Rozdział 5

643 27 0
                                    

Przerwa świąteczna minęła wszystkim w przyjemnej atmosferze. Dzieci były wyjątkowo grzeczne chociaż zdarzało się, że zrobili komuś żart, jednak nie było to nic szkodliwego i wszyscy się z tego śmiali. Raz nawet odważyli się zrobić żart Czarnemu Panu, który niczego się nie spodziewając usiadł w salonie z książką, a już po chwili siedział na suficie. Dzieci powoli wychodziły z ukryciu z niewinnymi minami, a Harry ściągnął go delikatnie. Voldemort przez chwilę miał wściekły wyraz twarzy, jednak widząc uśmiech na twarzy każdego pomyślał, że było to bardzo cwane i zaczął się śmiać. Draco, Lily, Ines i Harry odetchnęli z ulgą. Ich pierwszą myślą było to, że mężczyzna ich ukaże, ale w ostatecznym rozrachunku podszedł do nich i pokręcił głową z rozbawieniem. Powiedział wtedy coś, czego dzieci się nie spodziewały

- Przejdziecie do mnie wieczorem?

- Możemy - powiedziała Lily i uśmiechnęła się. Chwilę później wychodziła ze swoimi przyjaciółmi ze złośliwymi uśmieszkami. W głowach jedenastolatków była tylko jedna myśl 'Jeszcze nie wiedzą co ich czeka'.

Dzieciaki dokładnie sobie zaplanowały ich ostatni dzień w dworze. Od pobudki do kilku zajęć, a dorośli nie mieli o tym nic wiedzieć, dlatego zamknęli tą myśl głęboko w swojej głowie. Wieczorem bliźniaki Lestrange, razem z młodą Snape i młodym Malfoyem zapukali do komnat Voldemorta. Na twarz założyli maski rozweselenia, ale na ich nieszczęście oczy prawie zawsze odzwierciedlają to, co teraz czują.

Tak więc po usłyszeniu 'wejść', otworzyli drzwi i zobaczyli czekającego na nich mężczyznę. Czarny Pan zobaczył strach w ich oczach, jednak nic nie powiedział. Wiedział, że tak to może wyglądać, jednak on nie miał zamiaru robić im krzywdy, widział też ich strach, kiedy po opuszczeniu sufitu miał srogi wyraz twarzy. Tak naprawdę bardzo mu się to podobało, ale nie chciał tego pokazywać. Zauważył też, że dzieciaki jak są razem to nie ma na nich mocnych, natomiast jak są oddzielnie to można by je porównać do wody. Spokojne i opanowane, ale potrafią też działać same i widział to niejednokrotnie. Od kiedy był w Hogwarcie obserwował Pottera, jednak nie dotarła do niego wiadomość że jest głuchy. Kiedy tylko znaleźli się w dworze zobaczył zupełnie innego chłopaka. Kulącego się pod każdym dotykiem i nie ufającemu prawie nikomu. Jak słuchał jego historii coś go dotknęło, jakieś dziwne uczucie i pozostało z nim do końca. Mężczyźnie wydaje się, nie on jest pewny, że ten dzieciak w pełni zaufał swoim przyjaciołom i Belli. Zastanawia go jednak na ile ufa Zabiniemu. Czarny Pan od kiedy dotknął kamienia i zamienił się w Toma Marvolo Riddel był tym zdziwiony, jednak nic nie powiedział. Żeby nie zamienić się w swoją wężową postać musiałaby być w tym kamieniu odrobina zrozumienia albo miłości. Pokręcił głową i pokazał dzieciom, że mogą usiąść. Kiedy już zajęli swoje miejsca mężczyzna postanowił trochę rozluźnić sytuację.

- Widzę wasz strach, jednak nic wam nie zrobię, bo wasi rodzice by mnie zabili, ale nawet takie coś mi nie przeszło przez głowę. Chce was prosić o pomoc, mogę wam przedstawić jakieś szczegóły, jeśli tylko chcecie - powiedział i popatrzył na dzieci, które wyglądały na mniej spięte. Popatrzyły się na siebie i kiwnęli głowami, jednak to Draco się odezwał

- Chcemy, ale najpierw powiedz nam, co chcesz zrobić w najbliższym czasie?

- Po pierwsze muszę zebrać moich Śmierciożerców. Następnie chcę się pozbyć Dumbledora i obalić ministra. Czyli po prostu przejąć ministerstwo i Hogwart. Po tym mam zamiar wprowadzić kilka zmian, które będą korzystne dla wszystkich. A jeśli się zgodzicie mam dla was zadanie - zakończył Voldemort i czekał, widząc ich wahanie, uśmiechnął się lekko. Nie chciał ich do niczego zmuszać, ani też na siłę wciągać do swoich szeregów. To po której stronie staną będzie zależeć od nich, a on nie ma zamiaru ich do niczego zmuszać. Mimo tego postanowienia bardzo chciał mieć ich w swoich szeregach i to nie jako zwykłych śmierciożerców, mieliby taką samą funkcję jak ich rodzice. Miał już na nich plan i pozwolenie rodziców. Najbardziej zdziwiło go to, że jego poplecznicy, którzy są w dworze sprzeciwili mu się. Było to o tyle dziwne ponieważ raczej przystawali na wszystko, ale nie jemu o tym decydować. Ostatecznie, po przedstawieniu kilku dobrych argumentów, zdołał ich przekonać do tego, żeby dzieci mu pomogły. Jednak nie byliby sobą gdyby nie postawili warunku, a mianowicie dzieciaki mają same zdecydować czy chcą. Od przemiany poczuł ta subtelną zmianę. Zależało mu na jego najwierniejszych poplecznikach i w sumie podobało mu się, że nie ukłonili mu się jeszcze ani razu. Znowu popatrzył na dzieciaki, które zażarcie o czymś dyskutowały. Po kolejnych kilku minutach odezwała się Lily

Dlaczego Ja?|HPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz