Rozdział I

1.1K 71 18
                                    

- Jak on to powiedział? Za skrzyżowaniem w prawo?

- W lewo, Pufciu. Jak ty słuchasz? - zaśmiał się, odgarniając im z drogi jakąś roślinę. Posłała mu nieodgadnione spojrzenie, ale uniosła minimalnie kąciki ust.

-Po prostu... jesteśmy już tak blisko rozwiązania tej sprawy! Nie mogę się doczekać, aż zobaczę minę Bogo, kiedy wrócę na komisariat z panem Wydralskim - niemal podskoczyła na mokrej drodze, co zapewne skończyłoby się dość bolesnym upadkiem.

- Naprawdę tylko o to ci chodzi? Żeby rozwiązać sprawę i popisać się przed przełożonym? - spytał lis. Zaskoczenie i nutka zawodu w jego głosie sprawiły, że odwróciła się, aby na niego spojrzeć. Jej uszy oklapły, kiedy przypomniała sobie o prawdziwych powodach całej tej wyprawy.

- Gdyby chodziło tylko o to, sprawa byłaby o wiele prostsza... - westchnęła. - On ma rodzinę. Ma przyjaciół. Oni wszyscy z niecierpliwością czekają na jego powrót. Dlatego zaproponowałam pani Wydralskiej, że zajmę się tą sprawą. Miałam szczęście, że wiceburmistrz Obłoczek przy tym była. Pomogła mi... dostać tę robotę. Bogo sam z siebie był w stanie co najwyżej dać mi parkometry do pilnowania.

Nick nawet nie musiał patrzeć na jej twarz, żeby wiedzieć, ile złości się na niej pojawiło. Zacisnęła ręce w pięści.

- Nie zamierzam robić tu za maskotkę - mruknęła tylko i przyspieszyła kroku. Po jej słowach zapadła dłuższa chwila ciszy. Żadne z nich nie czuło zbytniej potrzeby, żeby się odzywać. Oboje rozumieli. Tym światem rządziły niesprawiedliwe stereotypy, które stwarzały niezdatne do przeskoczenia bariery. 

Bariery, które ona mimo wszystko usiłowała przeskoczyć.

- Wiesz co? Jak na maskotkę i tak jesteś wyjątkowo twarda - powiedział z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Judy tylko uniosła brew, spoglądając na niego zza ramienia. Nie miała pewności co do intencji jego wypowiedzi, nie mniej dziwnym trafem nagle poczuła się lepiej. Odwróciła głowę, zanim jej towarzysz zdołał dostrzec minimalny uśmiech czający się w kącikach jej ust. Właśnie dotarli do rzeczonego skrzyżowania.

- No to teraz w prawo, tak? - rzuciła dziarsko i ruszyła we wspomnianym kierunku, ale powstrzymała ją czyjaś ręka, ciągnąca kołnierzyk jej munduru w przeciwną stronę.

- W lewo, Karotka, w lewo.

I ona również nie zauważyła jego pobłażliwego uśmiechu.

***


BIP! BIP! BIP!

Judy uniosła rękę i płynnym ruchem unieszkodliwiła źródło irytującego dźwięku. Po takich snach, jak ten, czuła się jeszcze bardziej zmęczona, niż w momencie zasypiania. Cisza tych czterech ścian za bardzo dawała się policjantce we znaki. 

Minął ponad miesiąc. A dokładniej czterdzieści pięć dni od dnia ostatecznego rozwiązania sprawy. Od dnia odejścia Nicka.

Nie znalazła go. Szukała dosłownie wszędzie. Spytała o niego niemal każdego. Nic. Jakby specjalnie dla niej zapadł się pod ziemię.

A poza tym nadal nie zapowiadało się na jakąkolwiek poprawę sytuacji. Fala zdziczeń drapieżników nadal przetaczała się przez miasto jak jakaś cholerna epidemia. Jedyne, czego dotychczas dokonali, to pewien stopień odizolowania ofiar od drapieżników. Nowe środki lokomocji, specjalnie odgrodzone ścieżki uliczne. To wszystko przypominało jej scenariusz jakiegoś horroru. Horroru, który sama wywołała. Powoli i z cichym jękiem podniosła się z łóżka i zabrała za poranną toaletę. Nie mogła się ociągać. Praca czekała.

Drapieżnik czy ofiara?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz