ROZDZIAŁ 20

250 16 13
                                    

Wreszcie nastał ten wyczekiwany przez wszystkich wieczór. Był to ważny dzień dla Mikaelson'ów nie tylko dlatego, że były to urodziny dwóch najważniejszych kobiet w ich rodzinie, ale również dlatego, że ten bal miał symbolizować nowy etap.

Impreza się rozpoczęła, Elijah wraz z Klaus'em witali wszystkich przybyłych szampanem. Muzyka rozprzestrzeniała się po posiadłości za pośrednictwem wielkich głośników. W salonie brakowało już tylko dwóch najważniejszych postaci wieczoru, które wprowadzały ostatnie poprawki w swoim wyglądzie.

Wreszcie drzwi rezydencji zostały zamknięte i nie wpuszczały więcej gości, tym bardziej tych nieproszonych. Melodia ucichła, a wszyscy zwrócili swój wzrok w stronę schodów. Na samej górze pojawiły się jubilatki. Hayley za rękę trzymała Hope, która była ubrana w białą, zwiewną sukienkę. Było to jej pierwsze wystąpienie przed całym Nowym Orleanie. A tuż obok Marshall, stała Veronica Martin, która swoim pięknem przykuwała uwagę wszystkich. Przy schodach stali partnerzy dziewczyn: Kai i Elijah, którzy czekali na ich zejście.

Powolnym krokiem, przyjaciółki znalazły się na ostatnim schodku, z którego Hope zrobiła jedne z swoich pierwszych kroków w kierunku Klaus'a, który stojąc niedaleko wziął ją z uśmiechem na ręce. Kai był zapatrzony w Ronnie. Nie mógł uwierzyć, że połączyła go miłość z taką kobietą, jak ona. Mężczyźni podali ręce swoim partnerkom i pomogli im zejść z ostatniego schodka kierując się na środek salonu, gdzie mieli zacząć pierwszy taniec.

Muzyka zaczęła ponownie grać, a wszyscy zebrali się w kole otaczając Elijah'e, Hayley, Kai'a i Veronicę, którzy właśnie zaczynali swój taniec. Wpatrzeni w siebie tańczyli i obracali się w rytm piosenki. Wszystko wyglądało jak w śnie. Wkrótce wszyscy goście dobrali się w pary i dołączyli do tańca. Był to magiczny czas. Nikt nic nie mówił, porozumiewali się za pomocą kroków. To był po prostu sen. Tak to czuli.

- I jak ci się podoba? - Kai odważył się odezwać.

- Jest niesamowicie. Pobiło to wszelkie moje wyobrażenia - rozejrzała się po pozostałych.

- Ach tak? - uśmiechnął się.

- Tak - potwierdziła i pocałowała go.

- Chodź za mną - oderwał ją od swojego ramienia i złapał za rękę.

Zaprowadził ją na zewnątrz. Była tam pięknie oświetlona lampkami w ciepłym odcieniu bieli przestrzeń. Dookoła rosły róże rodem z komedii romantycznej. Kai poluźnił krawat przy swojej koszuli i stanął na przeciwko trybrydy.

- Jak tutaj pięknie... - powiedziała zachwycona. - Sam to zrobiłeś?

- Yyyy... zleciłem zrobienie tego - rozśmieszył ją.

- Też się liczy - zaśmiała się. - A więc dlaczego tutaj jesteśmy?

- A właśnie. Dobrze, że przypomniałaś - sięgnął do kieszeni swojej marynarki i wyjął z niej welurowe pudełeczko. Uklękł przed dziewczyną.

- Kai, błagam powiedz, że to nie to o czym myślę - odparła z łzami w oczach.

- Spokojnie - zaśmiał się wstając. - To jeszcze nie ten moment - powiedział akcentując słowo "jeszcze" i otarł łzy dziewczyny.

- Ufff... - odetchnęła z ulgą.

Parker wreszcie otworzył welurowe pudełko, w którym ukazała się piękna bransoletka. Była perłowa z złotą zawieszką serca, na którym wygrawerowany był napis "K+V"  a po drugiej stronie "4 THE REST OF OUR LIVES"

- Mam coś dla ciebie - wyjął z opakowania biżuterię. - Nie zdążyłem Ci jeszcze powiedzieć Wszystkiego najlepszego... więc wszystkiego najlepszego - uśmiechnął się. - Abyś zawsze była taka uśmiechnięta, spełniała swoje marzenia. Pamiętaj, że zawsze będę cię wspierać. Nie poddawaj się bo z doświadczenia wiem, że to najgorsza porażka jakiej możesz dotknąć - założył bransoletkę i nie puszczając jej dłoni, pocałował ją.

It's always gonna be you || Kol MikaelsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz