Rozdział XX

126 8 12
                                    

- Judy!

W jego oczach na moment wszystko zamarło. Patrzył jak drobna królicza postać opada na podłogę jakby w zwolnionym tempie. Przyciśnięte do brzucha łapki już splamiły się szkarłatem, którego z sekundy na sekundę jedynie przybywało. Dopadł do niej w ostatniej chwili by złapać jej głowę, by nie uderzyła o posadzkę. Obroża na jego szyi po raz kolejny rozbłysła ostrzegawczą żółcią, ale nie zwrócił na nią uwagi. Obłoczek miała broń. Prawdziwą broń. I strzeliła do Judy. Boże, ile krwi...

- Judy, hej, słyszysz mnie? Nie zasypiaj, tylko nie zasypiaj - powtarzał, wciąż trzymając jej głowę. Oczy króliczki jednak nijak nie były w stanie się na nim skupić.

Dlaczego miał przeraźliwe poczucie deja vu?

- Nie sil się - rozległ się głos owcy i w tej jednej sekundzie coś w nim pękło. Wściekłość zatrzęsła nim na wskroś, nie pozostawiając miejsca na nic innego. Zielone tęczówki przeniosły się na panią burmistrz i płonęła w nich czysta nienawiść, pod którą największy ssak czułby potrzebę natychmiastowej ucieczki. 

- Jesteś potworem! - jego zdesperowany głos poniósł się echem po 

- Jestem wizjonerką. I żadne z was już mi nie przeszkodzi.

Nie wytrzymał. Usłyszawszy jej słowa rzucił się w stronę owcy. Musiał ją zatrzymać. Zabrać jej broń, dostarczyć dowody na policję, sprowadzić pomoc dla Karotki!

Obłoczek uskoczyła przed jego atakiem. Udało mu się złapać jedynie skrawek jej marynarki. Materiał rozerwał się pod jego pazurami, ale to mu nie wystarczyło. Musiała odpowiedzieć za to wszystko! Za wszystko! Za poniżanie drapieżników, za wykluczenie ich z życia, za rozdzielenie Zwierzogrodu, za skłócenie jego i Judy, za to, jak nimi manipulowała!

Musiała odpowiedzieć za wszystko!

Skoczył jeszcze raz i tym razem chwycił za jej kopytka dzierżące broń. Szarpnął kilka razy, jednak ta ściskała pistolet niespodziewanie mocno. Był silniejszy. Da jej radę. Pociągnął za lufę z całą dozą determinacji, jaką posiadał, próbując skierować ją w inną stronę. Nie mógł dać się zastrzelić. Musiał ratować Judy, do cholery!

- Zapłacisz za to. Nie ujdzie ci to na sucho - warknął, twarz ledwie centymetry od twarzy szalonej owcy.

- Oj, Bajer. Już mi uszło.

Zaraz potem rozległ się drugi strzał i krzyk Obłoczek. Broń nagle przestała stawiać opór.

***

Zamieszanie, jakie nastało na komendzie, można było opisać w trzech słowach: nie do ogarnięcia. Policjanci z nocnej zmiany rzadko stawiali czoła podobnym sytuacjom. Nie bez powodu byli nocną zmianą. Niewiele się tu działo, nawet po całej akcji z dziczejącymi drapieżnikami. Ta noc jednak była inna. Zaledwie kilka sekund po strzałach dobiegających z Muzeum Historii Naturalnej komenda rozbrzmiała życiem, jakiego zmierzch dawno już nie widział. Pięciu mundurowych wybiegło z budynku jakby się paliło, by przebyć niewielką odległość dzielącą ich od zamkniętego muzeum. Ledwo znaleźli się pod drzwiami ze środka dobiegły krzyki i odgłosy szamotaniny.

- Hielit... - zaczął jeden z policjantów, ale od razu mu przerwał dochodzący z wewnątrz wrzask.

- Nie ma na co czekać, wchodzimy! - krzyknął dowodzący oddziałem hipopotam, używając swojej masy, by dostać się do środka. 

Nie musieli długo szukać, by natknąć się na obraz z horroru. Podłogę zdobiła krew, niechybnie pochodząca z drobnego króliczego ciała w samym środku sali. Wszyscy od razu rozpoznali w nim twarz policji, Judy Hopps. Z tej perspektywy trudno było stwierdzić, czy jeszcze żyła, czy już nie. Niepodal niej stał lis z bronią w ręku. Dyszał ciężko, a jego dzikie spojrzenie było utkwione w skulonej u jego stóp... pani burmistrz!

- Ręce do góry! Nie ruszaj się!

Kilku policjantów na raz wycelowało własną broń w rudzielca, przekrzykując się wzajemnie, by zmusić go do poddania się. Lis uniósł głowę, wyraźnie zszokowany ich obecnością. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym samym momencie usłyszeli głos burmistrz Obłoczek.

- Błagam, pomocy! Ten lis zwariował!

- Zamknij się, to nieprawda! - zaoponował drapieżnik. Wszyscy umundurowani zgodnie odblokowali swoje paralizatory.

- Rzuć broń! Natychmiast! - Hielit zrobił krok w stronę lisa, znów przejmując dowództwo. Ten spojrzał na pistolet trzymany w łapie, jakby był zdziwiony jego obecnością, po czym rzucił go na podłogę z głośnym brzdękiem. Od tego momentu nie minęła nawet minuta, a policjanci przygwoździli go do ziemi, wykręcając łapy do tyłu, by zapiąć je w kajdanki.

- Nie! Macie złą osobę! To Obłoczek! Próbowała zabić Judy! To ona stoi za dziczeniem drapieżników! - bronił się lis, ale nikt go nie słuchał. Jeden z policjantów już stał przy pani burmistrz, a drugi pochylał się nad króliczką, poszukując oznak życia. Na hasło, że żyje, po zgromadzonych poniosło się westchnienie ulgi. 

- Wezwijcie pogotowie - polecił hipopotam, po czym obrócił się w stronę owcy. - Pani burmistrz, czy pani również potrzebuje pomocy lekarskiej?

- Nie, nie. Na szczęście... na szczęście nie zdążył... ale Judy...

Była roztrzęsiona. Owinęła się ramionami, robiąc kilka kroków w tył od już zakutego lisa, którego obroża musiała być sekundy od rozbłyśnięcia na czerwono.

- Zajmiemy się tym, spokojnie. Co tu się wydarzyło?

Obrzucił spojrzeniem jej drżące ramiona, zmierzwioną wełnę i rozdartą w pół marynarkę. Gdyby byli tu ledwie chwilę później...

- Dostałam anonim... miałam się stawić... mówił, że ma siostry Hopps... nie mogłam... kiedy przyszłam, Judy już leżała... chciał ją zabić. Ją i mnie, ja...

Łzy zatańczyły w oczach przywódczyni miasta i serce Hielita wywróciło się na drugą stronę. Cholerne drapieżniki. Położył łapę na ramieniu pani burmistrz i posłał jej pokrzepiający uśmiech.

- Spokojnie. Zajmiemy się tym. Zaprowadzimy panią na komendę i tam dokończymy zeznania, dobrze?

- Nie! Nie słuchajcie jej! Ona to wszystko zaplanowała!

- Stul pysk, lisie! Brytt, gdzie masz kaganiec?

Na samo hasło 'kaganiec' lis jakby zwariował. Trzymający go policjanci ledwie byli w stanie utrzymać dobry chwyt.

- Uspokój się albo oberwiesz! - paralizator został znów wycelowany w ssaka, ale ten jakby ich nie słyszał. Żółta lampka na jego szyi zamrugała i chwilę potem zmieniła się w czerwień. Funkcjonariusze odskoczyli, gdy ciałem lisa wstrząsnął przepływ prądu, wystarczający by powalić go na ziemię bez użycia paralizatora. 

- Nick... - słaby głosik był ledwie słyszalny wśród panującego zamieszania, ale jakimś cudem to wychwycili. 

- Spokojnie, Hopps, już ci nie zagraża - powiedział Gripps, niezmiennie uciskając ranę na jej brzuchu. Oczy króliczki to się otwierały, to zamykały. Nie wyglądała na do końca świadomą tego, co się działo.

- Nie... on jest... niewinny - wydusiła. Policjanci spojrzeli po sobie w zaskoczeniu. Co ona wygadywała?

- Hopps, jesteś w szoku. Oszczędzaj siły. Brytt, Glend, zabierzcie stąd tego lisa.

Jego podwładni natychmiast doskoczyli do wciąż ciężko dyszącego ssaka i chwycili go pod skute ramiona, by dosłownie wywlec go z muzeum. Tym razem nie stawiał oporu.

- Nick... - głowa Hopps opadła na bok i tym razem jasne było, że straciła przytomność. Hielit ukucnął przy niej ze zmartwieniem na twarzy.

- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze, Hopps.

Wszystko będzie dobrze...

~~~***~~~

Tak, dobrze myślicie, do końca tego opowiadania pozostał już jedynie epilog. Opublikuję go albo w niedzielę, albo w poniedziałek.

Powiem tylko jedno... takiego zakończenia się nie spodziewacie...

Podzielcie się swoimi przemyśleniami w komentarzach!

Pozdrawiam serdecznie ;*

Drapieżnik czy ofiara?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz