Rozdział 7.

798 55 11
                                    

Młody następca sekty, nie za bardzo przejął się pchnięciem, po tym gdy chwilę później zobaczył Lan Sizhui'ego leżącego w wielkiej sali. Lan Jingyi zamknął za nimi drzwi. Każdy z nich miał świadomość, że lepiej będzie, jeśli zostawią go teraz w spokoju i dadzą odpocząć, ale to była też prawdopodobnie jedyna okazja, żeby zobaczyć się z nim sam na sam, bo od jutra na pewno seniorzy nie zostawią go na krok samego. Niepewnie podeszli do śpiącego przyjaciela. Ich uwadze nie umknął ciężki oddech i blada cera, a twarz starszego z nich wykrzywiła się na widok bandaża na brzuchu. 

- To moja wina, że Sizhui  jest w takim stanie 

- Co?

- No bo... -- chłopak spuścił wzrok, próbując opanować emocje i załzawione oczy -- wtedy, gdy to się stało Hanguang-Jun kazał nam odejść i wezwać pomoc. Sizhui  zrobił tak jak kazał, ale ja chciałem zostać i pomóc. Myślałem, że dam radę. Byłem zbyt blisko, a on to zauważył, odepchnął mnie w ostatniej chwili i... oberwał za mnie. Wtedy wypuściłem flary i zjawili się Zewu-Jun z twoim wujem. 

Jin Ling już miał go za to skarcić, ale przypomniało mu się, że gdy jego wuj towarzyszył mu na nocnych łowach, też w wielu przypadkach był zbyt pewny siebie i przeceniał swoje możliwości, ignorując rady doświadczonych kultywatorów, za co później Jiang Cheng na niego krzyczał i upominał. Po namyśle westchnął tylko i pokręcił głową.

- Rzeczywiście, mogłeś się wtedy posłuchać Hanguang-Juna, ale to nie twoja wina, że Sizhui  tu teraz leży. Sam zdecydował przyjąć cios za ciebie, więc to była niczyja wina, ani twoja, ani Hanguang-Juna. Po prostu daliście się zaskoczyć.

Jingyi  spojrzał na Jin Linga tak, jakby rozmawiał z kimś obcym. Czy on właśnie próbuje mnie pocieszyć?

- Co się tak patrzysz? Mam coś na twarzy?

- Nie, po prostu... zastanawiałem się od kiedy stałeś się dla mnie taki miły 

- Nie przyzwyczajaj się 

- Wiedziałem, że wszystko co dobre nie trwa wiecznie 

Nagle dwójka usłyszała cichy śmiech. Spojrzeli na siebie, a później na nie śpiącego już młodego Lana

- Sizhui, ty idioto! -- Lan Jingyi skoczył na niego, przyciągając do siebie. Usłyszeli cichy jęk z powodu bólu, ale nastolatek nie zaprotestował i odwzajemnił uścisk przyjaciela. -- Wiesz jak się o ciebie bałem? Masz tak nie robić już nigdy więcej! 

- Ogarnij się! Chcesz go jeszcze bardziej uszkodzić?! -- Jin Rulan odepchnął chłopaka od rannego przyjaciela. 

- Przepraszam, to przez emocje, ale... ty przecież robisz to samo

Nastolatek spojrzał w dół, a jego wzrok spotkał się z tym Lan Sizhui'ego. Rzeczywiście, mocno go objął. Zawstydzony szybko odskoczył od młodego Lana

- Przepraszam!

- W porządku. Cieszę się, że przyszliście. -- uśmiechnął się, nie odwracając wzroku od Jin Linga, na co ten jeszcze bardziej się zarumienił. Lan Jingyi przewrócił oczami.

- Jak się czujesz?

- Wszystko dobrze. Muszę tylko przeleżeć tutaj kilka dni. 

- Będziemy do ciebie przychodzić codziennie po zajęciach ze starszym Lanem

Jin Ling pokiwał tylko głową na zgodę.

- Chyba musimy już iść, bo inaczej seniorzy zorientują się, że nie ma nas w pokojach.

MDZS/ W pogoni za szczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz