Rozdział XVII

301 17 50
                                    

"Nick, piszę Ci to, bo to szalenie ważne, więc wysil swój lisi móżdżek."

Wyjrzał leniwie zza rogu, wzrokiem szukając Rajsa. Szczur mógł łatwo się schować w miejskim zgiełku. Wiedział o tym aż za dobrze. Jednocześnie doceniał tę umiejętność i nią gardził.

Szczury jednak były najlepszymi informatorami. A tego właśnie aktualnie potrzebował. Dobrego informatora.

Poruszył nerwowo schowanymi w kieszeniach palcami. Słowa napisane przez Karotkę wciąż krążyły mu po głowie. Jak mógł sam wcześniej o tym nie pomyśleć? Jak mógł nie zauważyć? Znał wszystkich w tym pieprzonym mieście, a nigdy nie przyszło mu do głowy PODPYTAĆ tego i owego, pokręcić się, posłuchać podszeptów!

Powinien był sam się tym zainteresować. A zwalił wszystko na jej głowę. Liczył, że to ona wszystko rozwiąże?

Nie, po prostu zaakceptował, że sprawa była zamknięta i tyle.

Poczuł brzęczenie telefonu pod prawą łapą. Jego zwykły. Pewnie Finnick.

Od dwóch dni ignorował jego wiadomości i telefony. Zabrał to, co było mu potrzebne, i ulotnił się ze swoich zwyczajowych miejsc.

Lepiej nie wciągać w to dodatkowych ofiar.

"Nie miałam racji. Drapieżniki nie dziczeją. Są zatruwane."

Odsunął się z pola widzenia odskakujących od niego mniejszych ssaków, wciąż próbując namierzyć szczura. Co rusz przechylał głowę to w prawo to w lewo, próbując pozbyć się natrętnego zesztywnienia i nacisku. Czasami miał wrażenie, że cholerna obroża utrudniała mu oddychanie. 

Ktokolwiek to był, musiał nieźle to sobie rozplanować. Zasiać strach wśród ofiar. Wśród drapieżników!

Nawet on sam uwierzył, że mógłby być niebezpieczny. Uwierzył we własną niepoczytalność, a przecież wiedział, że nigdy nikogo by nie skrzywdził. Nie w ten sposób. 

Ktoś dostał się do ich głów. Zdobył kontrolę. 

Myśli bezwiednie potoczyły mu się w stronę ratusza. Jak tak o tym pomyśleć...

Sytuacja ułożyła się zdecydowanie zbyt komfortowo dla ex wiceburmistrz. Pomagała im w sprawie, to prawda. Z tego, co mówiła Judy, to właściwie dzięki niej Karota w ogóle dostała sprawę w swoje łapy. 

Co dziwnym trafem tylko bardziej działało na jego podejrzenia. 

Wniosek był jeden - trzymać się z dala od władzy. Karotka była na to świetnym przykładem.

"Skowyjce to kwiaty, Nick. Kwiaty, które wywołują dziczenie. Ktokolwiek za tym stoi, już wie, że ja wiem. Ciebie też mogą podejrzewać."

- Bajer.

Z zamyślenia wyrwał go niski, chropowaty głos. Zorientował się, że cały się spiął, a lampka na szyi znów rozbłysła ostrzeżeniem. Wziął głęboki oddech, spoglądając w dół na swojego informatora.

- Co dla mnie masz, Rajs?

- Niewiele - drobna łapka powędrowała pod garniturową kamizelkę, by po chwili wyciągnąć już na wpół spalonego papierosa. - Ale może się przydać.

- Szczegóły, Rajs, dzisiaj nie bawię się w uprzejmostki - niemal warknął. Szczur na to jedynie pokręcił głową.

- Im bardziej tobie zależy na czasie, tym mniej obchodzi mnie gadanie.

Jasny gwint, zapomniał już, jak to jest załatwiać cokolwiek z tą gnidą. 

Szczury. Tfu.

- Nie to nie. Znajdę kogoś, kto powie mi więcej i szybciej - mówiąc to, odepchnął się od ściany i skierował w stronę głównej ulicy.

Drapieżnik czy ofiara?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz