Rozdział XV

213 21 24
                                    

- Hopps, musisz nam coś w końcu powiedzieć - Bogo wsparł się o zdecydowanie za duże jak na króliczkę łóżko. Podwładna jednak wyraźnie ani myślała chociażby na niego spojrzeć. Przymroczone środkami przeciwbólowymi oczy pozostawały utkwione w delikatnym pęknięciu w suficie tuż nad nią. Wszyscy chcieli odpowiedzi. Co się stało? Malak twierdził, że Hopps po prostu rzuciła się na niedźwiedzia jak szalona. Nie czekała na wsparcie ani na pomoc. W tej sytuacji ciężko było stwierdzić, czy to Hopps złamała zasady postępowania, czy to Malak się nie dostosował. 

Judy odmawiała jednak odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Dopiero po dwóch tygodniach Bogo był w stanie przekonać lekarzy, żeby go wpuścili do podwładnej. Odkąd tylko przekroczył próg pomieszczenia, czuł na sobie palące spojrzenie ojca policjantki, który widocznie tylko czekał, by w końcu się nieproszonego gościa pozbyć. Komendant odczekał jeszcze chwilę nim westchnął ciężko i obrócił się w stronę drzwi.

- Gdybyś zmieniła zdanie, daj znać. Potrzebujemy twojej wersji, Hopps - powiedział nim skinął głową oczekującej w kącie rodzinie i wyszedł z ciężkim westchnieniem. Ostatnio miał wrażenie, że wszystko dookoła się wali. Że świat stanął na głowie i ktoś powinien być sprawcą, ktoś powinien być za to odpowiedzialny. Potrzebował prostego mechanizmu przestępcy, którego można ukarać i mieć święty spokój. Niestety miał wrażenie, że te czasy skończyły się już na dobre. Nic już nie było proste. 

Ledwie opuścił progi szpitala, wcześniej prosząc lekarza o regularne informowanie go o stanie zdrowia podwładnej, a spoczywający w kieszeni spodni telefon zabrzęczał przeciągle. Bogo nawet się nie zdziwił, gdy na ekranie zobaczył nazwisko pani burmistrz.

- Dzień dobry, burmistrz Obłoczek.

- Są jakieś wieści, komendancie?

Bogo westchnął po raz kolejny, w  końcu wydobywając z drugiej kieszeni klucze do radiowozu.

- Wciąż milczy. Rodzina twierdzi, że do nich też nie mówi zbyt wiele - przywołał w myślach obraz przybitych rodziców Hopps i jednej z ich starszych córek. Wszyscy robili dobrą minę do złej gry, ale milczenie policjantki widocznie ich martwiło. - Właściwie to nic. Podobno tylko parę osobistych słów.

Po drugiej stronie połączenia zapanowała cisza, która jedynie spotęgowała się, gdy komendant zajął miejsce na siedzeniu kierowcy i zamknął za sobą drzwi samochodu. 

- Miej ją na oku, Bogo. Nie możemy jej stracić, wiesz o tym.

Przesiąknięty zmartwieniem głos Obłoczek jedynie dodał bagażu do jego osobistej listy zmartwień. Twarz ich policji prawdopodobnie nigdy już nie stanie na linii frontu. To może ją załamać. A jeśli ona się załamie, miasto utraci swoją nadzieję. Swoją opokę. Pani burmistrz musiała być tego świadoma w takim samym stopniu, co on. 

Tylko że u niego sprawa miała się gorzej. Mógł utracić jedną z lepszych i najbardziej obiecujących policjantek. Akurat teraz, kiedy takich potrzebowali najbardziej.

- Zrobię, co w mojej mocy - obiecał i rozłączył się, nim rozmowa zdążyła potoczyć się dalej. Położył kopyta na kierownicy, próbując doszukać się jakiegoś światełka w tunelu. 

Tak, wszystko stanęło na głowie. Ofiary nie ufały drapieżnikom nawet kiedy miały na sobie policyjny mundur. Obroże praktycznie wykluczyły mu połowę załogi z pracy w terenie, a napływający z policyjnej akademii kadeci zwyczajnie nie wyrabiali starej normy. Hopps była ulepiona z innej gliny. Musiała przejść więcej przeszkód. Musiała się dostosować do poziomu drapieżników, czyli stać się twardsza niż inne ofiary.

Jaką konkurencję mieli aktualni kadeci?

Sam Malak mógł być tego doskonałym przykładem. Jego partnerka ruszyła do akcji, na pomoc innym ssakom, a on? Został z tyłu. Schował się w radiowozie, żeby "wezwać wsparcie". Nawet nie podszedł.

Drapieżnik czy ofiara?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz