Rozdział XII

297 21 10
                                    

- Szpital i ratusz wciąż milczą w sprawie ciężko rannej Judy Hopps. Z naszych informacji wynika, iż już od blisko czterdziestu godzin toczy się desperacja walka o życie zwierzogrodzkiej bohaterki...

Nick wyłączył wiadomości i pełnym wściekłości gestem rzucił pilot na ziemię, przez co ten rozpadł się już do końca. Finnick posłał mu niezadowolone spojrzenie znad na wpół zimnej miski z zupą.

- Oczekuję, że go skleisz. I módl się, żeby potem dalej działał - warknął. Nick jednak go zignorował, chowając twarz w dłoniach. W głowie miał mętlik, ale nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że Karotka miałaby tego naprawdę nie przeżyć. Bo na to się zapowiadało. Co chwilę włączał i wyłączał wiadomości, za każdym razem obawiając się, że usłyszy najgorsze. Wciąż jednak kończyło się tym samym.

Oczekiwaniem i odrobinę bardziej zniszczonym pilotem. 

Wciąż męczyła go kwestia tej obroży, ich kłótni, faktów twierdzących przeciwko jego własnym wierzeniom. Może Karotka przez cały ten czas miała rację? Może tylko mu się wydawało, że nigdy nie zdziczeje, a tak naprawdę mógłby zrobić jej krzywdę? Może dobrze zrobiła, że się od niego odsunęła? Przesunął dłonie na obrożę, skupiając się na twardym materiale pod palcami. Materiale... w sumie to nawet nie zastanawiał się nad tym, z czego to ustrojstwo musi być zrobione.  

Westchnął ciężko i wstał. 

- Dokąd idziesz? - spytał od razu Finnick, jego uszy stanęły na baczność w widocznym zaalarmowaniu. Odkąd tylko Bajer przekroczył próg  jego vana, nie pozwolił mu wyjść. Obawiał się, że jego przyjaciel mógłby zrobić coś wyjątkowo głupiego. 

Znaczy się, głupszego niż zwykle.

- Muszę się przejść. Przewietrzyć - mruknął Bajer, nawet nie oglądając się za siebie. Nawet jego głos wydawał się oddalony, nieobecny. W takim stanie łatwo było o wypadki, już Finnick to wiedział. 

- Nie sądzę, by to był najlepszy pomysł - powiedział, unosząc się na miejscu, ale drugi lis w ogóle go nie słuchał. Otworzył drzwi samochodu i wyszedł, zamykając je za sobą zaskakująco powoli i cicho.

Feniek przez chwilę jeszcze patrzył na nie w głębokim zamyśleniu poplątanym ze zmartwieniem. Nie lubił skomplikowanych sytuacji, których efektu końcowego nie był w stanie przewidzieć. Nic jednak nie mógł tutaj zdziałać. Wszystko w rękach losu, lekarzy zajmujących się policjantką i jej własnej woli przetrwania, która, z tego, co zauważył, już była wybitnie mała. 

- Pieprzone komplikacje - mruknął pod nosem, po czym z sykiem otworzył stojącą obok fotela puszkę piwa i pociągnął solidny łyk. 

Od razu lepiej.

***

Nawet nie zastanawiał się nad tym, w którą stronę idzie. Po prostu szedł. Dłonie wcisnął głęboko w kieszenie, żeby tylko nie wbijać sobie pazurów we wnętrze łap. Myśli wirowały mu w głowie jak szalone, a on nie potrafił ich opanować Wrażenie miał, że popadał w  obłęd. Przed oczami wciąż miał zakrwawione, boleśnie nieruchome ciało Karotki. To własnie przez ten obraz nie dane mu było zasnąć od prawie dwóch dni. 

To, no i kwestia powodu, dla którego znajdowała się w tym stanie.

Może miała rację, sięgając po tamten gaz. Może miała rację, że się go bała. Może miała rację, że obroże były najlepszym rozwiązaniem.

Może przez cały ten czas miała rację.

Nawet jeśli te obroże zabijały potencjalnie zaczynające dziczeć zwierzęta, on sam wolałby umrzeć niż skrzywdzić kogoś takiego jak Judy Hopps.

Szczególnie, jeśli to miałaby być sama Judy Hopps. 

Nie powinien był tak jej traktować. Nie powinien był mówić jej tego, co powiedział. Nie powinien był się od niej odwracać. Tak bardzo chciał ją przeprosić, powiedzieć, że to nie jej wina, przyznać tę cholerną rację.

Myśl, że pewnie nie dane mu będzie tego zrobić, znów zajarzyła się żółtą lampką na jego obroży. 

W swoim zamyśleniu nie zauważył, że na swojej drodze ma jakąś przeszkodę, tak więc zderzył się z czyjąś masywną sylwetką. Uniósł głowę, by napotkać spojrzenie rosłej słonicy w podeszłym wieku, która warknęła na niego  coś, czego nawet nie dosłyszał. Wtedy dopiero zamiast na chodnik spojrzał dookoła siebie. Był w tłumie. Tłumie ssaków, ofiar. Większość z nich składała łapy jakoby do modlitwy. Zauważył wśród nich nawet wydrę, od której zaczął się cały ten kabas. Wydralski? Chyba tak. Z dzieciakami. Przez chwilę nie wiedział, o co chodzi, dopóki nie spojrzał w górę - na ogromny gmach zwierzogrodzkiego szpitala. Tego samego, do którego dzień wcześniej trafiła jego Karotka. 

Wszyscy tutaj oczekiwali na wieści. Modlili się o to, by przeżyła. 

Coś się w nim ścisnęło tak mocno, że nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Hopps naprawdę była bohaterką. Była bohaterką dla nich. Gdyby nie ona, sprawa wciąż leżałaby niewyjaśniona. Gdyby nie ona, nikt nie byłby świadomy zagrożenia. 

A teraz oni wszyscy, w akcie podziękowania, modlili się za nią.

Nick nigdy nie był wierzącym ssakiem. Ale nic innego mu w tym momencie nie pozostało.

Spuścił głowę, złożył łapy i bezwiednie nawet opadł na kolana. 

Błagając o jakieś dobre wieści.

Błagając o jej życie. 

Choćby za cenę własnego.

~~~***~~~

No heeeeeeeeeeeeeej

Wiem, wiem, dawno mnie nie było, a rozdział jest krótki i w sumie nie ma w nim niczego konkretnego, ale zobaczyłam kilka urooooczych komentarzy i stwierdziłam - a co tam, machnę coś na szybko przed pracą.

Chciałam jeszcze spytać - jak sobie radzicie w czasach wirusa? Jak tam szkoła? Wróciliście, wracacie, macie zdalnie, hybrydowo, a może wróciliście do szkoły i już macie znów nauczanie zdalne? Opowiadajcie, jestem ciekawa ^^

Może niedługo sklecę coś dalej, ruszę akcję do przodu, na razie zmykam, bo jeszcze się spóźnię XD

Pozdrawiam Was serdecznie, kochani ;*

(EDIT zauważyłam, że w publikację wkradł się mały błąd - u mnie na przykład nie było widać połowy tekstu. Dajcie znać, czy i wam tak zrobiło)

Drapieżnik czy ofiara?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz