Czwarta Róża

277 21 4
                                    

Liście sunęły się po chodniku, pchane przez delikatny wietrzyk, który tego dnia nie zamierzał opuszczać Paryża. Drzewa kołysały się, jakby w rytm muzyki, a słońce świeciło wysoko na niebie, powodując, że w mieście było wybitnie gorąco. Marinette, która tego dnia siedziała w piekarni, odczuwała to chyba najbardziej. Przez piece, znajdujące się po drugiej stronie ściany, pomieszczenie było nagrzane, nawet jeśli w środku, wciąż chodziła klimatyzacja. Dziewczyna miała wrażenie, że zaraz się roztopi.

Klientów, mimo pogody, było naprawdę wielu. Jeden po drugim przychodził do piekarni, kupując przeróżne wypieki, robione własnoręcznie przez Pana Dupain. Marinette nie narzekałaby, gdyby nie ta jedna osoba, która natychmiast wywołała w niej mnóstwo emocji i przypomniała stare wspomnienia.

Luka Couffaine wszedł do piekarni, wyglądając dużo bardziej atrakcyjnie, niż go zapamiętała. Gitara, jak zwykle przewieszona na plecach, włosy niebieskie, zadbane i doskonale ułożone, a do tego wszystkiego brakowało jedynie tego pewnego siebie uśmiechu, z którym do czasu, zawsze ją witał. Tym razem było inaczej. Nieśmiały grymas twarzy, który miał udawać ten oryginalny uśmiech, był sztuczny i z pewnością nie taki, jaki zapamiętała go Marinette.

– Hej... – zaczął niepewnie, podchodząc do blatu.

Dziewczyna zaczęła panikować, nie wiedząc, czy ma wybiec z pomieszczenia, czy schować się pod blatem.

– Dzień dobry – odparła oficjalnie, stukając coś na kasie. – Co podać? – spytała, siląc się na firmowy uśmiech, błagając, żeby chłopak jak najszybciej coś wybrał i wyszedł.

– Pięć... Pięć makaroników – zawahał się, wskazując palcem na szybę, za którą się znajdowały.

Marinette szybko zaczęła po nie sięgać, pakując mu do papierowej torby. Nie spojrzała na niego ani razu, za to on, patrzył na nią przez cały ten czas.

– Jak tam u ciebie? – zagadał nagle, na co dziewczyna uderzyła głową w szybę, kiedy wyciągała z niej makaroniki. – O rany! Wszystko w porządku? – zapytał natychmiast, nachylając się nad szkłem, by upewnić się, że nic jej nie jest.

– Ta... – odparła, masując się po głowie. Wcale nie było w porządku, ale przecież nie mogła mu o tym powiedzieć. – Miało być pięć makaroników, tak? – dopytała, by nie odpowiadać na jego wcześniejsze pytanie. 

– Tak. Pięć. – Zerknął na nią znów, kiedy wkładała ostatni makaronik do torby. To była jego ostania chwila, by się do niej odezwać. Nie mógł tego zepsuć. – Może... Chciałabyś wyjść w jakiś dzień? Oczywiście, jako przyjaciele – dodał, unosząc ręce, jakby w geście poddania, w obawie, że zabrzmiało to trochę inaczej, niż planował.

– Och, wybacz, Luka. Nie mam za dużo czasu. – Oczywiście, że skłamała. Nie była w stanie sobie wyobrazić ich wspólnego spotkania, zwłaszcza że nie minęło wiele tygodni od ich rozstania.

– A może w jakiś weekend? – pytał dalej, poprawiając swój pasek od gitary, gdy ten zaczął się układać dziwnie na plecach. – Dobrze, by było odnowić naszą relację. Mam na myśli przyjacielską.

– Jak widzisz, w weekendy pomagam rodzicom w piekarni – upierała się dalej. Nie rozumiała, dlaczego zaczął tan nagle napierać, ale z pewnością nie była z tego powodu zadowolona. Jeszcze niedawno całymi nocami płakała po ich rozstaniu, a teraz miałaby od nowa to wszystko zaczynać. To nie wchodziło w grę. – To będzie...

– Marinette, naprawdę chciałbym, żeby między nami było, jak dawniej – przerwał jej, opierając się dłońmi o blat. Wyglądał wtedy tak przystojnie, że dziewczyna na chwilę zamarła.

Prędko się otrząsnęła, zdając sobie sprawę, że mimo tego, jak wyglądał Luka, był ktoś, kto podobał jej się bardziej. Pod wieloma względami.

– Obawiam się, że to się nie uda, Luka – odparła, podając mu makaroniki, idealnie zapakowane w papierową torbę. – Proszę, na koszt firmy.

Okropny smutek pojawił się w jego oczach, kiedy odbierał swoje zamówienie. Żal ściskał go w sercu, że to wszystko musiało się tak potoczyć. Oczywiście, rozumiał, że Marinette wolała kogoś innego i miała swoje sekrety, ale nie rozumiał, dlaczego on, nie mógł być, tym kimś innym.

– Ach, bym zapomniał – powiedział szybko, nim zdążył wyjść z piekarni. – Napisałem piosenkę i bardzo chciałbym, żebyś ją oceniła – dodał, podając jej nieco pozgniataną kartkę do ręki. – Spokojnie, wystarczy mi sms z opinią – zapewnił, rzucając jej krótki uśmiech, na który ledwo się zdołał. – No to... Do zobaczenia albo do usłyszenia.

Marinette stała w osłupieniu, trzymając kartkę w swojej prawej dłoni. Przyglądała się jej i każdemu zgnieceniu, który na niej widniał. Widać było, że przeszła długą drogę w kieszeni, bo stan tej kartki nie należał do doskonałych. Dziewczyna po prostu westchnęła, chowając ją do swojego fartuszka, który zawsze miała ubrany w pracy.

Miała wrażenie, że to było dla niej za wiele. Sam jego widok już był dla niej szokiem i ciosem prosto w serce, a teraz ta piosenka... Zastanawiała się, dlaczego akurat ona miała ją ocenić, skoro nie rozmawiali ze sobą od kilku tygodni. Niczego już nie potrafiła zrozumieć. Zbierało jej się do płaczu, jedna łza swobodnie popłynęła po jej policzku, a gdyby nie kolejny klient, który wszedł do piekarni, pewnie rozkleiła, by się na dobre.

Wtedy już wiedziała, że to będzie dla niej ciężki dzień.

Tego samego dnia, wieczorem, Marinette siedziała na swoim balkonie, czytając tekst piosenki. Łzy zaczęły jej napływać do oczu, z każdym kolejnym czytanym wersem, gdy zdawała sobie sprawę, że słowa piosenki, są poniekąd o niej. Według niej to wszystko już dawno temu powinno się zakończyć. Była wściekła na Luke, że przyszedł do niej i znów namieszał jej w głowie. Miała ochotę napisać mu coś okropnie wrednego, ale szybko się przed tym powstrzymała, nie chcąc sprawiać nikomu przykrości. Wystarczyło, że ona płakała.

– Marinette... – wyszeptała Tikki, przytulając się, do jej mokrego od łez, policzka. – Nie smuć się, Marinette...

– Nie rozumiem... Po co on tutaj przychodzi – powiedziała, siadając na podłodze i opierając się plecami o barierki. Było jej chłodno, ale wtedy ją to nie interesowało. – To nie był pierwszy raz. Mama mi mówiła, że kilka razy w tygodniu tu bywa i zawsze kupuje to samo. Te głupie makaroniki, które kiedyś mu piekłam i przynosiłam na każde nasze wspólne spotkanie.

– Pewnie liczył na to, że cię spotka – odparło Kwami, na wszelkie sposoby, próbując ją pocieszyć.

– Tikki, ale nie rozumiem, po co. Już dawno temu ze sobą zerwaliśmy. To był dla mnie trudny czas, a gdy go widzę, te wszystkie wspomnienia wracają... Obwiniam samą siebie, nie chcę już tak dłużej – powiedziała, ścierając z policzków pojedyncze łzy. – Kiedy go nie widzę, wszystko jest w porządku. Zapominam, że to przeze mnie zerwaliśmy, a gdy na niego patrzę, to wiem, że wszystko jest moją winą.

– To nieprawda... Nie twoja wina, że nie mogłaś mu powiedzieć o swoim sekrecie.

– Tak, ja wiem, że masz rację, Tikki. Ale jestem już tak bardzo tym zmęczona, że najchętniej zostałabym w pokoju i już nigdy z niego nie wychodziła.

Kwami nie skomentowało tego. Trzymana kartka przez Marinette wyleciała jej z dłoni, lądując na zimnej podłodze, a sama dziewczyna schowała twarz w dłonie, pozwalając się ponieść emocją. Tikki uznała, że zostawi ją na razie samą. Poleciała do pokoju, a Marinette została na balkonie, żałośnie łkając w swoje dłonie.

Nie miała pojęcia, że odkąd Tikki znikła, była obserwowana przez Czarnego Kota, siedzącego na sąsiednim dachu. Chłopak chciał ją odwiedzić, ale kiedy zobaczył ją płaczącą, postanowił, że nie będzie jej przeszkadzać. Był w szoku, ale mimo wszystko, nie zamierzał jej zostawiać samej, nawet jeśli ta nie wiedziała, że on jest w pobliżu.

46 róż ~ MiraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz