalszym ciągu trzymało się coś niżej niż lewe. Cóż, przynajmniej poniekąd przemieniać się umiał, a tak długo dorastał do tej umiejętności, że już myślał, iż jest jakimś wadliwym egzemplarzem i koniec (co nie byłoby znowu takie samo w sobie straszne, ale co on by wtedy robił w watasze wilkołaków?).
Może to właśnie to, jak późno nauczył się tej umiejętności, sprawiło, że wciąż nie umiał jej dobrze kontrolować, ani chociażby przybrać formy pośredniej. Inne szesnastoletnie chłopaki – większe, silniejsze, mocniej owłosione i w każdym calu bardziej męsko-wilcze od niego – potrafiły już nawet kontrolować swój porost włosów na ciele do tego stopnia, by zawsze mieć dokładnie taki zarost, jaki chciały, a on? Albo miał gładką buzię, albo od razu całkiem wilczy pysk, nic pomiędzy. Jak już zaczynał, nie potrafił przestać.
Nic dziwnego, że trudno było o nie-dorosłego, który by mu nie dokuczał, a nawet niektórzy dorośli widział, że dziwnie na niego patrzyli.Już on im, kurwa, pokaże.
Gdy skończył wreszcie żelować włosy, krew zdążyła przestać kapać mu z lewego wilczego ucha, na którym zrobił sobie kolczyk z agrafki, więc zawiązał sobie jeszcze tuż pod ich linią białą bandanę (prowizoryczną, bo z prześcieradła) na czole, po czym założył swoją nieskazitelnie białą koszulę. Elegancką jak wszystkie które miał, acz zaraz i na to się coś poradzi.
Poczynając od dołu, zaczął zapinać jej guziki, a kiedy doszedł do tych od kołnierza, zamiast tego postawił go sztywno do góry. Dosłownie sztywno, gdyż jeśli stawialiście sobie tak kiedyś kołnierz galowej koszuli przy zawiązywaniu krawata, powinniście wiedzieć, że nie rozkłada się czadersko na boki jak w płaszczu Lloyda chociażby, lecz stoi prosto niczym gilotyna. A wręcz zawija się trochę do wewnątrz, tak że rogi zachodzą na policzki, co szczerze mówiąc wyglądało trochę śmiesznie, nie macho – jaki to efekt chciał osiągnąć nasz młody Can (a raczej, jak kazał siebie nazywać w swojej buntowniczej fazie, Gan) – ale jego zasoby i zakres działania były wąskie, więc zadowalał się tym, co miał.Ostatnim detalem było pozostawienie mankietów również rozpiętych i rozłożenie ich na boki jak najbardziej mógł. Przyjrzał się efektowi końcowemu... i westchnął ciężko z rozpaczy.
Mógłby tę koszulę nawet pociąć, tak jak zrobił ze swoimi nudnymi szarymi spodniami, i tak wyglądałaby niczym zdjęta z wyjątkowo pilnego uczniaka. Jak wszystkie jego rzeczy.Brudząc sobie palce węglem i zostawiając grube, czarne smugi pod oczami, już prawie się z tym pogodził, gdy wtem trochę proszku spadło mu na pierś. W pierwszej chwili przeklął, ale kiedy polizał kciuk i zaczął próbować wytrzeć plamę na (już skazitelnie) białym materiale, tylko ją rozmazując, podrzuciło mu to do głowy myśl.
Z nią w oczach, zerknął na stojącą w rogu beczkę do prania...𓃦𓃥
Dla Amaroga dzień jakieś kilka tygodni po powyższych wyglądowych metamorfozach był dniem jak każdy inny, a musicie wiedzieć, że jego dni zwykle niewiele się od siebie różniły. Jadł, uzupełniał o to jedzenie spiżarkę, dużo czytał, jeszcze więcej palił, słabo spał, czasami szył. Większość tych czynności wykonywał w rzadko mąconej przez kogokolwiek ciszy, dlatego zdziwił się, kiedy w tenże dzień, po tym, jak ledwie zdążył zaciągnąć się pierwszy raz papierosem po śniadaniu, ktoś zapukał do jego drzwi.
CZYTASZ
Saga Nici 3: Połączeni. |boys love story|
AdventureLubię dotykać Was słowem Pieścić za uchem aluzją Razem Was brać w cudzysłowie I kropki stawiać na próżno. Lubię przecinki omijać Palcami po Waszych twarzach Oskymoronem rozpalać Kropelki potu po burzach A gdy zamrugacie rzęsami ...