Pierwsza Róża

519 31 18
                                    

– Kotek siedzi sam...

Pomrukiwał cicho Czarny Kot, siedząc na metalowej konstrukcji wieży Eiffla. Mruczał piosenkę pod nosem, kołysząc się do jej rytmu. Nogami wymachiwał, jakby siedział na huśtawce, a wiatr targał mu włosy, rozczochrując je na wszystkie strony. Wpatrzony był w zachodzące w słońce w oddali i cierpliwie czekał.

Niebo powoli zaczynało przybierać kolorów. Róż i pomarańcz mieszała się, jakby ktoś pędzlem malował po płótnie, a słońce dodawało temu fantastycznego efektu. Czarny Kot nie potrafił oderwać od tego wzroku, uśmiechając się delikatnie. W dłoni mocno trzymał czerwoną różę, która pod wpływem ciepła jego skóry, więdła z każdą, dłużej czekającą minutą.

Biedronka nie przyszła. Podobnie, jak było to kilka dni temu. Omijała każdy patrol, a z Kotem widywała się jedynie, kiedy na mieście grasowała akuma. Chłopak nie wiedział, co było tego wszystkiemu powodem, ale chyba najbardziej bolało go to, że nie poznawał już swojej partnerki.

Każdy jego głupi żart, przechodził jej koło uszu. Nawet się na niego nie denerwowała, jakby była po prostu nieobecna. Łapała akumę i uciekała, nie chcąc zamieniać z nim żadnego słowa. I choć próbował, wiele razy się pytał, za każdym razem spotykał się z tą samą odpowiedzią: "Nie ma na to teraz czasu"

Rozumiał, że odkąd została strażniczką, miała wiele rzeczy na głowie, ale nie potrafił zrozumieć, dlaczego od dłuższego czasu, bywały dni, że była cały czas przygnębiona. I nie chciała nawet, o tym rozmawiać.

– Znowu nie przyszła...

Wymamrotał sam do siebie, wypuszczając różę z dłoni. Kwiat z wiatrem, sunął powoli w dół, aż opadł na ziemię, łamiąc łodygę pod wpływem uderzenia. Czerwone płatki, odpadły, rozwiewając się dookoła róży, a Czarny Kot przyglądał się temu, cicho wzdychając. Po chwili ostrożnie opuścił to miejsce.

Skakał samotnie po dachach paryskich budynków, starając się nie myśleć o Biedronce, patrolu i wszystkich rzeczach z nią związane. Było to wyjątkowo trudne, gdy każde miejsce w Paryżu, musiało mu ją przypominać. Szczególnie balkon, na którym wyznał jej swoje uczucia. Tam się właśnie zatrzymał, opierając się o barierki i wpatrując w słońce, którego było już widać tylko skrawek.

Jasny księżyc zawitał niebo kilka minut później i właśnie wtedy, Czarny Kot, zauważył znajomą sylwetkę, stojącą na balkonie, naprzeciwko niego. Marinette Dupain-Cheng, podobnie jak on, nie miała dzisiaj szczęśliwego dnia.

– Hej... – powiedział Czarny Kot, kiedy już wskoczył na jej balkon.

Siedział na murku, ze spuszczonym wzrokiem w dół.

Dziewczyna odskoczyła gwałtownie od barierek, ocierając szybko policzki z łez.

– Czarny Kocie, c-co ty tu robisz? – wydyszała, trzymając się za klatkę piersiową, w której serce biło bardzo szybko. Nie spodziewała się go tutaj, z pewnością, nie o tej porze.

– Szukam towarzystwa – wymruczał, podchodząc do niej. Oparł się łokciami, o barierkę, kierując głowę ku gwieździstemu niebu. Dopiero, gdy usłyszał pociąganie nosem, spojrzał na nią i zauważył przeszklone oczy. – Płakałaś Marinette?

– Płakałam? Co? Nie, tylko oczy mnie piekły – zaśmiała się nerwowo, drapiąc się po karku. – To nic takiego – dodała.

Kot nie uwierzył. Odwrócił od niej wzrok, znów patrząc w gwiazdy.

– Też masz czasem wrażenie, że nikt ci nie ufa? – spytał, milknąc na tym pytaniu.

– Co masz na myśli? – dopytała skołowana, nie rozumiejąc zbytnio jego pytania. Przysunęła się do niego, spoglądając na profil jego twarzy. Czarna maska przysłaniała mu pół twarzy, ale po oczach, które wręcz błyszczały zielenią, stwierdziła, że wyglądał na przygnębionego.

46 róż ~ MiraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz