Ósma Róża

214 17 2
                                    

Dziwne szmery nad jej uchem wybudziły ją ze snu. Poczuła ciepło na policzku, a kiedy otworzyła delikatnie oczy, ujrzała obraz biblioteki, a wraz z nim doszedł zapach starych kartek i czyichś perfum. Marinette natychmiast się zerwała, prostując się na równe nogi. Nie mogła uwierzyć, że właśnie spała na ramieniu Adriena, a ten jakby, nigdy nic, po prostu dalej siedział przy książkach.

Uśmiechnął się do niej, a ona starała się to odwzajemnić, choć wyszło nieco niezręcznie.

— Nie chciałem cię budzić — powiedział nagle Agreste, kiedy Marinette czuła, że serce zaraz wyleci jej z piersi. — Tylko szkoda, że zasnęłaś, bo niczego nie nauczyłaś się na sprawdzian.

Przejechała dłonią po twarzy. Właśnie pożałowała, że nie przespała kolejnej nocy przez ataki akumy. Kiedy wczoraj wieczorem wróciła ze spotkania z Kotem, okazało się, że kolejna akuma atakuje miasto, a ona, zamiast iść się położyć, przez pół nocy walczyła ze złoczyńcą. Zastanawiała się, jak Kot przetrwał tę noc, ale nie mogła go nawet teraz zobaczyć, a co dopiero z nim porozmawiać.

— Och, nic się nie stało — machnęła niedbale dłonią, siląc się na uśmiech. Nadal nad nim stała, jakby krzesło, na którym dotychczas siedziała, teraz było niebezpieczne. — Pouczę się sama w domu, jakoś dam radę.

Adrien się zamyślił. Chciał pomóc Marinette w nauce, ale jego napięty grafik nie pozwalał mu spotkanie z nią poza szkołą. Nagle wpadł na genialny pomysł, który zamierzał zrealizować nieco później.

— Zostało nam jeszcze trochę czasu, to może... — przerwał, kiedy zadzwonił dzwonek, a to oznaczało, że musieli się zbierać na lekcje. — Cofam to. Ale do sprawdzianu zostało jeszcze kilka dni, to może uda nam się jakoś razem pouczyć — dodał, choć doskonale wiedział, że nie wyjdzie to tak, jak sobie wyobrażał. Dlatego myślał, że jego genialny pomysł będzie lepszym rozwiązaniem.

Marinette postanowiła nie mówić o zdarzeniu w bibliotece Alyi. Wolała nie nakręcać dziewczyny, samej doskonale widząc, że powoli chce zapomnieć, o swoich uczuciach do blondyna. Przez nie straciła Luke i okropnie się bała, że straci przez to, coś jeszcze. Aż strach było sobie wyobrażać, co to mogłoby być.

Dlatego wieczorem, żeby oczyścić swój umysł, udała się na patrol. I choć dawno na nim nie była, teraz uznała, że to będzie idealna odskocznia od rzeczywistości. Mogła porozmawiać z Kotem, z osobą, która nie znała jej prywatnego życia i chociaż na chwilę zapomnieć o swoich problemach. 

Siedziała na metalowej konstrukcji wieży Eiffla, oglądając zachód słońca. Niebo przybrało pomarańczowo-żółtych barw, a słońce powoli znikało za budynkami Paryża. Jak zwykle jej oczy mogły nacieszyć się pięknym widokiem, ale co jej po tym było, jak siedziała tam sama i z nikim nie mogła się tym podzielić. Czernego Kota nie było i choć jej było z tego powodu przykro, nie mogła się na niego przez to gniewać. Przecież to ona nie zjawiła się na ostatnich kilku, a nawet kilkudziesięciu patrolach, a on pojawiał się na każdych.

Rozumiała, dlaczego tym razem sobie odpuścił, ale nie mogła przyswoić do siebie tego, że nie było go tam razem z nią.

Westchnęła, przymykając oczy. Nie chciała tam dłużej siedzieć sama, dlatego prędko udała się w środek miasta, chcąc sprawdzić, czy tam wszystko jest w porządku. Kiedy znalazła się koło rzeki, stojąc na moście i opierając się o zielone barierki, na niebie zawitały gwiazdy, a na ulicach zapaliły się latarnie. Wieczór dobiegał końca, a na jego miejscu zasiadała noc. Biedronka wciąż liczyła na przyjście Kota, ale im częściej wpatrywała się w zegarek w swoim jo-jo, tym bardziej była pewna, że dziś go już nie zobaczy.

Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Wzdrygnęła się, chcąc się bronić przed kolejnym możliwym złoczyńcą, ale kiedy usłyszała za swoimi plecami znajomy głos, a łapiąc za dłoń, poczuła kocie pazury, wiedziała już kto za nią stoi. Serce jej od razu się zwolniło, a oddech uspokoił.

— Tak czułem, że się w końcu pojawisz, Kropeczko.

Uśmiechnęła się pod nosem. Chyba po raz pierwszy, gdy ją tak nazwał. Odwróciła się do niego już z poważniejszą miną, ale nie ukrywała szczęścia, jakie w niej dudniło, widząc tą znajomą Kocią mordkę.

— Kocie, tak cię przepraszam... — wymamrotała, zawieszając głowę w dół, ale nie na długo, bo szybko poczuła pod brodą ciepły dotyk chłopaka.

— Nie musisz mnie przepraszać. Ja wszystko rozumiem. Masz dużo na głowie, odkąd zostałaś strażniczką Miraculi. To bardzo ważne. Ale i tak cieszę się, że znalazłaś dla mnie, choć chwilę swojego czasu — uśmiechnął się, nagle mocno się w nią wtulając.

Nie ukrywał sam przed sobą, że mu jej strasznie brakowało. Łapanie akumy z nią, to było nic, w porównaniu do patroli, na które czekał najbardziej. Chwila spędzona z nią sam na sam, bez wiszącego nad nimi złoczyńcy, była magiczna.

— Ach, bym zapomniał — odsunął się od niej, by po chwili wyjąć zza pleców czerwoną różę. — To dla ciebie M'Lady.

Róża zawsze kojarzyła mu się z Biedronką, dlatego był bardzo zdziwiony, kiedy kupował kwiaty Marinette. Czerwone róże według niego oznaczały miłość, więc nie rozumiał, dlaczego wtedy ekspedientka w kwiaciarni uznała, że będą one idealne dla przyjaciółki.

— Brakowało mi tego, wiesz — powiedział, przysuwając się do zielonych barierek i opierając się na nich, spojrzał w górę, w niebo, gdzie księżyc świecił mocno, w pełnej okazałości. — Naszych patroli, a raczej tego, że możemy normalnie ze sobą porozmawiać.

Biedronka milczała. Brakowało jej słów. Czarny Kot w postaci romantyka zawsze wydawał się jej lepszy, ale kiedy przypominała sobie, że zawsze zachowuje się, jak dziecko, od razu patrzyła na niego inaczej. To było silniejsze od niej. Choćby nie wie, jak chciała, nie mogła się w nim zakochać. W jej sercu wciąż był Adrien, a nawet, jakby go nie było, to uważała, że nie Kot powinien być jej wybrankiem.

Najbardziej chodziło o ich bezpieczeństwo, a nie mogliby być bezpieczni, gdyby byli w sobie wzajemnie zakochani.

— Aż dziwne, że nikogo nie ma na ulicach — mruknął Kot, nawet nie musząc się upewniać, że ma rację.

Lśniące gwiazdy na niebie, jasny księżyc, kompletna cisza wokół nich, zapach świeżego powietrza, zimnego powietrza... To było coś, czego oboje potrzebowali: spokój.

— Piękna noc, dzisiaj, prawda? — zapytał, zwracając się do dziewczyny, która wciąż stała za nim, w dłoni trzymając czerwoną różę od niego.

— Tak... — wymamrotała, a oczy zaszkliły się jej, gotowe do płaczu.

Nie wiedziała, skąd nagle u niej takie emocje, ale wiedziała, że nie może się teraz rozklejać. Nie przy Kocie, wiedząc, że będzie ją zaraz wypytywał. Gdyby miała mu powiedzieć, to musiałby zdradzić swoją tożsamość, a tego zrobić nie mogła. Choć wiele razy chciała, to wiedziała, że nie było to bezpieczne.

— Mam nadzieję, że na następnym patrolu też się zjawisz, Kropeczko — powiedział, odwracając się do niej przodem, tym razem plecami opierając się o most. — Nie chcę już siedzieć sam i pilnować miasta. W samotności za dużo myślę, a potem mi odbija — zaśmiał się, łapiąc się odruchowo za brzuch.

Jeśli Czarny Kot miał rację, to Biedronka musiała przestać siedzieć sama, a więcej wychodzić z domu. Choć miała wokół siebie prawie wszystkie Kwami, to przy nich i tak nie mogła się odpędzić od frustrujących myśli, które ciągle błądziły jej po głowie.

— Już zawsze będę starała się być na patrolach — zapewniła, kładąc mu dłoń na ramieniu. — Już cię nie zostawię samego, Kocie. — Uśmiechnęła się, a on zaraz za nią.

Kochał jej uśmiech, a szczególnie oczy, tak cudownie niebieskie i błyszczące, kiedy na niego patrzyła. W głębi siebie wierzył, że kiedyś skradnie jej serce, o które tak długo walczy.

— Ale teraz już chyba musimy oboje iść — powiedziała, patrząc na zegarek. — Jest tak późno, że jeśli położymy się teraz, to nawet połowy nocy nie prześpimy — dodała, znów się lekko uśmiechając.

— Oczywiście, M'Lady. Trzeba dbać o sen. — Ukłonił się, wyjął swojego koci kija zza pleców i dał go przed siebie, żeby zaraz na nim polecieć w górę. — Do zobaczenia, Kropeczko.

46 róż ~ MiraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz